Noc z 2 na 3 grudnia 2010 roku, godz. 1.35. Patrol w składzie sierż. sztab. Andrzej T. i sierż. Rafał G. widzi dwóch ludzi przechodzących przez tory kolejowe w niedozwolonym miejscu. Pierwszy rusza za nimi, kolega próbuje zamknąć im drogę ucieczki od drugiej strony. Sprawcy wykroczenia umykają jednak bezkarnie. Sierż. sztab. Andrzej T. uznaje, że w pogoni za nimi również przekroczył torowisko w niedozwolonym miejscu i decyduje się na ukaranie samego siebie mandatem karnym kredytowanym w wysokości 20 zł. Trzy dni później o kuriozalnej sytuacji trąbią niemal wszystkie media. W jej kontekście zaczynają się prasowe doniesienia o „mandatach statystycznych” i naciskach w Policji na wyniki za wszelką cenę.
CZAS NA KONTROLE
Do KPP w Białogardzie udaje się zespół z Biura Kontroli KGP, który prowadzi kontrolę w trybie uproszczonym. Własne czynności w tej sprawie realizuje także Wydział Kontroli KWP w Szczecinie. Kontrolerzy przeglądają: protokoły z odpraw w komendach wojewódzkiej i powiatowej, notatki białogardzkich dyżurnych przyjmujących meldunki od patroli oraz zapisy rozliczających po służbach, notatniki służbowe policjantów. Rozmawiają z sierż. sztab. Andrzejem T., jego kolegami, przełożonymi bezpośrednimi i wyższego szczebla. Oficjalne zadanie: wyjaśnić przyczyny. W praktyce, przede wszystkim, sprawdzić: były naciski czy nie?
Wyniki ustaleń zespołu z KGP oraz Wydziału Kontroli KWP są zbieżne.
– W uwagach zapisywanych z odpraw do służby w wybranych losowo 14 notatnikach służbowych policjantów wydziału, w którym pracuje sierż. sztab. Andrzej T., nie znaleźliśmy śladu na temat wyznaczania zadań polegających na zwiększeniu liczby nakładanych mandatów ani, tym bardziej, ustalania limitów w tym zakresie – mówi nadkom. Arkadiusz Kujawa z Biura Kontroli KGP. – Sprawdziliśmy też uwagi po rozliczaniu służb. Najczęściej funkcjonariuszy rozlicza mł. asp. Krzysztof Grzyb, kierownik ogniwa patrolowo‑interwencyjnego. Przeanalizowaliśmy 161 jego zapisów z okresu od 1 stycznia do 10 grudnia 2010 roku. Znaleźliśmy 16 krytycznych wzmianek: „brak efektywności”, „mała efektywność” oraz dwie dłuższe uwagi, w tym jedną: „niedopuszczalne jest, aby w ciągu 8 godzin służby nikogo nie wylegitymowano”. Te ostatnie oceniono wprawdzie negatywnie, ale trudno uznać je za naciski. Także w żadnym protokole z odpraw, czy to w komendzie wojewódzkiej, czy powiatowej, czy kadry kierowniczej, czy policjantów do służby nie znaleźliśmy jakichś słów o limitach, normach, konieczności zwiększenia liczby wystawionych mandatów. Również podczas rozmów policjanci z Białogardu zaprzeczali, by – jak sugerowały media – istniała jakaś norma dzienna wymagająca nałożenia przynajmniej jednego mandatu podczas służby.
Komendanta KPP w Białogardzie podinsp. Piotra Krakowskiego to nie dziwi. Nie czekając na ustalenia pokontrolne, spotkał się ze wszystkimi policjantami wydziału, w którym służy sierż. sztab. Andrzej T. Sam, bez naczelnika i kierowników poszczególnych komórek organizacyjnych wydziału.
– Chciałem, by mieli swobodę wypowiedzi, nie czuli się skrępowani obecnością swoich bezpośrednich przełożonych – mówi komendant Krakowski. – Nie usłyszałem, żeby ktoś wywierał na nich naciski, określał normy.
