Strona główna serwisu Gazeta Policyjna

Ta robota jest dla niego

Policja to było moje marzenie od dziecięcych lat. Gdyby cofnąć czas, podjąłbym taką samą decyzję – mówi asp. Sylwester Telak, policjant z 17-letnim stażem.

Ta robota jest dla niego. Zawsze była. Wtedy, gdy jeździł w patrolu, i potem, gdy został przewodnikiem psa, i gdy był dzielnicowym. Podczas interwencji, poszukiwań i wreszcie za biurkiem, gdy został dyżurnym komisariatu w Łochowie.

NA GŁĘBOKĄ WODĘ

Kiedyś zupełnie nie widział się na tym stanowisku. Człowiek jest jak przykuty łańcuchem i siedzi w jednym miejscu, myślał. Z wiekiem mu minęło. Szef zaproponował mu stanowisko dyżurnego, znaczy widział go w tym miejscu, doceniał jego umiejętności, doświadczenie, znajomość terenu i ludzi. Według asp. Telaka to podstawa. Elementarz. Dlatego się zgodził. To było trochę ponad półtora roku temu. Prawda jest taka, że został rzucony na głęboką wodę. Dał sobie świetnie radę.

ROZMOWY O RATOWANIU ŻYCIA

– Kiedyś zadzwonił do mnie – mówi Aneta Telak, żona policjanta. – Pamiętam, chodziło o próbę samobójczą. Starsza kobieta połknęła mnóstwo tabletek. Jeśli jest przytomna, nie pozwólcie jej zasnąć, oceńcie tętno i oddech, zabezpieczcie fiolki z lekami, powiedziałam wtedy.

– Bo żona jest pielęgniarką – tłumaczy Sylwester Telak. – W domu często opowiadamy sobie o pracy. Te rozmowy się przydają potem…

Przez półtora roku służby dyżurnej w łochowskim komisariacie Telak miał przynajmniej pięć sytuacji, gdy trzeba było ratować życie. Trzy dotyczyły małych dzieci. Pierwszy taki telefon odebrał w marcu 2011 roku. Zdzwoniła zrozpaczona nauczycielka z informacją, że jeden z uczniów leży nieprzytomny na szkolnym boisku.

– Mówiłem jej wtedy, co ma robić krok po kroku. Ona wszystko wiedziała, ale potrzebowała pewności, kogoś, kto potwierdzi, że robi dobrze – opowiada Telak. – Pamiętam, że w tym czasie przyjechał do nas komendant powiatowy. Stał i czekał aż mu otworzę drzwi. I był bardzo zdziwiony.

PEŁNA MOBILIZACJA

Bo w takiej sytuacji nie patrzy się na nic. Nie pamięta się, że komendantowi wypada się zameldować i szybko otworzyć drzwi.

– Wyłączam się. Odstawiam wszystko i całą mocą angażuję się w tę konkretną sprawę. To są za poważne sytuacje. Jeden błąd i może się nie udać – mówi asp. Telak.

W tej robocie trzeba szybko myśleć i szybko podejmować decyzje. Nie ma czasu na zastanowienie, przeanalizowanie. Wiesz albo nie wiesz. Nawet gdy w środku jest panika, na zewnątrz trzeba być spokojnym i pewnym siebie.

– Jeśli ktoś dzwoni z problemem i słyszy opanowany głos, wie, że ma w tej osobie oparcie – mówi policjant.

– A że potem mąż przeżywa wszystko w domu przez kilka dni, to inna sprawa. Uspokaja się dopiero wtedy, gdy wie, że jest dobrze – dodaje żona.

– Bo adrenalina jest zawsze – przyznaje dyżurny.

PŁACZ DZIECKA

Drugi telefon zaskoczył go w trakcie odprawy policjantów do służby. Koledzy od razu zorientowali się, o co chodzi. W słuchawce telefonu było słychać głos krzyczącej kobiety. Zasłabło jej dwuletnie dziecko. Sylwester Telak pamięta, że kolega wzywał wtedy karetkę, a on próbował uspokoić spanikowanych rodziców. Poprosił, żeby oddali telefon komuś innemu. Posłuchali go. Chwilę później zaczęli reanimację. Rozłączył się, gdy usłyszał sygnał karetki.

– Przyjechali naprawdę szybko. Pamiętam, że za pierwszym razem to trwało wieczność – mówi.

Już w tym roku w maju, znowu na jego zmianie, roczne dziecko połknęło kawałek folii i straciło przytomność. Znów krok po kroku instruował rodziców, co mają robić. Połóżcie na kolana, twarzą do dołu i uderzcie delikatnie w plecy, mówił. Rady poskutkowały, mimo że dziecko nie wypluło folii.

– Usłyszałem płacz dziecka – wspomina dyżurny. – To znaczy, że jest dobrze, pomyślałem, ale rozłączyłem się dopiero, gdy przyjechało pogotowie.

NA SWOIM TERENIE

– Potem była jeszcze historia z mężczyzną, w którego uderzył piorun, i z tą starszą kobietą, która próbowała popełnić samobójstwo – mówi policjant. – W obu przypadkach nie było wiadomo, o kogo chodzi i gdzie szukać tych ludzi.

– Ale mąż zna teren bardzo dobrze. W swoim rejonie pamięta każde drzewo, słupek, kolor ogrodzenia. No, wszystko – dodaje żona.

– Tyle lat się jeździ po tym terenie, to kojarzy się wszystko. I ludzi po głosie też się rozpozna – mówi policjant.

– Na wsi ludzie nie są tak jak w mieście anonimowi, ale dyżurny anonimowy też nie jest. Tak naprawdę, dopóki mieszkaliśmy w Łochowie, mąż był 24 godziny w pracy – mówi żona. – Coś się komuś przypomniało, przychodził do nas do domu. Nieważne, czy jedliśmy obiad, czy mąż kosił trawę, czy bawił się z dzieckiem. Trzeba było pomóc, wyjaśnić, doradzić i on to robił.

CZŁOWIEK ORKIESTRA

Ją trochę to denerwowało, ale jego w ogóle.

– Policja jest stworzona do niesienia pomocy i tę pomoc niesie w różnych formach. Bo na przykład ktoś jedzie pijany, zatrzymuje go policja, on ma pretensje. A ja zapytam: czy ta policja tobie czasem życia nie uratowała? – mówi Telak. – Albo gdy zatrzymujemy agresywnego męża. Też pomagamy. Taka jest nasza służba.

Telak lubi to, co robi. Przez ostatnie lata dojeżdżał do pracy 80 km. Od czerwca tego roku przeniósł się do komendy rejonowej IV w Warszawie. Pełni służbę na stanowisku zastępcy dyżurnego.

– Miałem przejść na dyżurnego, ale powiedziałem komendantowi, że nie znam terenu i ludzi i wolałbym zacząć na stanowisku zastępcy – mówi policjant.

– I jak jest? – pytam.

– Inaczej, inne problemy ludzie mają, z czym innym dzwonią – przyznaje policjant. – Poza tym w Łochowie byłem sam, odpowiedzialny za wszystko. Tu jest nas trzech: dyżurny, zastępca i pomocnik dyżurnego.

Anna Krawczyńska
zdj. Andrzej Mitura