Przedwojenna prasa, nie tylko policyjna, nie szczędziła miejsca na opisy brawurowych ucieczek przestępców doprowadzanych przez posterunkowych do jednostek policji albo dowożonych – najczęściej koleją lub furmankami – do sądów. Wytykano błędy popełniane przez eskortujących policjantów. Błędy, których łatwo można by uniknąć, gdyby tylko policjanci zechcieli posłużyć się odrobiną wyobraźni, albo ściśle trzymać się przepisów.
BRAK NADZORU
Już bowiem Instrukcja dla posterunkowych Milicji Miejskiej m.st. Warszawy z 1917 r. podkreślała, że eskorta jest szczególnie odpowiedzialną czynnością służbową, która wymaga wytężonej uwagi i wyjątkowej ostrożności, jeżeli bowiem eskortowany zbiegnie – przy czem nieraz zrani lub zabije policjanta, prawie zawsze jest to następstwem niezachowania ostrożności lub wprost niedbalstwa ze strony eskortującego.
Problem nie był więc wcale bagatelny, gdyż – jak podaje „Gazeta Administracji i Policji Państwowej” – w 1923 r. za brak należytego nadzoru nad eskortowanymi przestępcami i umożliwienie im w ten sposób ucieczki ukarano dyscyplinarnie 387 funkcjonariuszy. W roku następnym, tylko od lipca do końca grudnia, te same zarzuty przedstawiono już 441 osobom. Do ilu przyczynili się oni ucieczek? – nie wiadomo. Zakładając, że przeciętny konwój zabezpieczało 1–2 funkcjonariuszy, liczba skutecznych ucieczek w skali roku z pewnością nie była mała (100–150). A ile zostało z nich udaremnionych? Niestety, tu również źródła milczą.
Nonszalancja, z jaką wielu ówczesnych posterunkowych przystępowało do zadań konwojowych, niezbyt dobrze świadczyła o poziomie ich fachowości. Zbyt wielu funkcjonariuszy zapominało bowiem o tym, że przestępcy – zwłaszcza ci najgroźniejsi oraz recydywiści – wykorzystają każdą nadarzającą się okazję, aby znaleźć się na wolności. Że sięgną po najbardziej wymyślne triki, by uśpić czujność funkcjonariuszy i próbować ucieczki. I często im się to udawało, o czym świadczą opisywane w tygodniku „Na Posterunku” kuriozalne niejednokrotnie sposoby „ogrywania” mało doświadczonych posterunkowych, z wykorzystaniem całego arsenału omdleń, nagłych potrzeb fizjologicznych i ostrej bolesności w różnych organach itp.
Aby przeciwdziałać wszelkim próbom podejmowania ucieczek z konwojów, inspektorzy z KG PP rozważali nawet w końcu lat 30. ubiegłego wieku pomysł wzmocnienia składu eskort policyjnych psami służbowymi. Argumentowano, nie bez racji zresztą, że aresztantom nie udałoby się nigdy wziąć czworonoga „na litość”, ani oszukać nagłym rozstrojem żołądka czy atakiem padaczki. A w sytuacji wymknięcia się spod opieki funkcjonariuszy i tak daleko nie zdołaliby psom umknąć. Dyskusje na temat wyższości psich przymiotów nad fizyczną ułomnością mundurowych przerwał wybuch II wojny światowej. Później już do tego pomysłu nie wracano.
NA PIECHOTĘ I Z BAGNETEM
W pierwszych latach istnienia Policji Państwowej podstawowym środkiem transportu były własne nogi posterunkowych i to z nich najczęściej korzystano, doprowadzając aresztantów przed surowe oblicze przedstawicieli wymiaru sprawiedliwości. Przy większych odległościach korzystano z konnych podwód oraz nieźle funkcjonującej sieci PKP.