NIE NAPOTKANO ZAPISÓW
W protokole pokontrolnym funkcjonariuszy Biura Kontroli KGP można znaleźć m.in. stwierdzenie: Nie napotkano zapisów wskazujących na zadaniowanie policjantów ukierunkowane na nakładanie mandatów karnych na sprawców wykroczeń. Polecono zwiększyć efektywność służby poprzez: zwiększenie liczby osób legitymowanych pod kątem typowania ewentualnych sprawców przestępstw i wykroczeń ze zwiększoną uwagą na okoliczności ich legitymowania (...).
Równocześnie jednak asp. sztab. Józef Czarnecki, który feralnego dnia rozliczał sierż. sztab. Andrzeja T. po służbie, oświadczył kontrolerom: Po rozpytaniu go na okoliczność nałożenia mandatu stwierdził, iż nie ma żadnych wyników w nałożonych mandatach i aby przełożeni nie czepiali się jego, sam sobie nałożył mandat karny kredytowany. Po zestawieniu tych dwóch stwierdzeń nie sposób oprzeć się wrażeniu, że – choć „zapisów” nie było i oficjalnego „zadaniowania” policjantów na nakładanie mandatów nie stwierdzono – coś jednak było na rzeczy. Nieoficjalne, ustne naciski na podwładnych przez przełożonych kolejnych szczebli na uzyskiwanie określonych limitów, by statystyka dobrze wyglądała?
– Sporządzając wnioski po kontroli, nie możemy opierać się na domysłach, jedynie na faktach, a te jednoznacznie świadczą, że ani norm, ani nacisków nie było – mówi nadkom. Kujawa.
Również białogardzki komendant nie przystaje na tezę o nieoficjalnych naciskach.
– Nic takiego nie miało miejsca – twierdzi podinsp. Krakowski. – Wyników służby nie mierzy się liczbą nałożonych mandatów, a poczuciem bezpieczeństwa wśród społeczeństwa i zaufaniem, jakim obdarza ono Policję. Tu białogardzka policja ma się czym pochwalić, co pokazały ostatnie badania opinii społecznej. Narzucanie podwładnym jakichś norm, ocenianie, że źle pracują, jeśli nie nałożą określonej liczby mandatów na służbie, to strzelanie sobie w stopę. Poza tym podwładni wiedzą, że prowadzę politykę otwartych drzwi. Nie trzeba się zapisywać na wizyty u mnie. Jest sprawa, można przyjść. Poza drogą służbową. Mogliby tak zrobić, gdyby takie naciski, sprzeczne z moimi wytycznymi, istniały.
Z kolei komendant wojewódzki zachodniopomorskiej policji nadinsp. Wojciech Olbryś mówi:
– Gdybym ja lub ktokolwiek inny żądał, by funkcjonariusz zakończył służbę z określoną liczbą osób wylegitymowanych lub ukaranych mandatem, byłoby to ewidentne prowokowanie wypaczeń. Oczywiście, policjant musi reagować, jeśli ktoś popełnia wykroczenie, nie może odwracać się plecami. Kwestia, jak może zwrócić uwagę. I to wszystko. Nikt nie wymaga od policjanta, żeby karał mandatem. Ma pełnić służbę tak, by w danym miejscu nie było zdarzeń lub raczej było ich jak najmniej, bo przecież nie może mieć wpływu na wszystko. Sam wyznaję zasadę, że często lepiej pouczyć, niż karać mandatem. Ludzie naprawdę czują się zawstydzeni popełnionymi wykroczeniami i autentycznie poprawiają się, a nie złoszczą, także na Policję, że musieli zapłacić i stracili pieniądze. Na każdej naradzie powtarzam, że mierniki nie są celem działania Policji. Są tylko wskaźnikami, które mają pokazać, czy podjęte przez Policję działania systemowe idą we właściwym kierunku, do czego dążyć, gdzie ewentualnie mamy problem. Nie ma tu miejsca na jakąś patologię, bo jeśli miałaby ona miejsce, to zatracony byłby sens działania Policji.
PRZEKAZY PRZESIANE
Problemem – nie tylko białogardzkiej czy zachodniopomorskiej, lecz całej Policji – jest to, co z tych przekazów przesianych przez kolejne szczeble hierarchii dociera do szeregowych policjantów i w jaki sposób oni to odbierają.
Pkt 11. protokołu pokontrolnego Biura Kontroli KGP: Rozmowy z policjantami WPiRD w Białogardzie wskazują, że niektórzy z nich mogą błędnie odczytywać ideę i sens wprowadzenia w garnizonie zachodniopomorskim oceny efektywności pionu prewencji, utożsamiając ją z koniecznością wykonywania limitów na przykład w zakresie liczby wylegitymowań lub mandatów karnych.
– Owszem, zastanawiałem się wcześniej i tym bardziej teraz zastanawiam się, w jaki sposób bezpośredni przełożeni, a więc kierownicy poszczególnych komórek organizacyjnych interpretują i przekazują policjantom to, co na temat efektywności służby mówią im przełożeni wyższego szczebla, i w jaki sposób funkcjonariusze to odnoszą do swojej codziennej służby – mówi nadinsp. Olbryś, broniąc jednocześnie swojego podwładnego. – Tylko że w przypadku Białogardu trudno mówić o przekłamaniu przekazu. Komendant Krakowski nie tylko prowadzi odprawy dla swojej kadry kierowniczej, ale także osobiście uczestniczy w odprawach policjantów do służby. To dobry przykład na spłaszczenie struktur w Policji, właśnie po to między innymi, by ten odgórny przekaz nie był wypaczony.
W KPP w Białogardzie dowiaduję się z kolei, że komendant nie tylko jest obecny na odprawach policjantów, ale też niekiedy sam odprawia funkcjonariuszy do służby.
– Oczywiście, że mógłby to zrobić ich bezpośredni przełożony, ale w ten sposób mogę mieć z nimi lepszy kontakt – podkreśla.
O tym, że mimo starań komendanta Krakowskiego przepływ informacji góra – dół (i odwrotnie) nie był do końca właściwy, może świadczyć fakt, że o zdarzeniu dowiedział się dopiero, gdy zajęła się tym prasa, a nie od dyżurnego, który przyjął zgłoszenie od sierż. sztab. Andrzeja T. i powinien rano zameldować o tym komendantowi.
– Niewątpliwie to błąd służby dyżurnej – ocenia nadinsp. Olbryś. – W pierwszej chwili dyżurny wziął to za żart i trudno byłoby tego nie odebrać inaczej (zarówno podinsp. Krakowski, jak i nadinsp. Olbryś przyznają, że na wieść o niecodziennym mandacie pomyśleli właśnie, że to żart – przyp. P.K.). Kiedy jednak policjant potwierdził, że sam sobie wystawił mandat, a także po służbie był między innymi z tego rozliczany, dyżurny, który przecież informuje komendanta o zdarzeniach w służbie, powinien powiedzieć także o tym. Mielibyśmy wówczas możliwość szybszej reakcji i wyjaśnienia sprawy w inny sposób. Dyżurny jednak tego nie uczynił. Zastanawiam się tylko, na ile był to błąd w systemie przepływu informacji, a na ile zamierzone działanie, powiązane z późniejszym upublicznieniem zdarzenia.
(ZA)DOBRY POLICJANT
Niezależnie od meandrów komunikacji wewnętrznej, wpływ na postępek policjanta mogły mieć jego cechy osobowościowe. Sierż. sztab. Andrzej T. służy w Policji od 1998 r.; zawsze w pionie prewencji. Przez przełożonych postrzegany jest jako dobry policjant. Nie hiperkryształowy, gdyż zdarzyło mu się postępowanie dyscyplinarne i kara, zatarta zresztą przed terminem przez komendanta Krakowskiego, ale ponadprzeciętny (czego dowodem może być choćby indywidualna nagroda pieniężna otrzymana – obok trzech innych, zbiorowych – w 2010 roku).