Policyjne instrukcje z tamtych czasów dokładnie określają, jak powinien wyglądać taki pieszy konwój: za eskortowanym kroczy policjant w takiej odległości, ażeby w każdej chwili mógł eskortowanego dosięgnąć ręką, a więc mniej więcej na 1 krok z boku po lewej stronie eskortowanego, z bagnetem nasadzonym na karabin i powinien zachować ostrożność po nałożeniu mu kajdanek. Jeżeli zakutego prowadzi policjant na łańcuszku łącznikowym, postępuje za eskortowanym po jego prawej stronie i trzyma łańcuszek w lewej ręce.
Przed rozpoczęciem eskortowania kilku przestępców należało obowiązkowo wszystkich zakuć w kajdanki, na przykład po dwóch lub czterech. Zwłaszcza jeśli konwój wykonywał tylko jeden posterunkowy. Przeprowadzając więźniów przez miasto, instrukcja nakazywała dowódcy eskorty wybierać ulice mniej ludne, z mniejszym ruchem kołowym i pieszym; zabraniała dopuszczać do kontaktów eskortowanych z osobami postronnymi, w tym również przekazywania zatrzymanym jakichkolwiek przedmiotów. Konwoje należało wykonywać jezdnią, w izolacji od przechodniów. Korzystanie z tramwajów było wykluczone. Jedynie osobom podlegającym przymusowi administracyjnemu może eskortujący zezwolić na przejazd – na własny koszt i z całą eskortą – środkiem przewozowym, np. samochodem, dorożką, wozem itp.
Jak widać, bogatszym zawsze było łatwiej. Natomiast bardzo ubogim, których nie stać było na buty czy cieplejsze okrycie, obowiązek doraźnego wspomagania – ale tylko na czas trwania konwoju – spoczywał na tej komendzie powiatowej PP, która go organizowała. Dlatego Tymczasowa Instrukcja Służbowa PP z 1928 r. nakazywała, aby każda komenda powiatowa miała w zapasie po dwa stare płaszcze bez oznak policyjnych (naramienników, naszywek, guzików) oraz po dwie pary starego obuwia.
Wszystkie części mundurowe musiały mieć przyszyte płócienne metki, zawierające dane adresowe ich właściciela. Po dostarczeniu eskortowanego do miejsca przeznaczenia odbierano mu wypożyczone rzeczy i odsyłano je do właściwej komendy powiatowej. Dla kolejnego potrzebującego. Widok bosego i oberwanego aresztanta w asyście umundurowanego i uzbrojonego funkcjonariusza PP nie podnosił bowiem prestiżu policyjnego korpusu.
NIEBEZPIECZNE USTĘPY
Policyjna instrukcja dotycząca zasad konwojowania i doprowadzania osób zatrzymanych, której treści mocno wpajano we wszystkich szkołach PP, miała jeden podstawowy cel: tak przygotować posterunkowych do wykonania zadania, aby powierzeni im przestępcy bezpiecznie i w zaplanowanym terminie docierali pod wskazany adres. I do tego w komplecie. Stąd wiele w niej prewencyjnych zakazów i nakazów postępowania sprzyjających zapobieganiu ucieczkom.
Dla przykładu jeden z nich. Z analizy tych zdarzeń wynikało, że najczęściej udawało się uciec eskortowanym przy sposobności załatwiania swych potrzeb naturalnych. Podjęto więc decyzję, aby w takich sytuacjach eskortowanych nie rozkuwać, tylko rozpiąć im odzienie. W ustępach w ogóle, a w szczególności w wagonach kolejowych należy udać się z eskortowanym do ustępu, kazać mu zamknąć okno, o ile jest otwarte, a następnie w uchylonych drzwiach (…) wstawić stopę (ew. także kolbę karabinu) w celu uniemożliwienia zatrzaśnięcia ich przez eskortowanego.
O tym, czy zastosowane środki prewencyjne przyczyniły się do zmniejszenia liczby ucieczek z konwojów via WC – źródła, niestety, milczą.
Jerzy Paciorkowski
zdj. archiwum