Zdawał sobie z tego sprawę i – paradoksalnie – właśnie to mogło przyczynić się do podjęcia przez niego decyzji o nałożeniu na siebie mandatu. Wiedział, że koledzy ujawniali wykroczenia, za które nakładali mandaty. On od kilku dni nie. Nie trafiło się. To mogło wzbudzić w nim obawy, że utraci dobrą opinię i pchnąć go do desperackiego kroku.
– Prawdę powiedziawszy, nie wiem dlaczego tak postąpił i po rozmowach z nim wierzę, że nawet on sam nie potrafi sobie tego wytłumaczyć – przyznaje podinsp. Krakowski. – Taką hipotezę też brałem pod uwagę. Może faktycznie aż tak się przejmował. Nie wiem, no może zabrakło na odprawach jednego zdania: panie Andrzeju, pan dobrze pracuje.
Sierż. sztab. Andrzej T. z dziennikarzami nie rozmawia. Gdyby mógł cofnąć czas, na pewno nie postąpiłby tak po raz drugi. Spotkał się z policyjnym psychologiem, wyraził chęć dalszych spotkań.
– Cieszy mnie, że mimo presji mediów, pod jaką znalazł się on, a za jego sprawą cała nasza jednostka, ten policjant pracuje równie dobrze, jak poprzednio – mówi komendant Krakowski.
NIEOFICJALNIE
Niezależnie od kwestii irracjonalnego postępku sierż. sztab. Andrzeja T. pozostaje sprawa upublicznienia tego faktu. Źródła przecieku oficjalnie nie ustalono, co nie znaczy, by nie było ono znane, podobnie, jak i powody, którymi kierowała się osoba powiadamiająca media. Nie chodziło o rzekome wypaczenia w postaci określonej normy mandatów koniecznych do nałożenia podczas każdej służby, a o cios w szefa białogardzkiej Policji.
Podinsp. Krakowski „odziedziczył” jednostkę z permanentnym konfliktem w jednym z wydziałów, w którym policjanci byli zastraszani karami, negatywnymi opiniami; nie wiedzieli, co to pozytywna motywacja. Nowy komendant nie bawił się w zawiłe negocjacje; przeciął węzeł gordyjski, reorganizując komendę. Dla konfliktowego przełożonego nie starczyło kierowniczych stanowisk w nowej strukturze. Zemścił się, wykorzystując niefortunny postępek sierż. sztab. Andrzeja T.
Przemysław Kacak
p.kacak@policja.gov.pl
Generalny inspektor Andrzej Matejuk, komendant główny Policji:
– Nie ulega wątpliwości, że społeczne skutki tego wydarzenia są wielkie i dla Policji niedobre.
Nawet jeśli to był żart, to ktoś nie pomyślał o możliwym skutku. To brak odpowiedzialności. Podobna sytuacja była w Katowicach. W Szkole Policji ktoś zrobił dowcip, dobrze wiedząc, że są to atrapy radiowozów i nie służą do ćwiczeń dynamicznych, tylko statycznych, a obśmiana została cała Policja. Ktoś zaszkodził tej znakomitej większości policjantów, którzy ciężko pracują na dobrą opinię służby. Jeżeli komuś nie zależy na wizerunku Policji, to nie powinien tu pracować. Kontrola w Białogardzie nie wykazała, by powodem tego zdarzenia był nacisk na zwiększenie liczby mandatów. Na temat rozliczania z mandatów w polskiej Policji mówi się od lat. Nie ma ich ani w miernikach, ani w priorytetach. Nawet druki sprawozdawcze nie zawierają takiej pozycji. Informacje o mandatach zbiera się sporadycznie i służą one tylko do celów statystycznych, nie do rozliczania kogokolwiek.
Jeżeli mówimy o racjonalizacji wydatków, to ja się nie zgadzam, by ta racjonalizacja polegała na wykręcaniu żarówek. A kiedy mówimy o skuteczności działania policjantów, to nie o liczbie mandatów czy legitymowań.
Na odprawach menedżerskich i na wszystkich spotkaniach z kadrą kierowniczą pytam, z czego powinniśmy rozliczać policjantów. Od wielu już lat rozliczamy policjantów z tego, jak przez swoją efektywną służbę wpływają na stan bezpieczeństwa. I jestem przekonany, że właściwie reaguje 99 procent policjantów. Reagują w służbie i poza nią. Wystarczy przywołać tragiczne zdarzenie z lutego ubiegłego roku i wiele innych. Jeśli zły przełożony dla własnej wygody stawia takie wymagania, jak liczba mandatów, funkcjonariusz powinien mu powiedzieć: „Komendant główny nie zgadza się na takie rozliczanie”. Jeżeli to nie poskutkuje, mój adres e‑mailowy jest dostępny na stronie internetowej. Wystarczy sygnał, sprawdzimy. Mogą zdarzać się nieporozumienia i konflikty, wtedy musimy je rozwiązywać. Pracujemy nad Systemem Wczesnej Interwencji. To kompleksowe rozwiązanie, które może nauczyć przełożonych, na co zwracać uwagę w pracy w jednostce. Ale wykształcenie tych umiejętności w skali całej formacji musi potrwać, tego nie robi się z dnia na dzień. Byłem szczerze zdziwiony, kiedy okazało się, że nie było zbyt wielu chętnych do pilotażu tego systemu. Ale pilotaż trwa i – mam nadzieję – przyniesie pozytywne efekty.
not. IF
zdj. A. Mitura
Co zostaje z filozofii mierników
Rozmowa z mł. insp. Małgorzatą Chmielewską, naczelnik Wydziału Psychologów Policyjnych Biura Kadr i Szkolenia KGP
Czym mógł się kierować policjant, wystawiając sobie mandat? Obawą, że jeśli przez kilka dni nie ma wyników, straci dobrą opinię? Teraz uznaje to za głupotę, której więcej by nie zrobił, ale wtedy chyba też miał świadomość irracjonalności swojego postępku, skoro parokrotnie zaśmiał się, składając meldunek o tym dyżurnemu.
– Każdemu z nas zdarzają się sytuacje, kiedy coś robi lub mówi i już w tym momencie śmieje się z tego, a za chwilę nazywa głupotą. Nie pracowałam przy tej sprawie, więc mogę oceniać tylko hipotetycznie. Mógł zadziałać mechanizm: na kolejnej odprawie słyszę o legitymowaniu, ściganiu sprawców wykroczeń itd., coraz bardziej biorę to do siebie, bo zdaję sobie sprawę, że od pewnego czasu nie mam w tym wyniku. Czuję się osaczony, przygnieciony. W momencie, kiedy trafia się odpowiednia sytuacja, wpadam na szalony pomysł, który realizuję. Wiem, że to bez sensu, ale myślę: OK, mandat wystawiłem, nie będą się czepiać, mam spokój. I na chwilę napięcie mi spada. Oczywiście, problem może być znacznie szerszy i dotyczyć komunikacji wewnętrznej.
Tylko że zarówno komendant wojewódzki, jak i powiatowy tłumaczyli na odprawach, że mierniki nie są celem działania Policji, a jedynie wskaźnikami, na co powinna ona zwracać baczniejszą uwagę.
– Owszem, ale generalnie jest tak, że gdzieś na górze mamy filozofię mierników i o niej mówi się na odprawach kadry kierowniczej, pisze w „Policji 997”, potem jednak, gdy schodzi się w dół, nie ma już filozofii, tylko jest ocena bieżącej pracy. Im niżej, tym bardziej żąda się nie filozofii, lecz konkretnych efektów. A konkretnym efektem na samym dole będzie między innymi liczba nałożonych mandatów. Bezpośredni przełożony policjanta widzi, że on ma ich mało, więc zwraca na to uwagę. Tutaj właściwsze byłoby odwołanie się do jakichś badań socjologicznych, ale w moim przekonaniu między rozumieniem filozofii na górze a wykonywaniem codziennych obowiązków na dole istnieje ogromna przepaść.
Czym to skutkuje dla policjantów, dla ich kondycji psychicznej?
– Po pierwsze, uważają, że żyją w hipokryzji. Widać to na forach dyskusyjnych, słychać w rozmowach. Po drugie, czują się zagonieni, spełniając wymagania bezpośrednich przełożonych niemające nic wspólnego z filozofią góry. Po trzecie, jeśli nie dotrzymują tych narzuconych standardów, otrzymują mniejsze nagrody, wytyki, co wpływa na to, jak oceniają swoją efektywność, a także generalnie rzutuje to na całą samoocenę policjantów.
PK
p.kacak@policja.gov.pl
zdj. Andrzej Mitura
Nim będzie naprawdę źle
SWI – System Wczesnej Interwencji to narzędzie zarządzania, głównie dla komendantów powiatowych i miejskich Policji, które ma im dać umiejętność zdiagnozowania potencjalnych nieprawidłowości w jednostce i „miękkiego” wyeliminowania ich, zanim urosną do rozmiarów, przy których niezbędne będzie co najmniej postępowanie dyscyplinarne, jeśli nie prokuratorskie.
Obecnie nad wypracowaniem jednolitych standardów i procedur działania systemu pracują zespoły w pięciu komendach wojewódzkich Policji: gdańskiej, katowickiej, łódzkiej, opolskiej i rzeszowskiej. Do końca bieżącego roku system ma zostać wprowadzony w całym kraju.
WCZESNE OSTRZEGANIE
Nad sposobami, które z jednej strony zapewniałyby szefowi jednostki analityczną wiedzę o problemie, z drugiej zaś przygotowały go do skutecznego zmierzenia się z trudnościami, acz bez konieczności sięgania po drastyczne środki, po raz pierwszy zaczęto myśleć na poważnie w garnizonie opolskim w 2007 roku. Przyczynkiem był policjant z Wydziału Kryminalnego KMP w Opolu, na którego od kilku lat wpływały skargi o bicie podczas przesłuchań, w końcu o zgwałcenie dziewczyny‑świadka. Kolejne sprawy trafiały do prokuratury, każdorazowo były jednak umarzane.
– Błędem było zdanie się wyłącznie na działania prokuratury – ocenia ówczesny naczelnik Wydziału Kryminalnego KWP w Opolu, obecnie dyrektor Biura Kryminalnego KGP, insp. Marek Dyjasz. – Ta umarzała sprawy, a komendant miejski mógł uznać, że w takim razie problemu nie ma. Pozamiatane. Problem jednak był. Policjant w jakimś stopniu odgrywał rolę „brudnego Harry’ego”, uznawał, że to on ma wyłączność na interpretację i egzekwowanie prawa. Umarzanie spraw przez prokuraturę tylko utwierdzało go w przekonaniu, że ma rację. Nawet nie zdawał sobie sprawy, że tak nie jest, i że szkodzi wizerunkowi Policji. Co gorsza, jego sposób postrzegania zaczęli przejmować koledzy z wydziału. Na szczęście, problem nie wyszedł poza Wydział Kryminalny KMP w Opolu, ale jasne stało się, że niezbędny jest jakiś system wczesnego ostrzegania w komendach, bo tak to wówczas nazwano, który pozwoli przeciwdziałać takim nieprawidłowościom bez angażowania instytucji zewnętrznych. W tworzenie tego systemu, oprócz opolskich policjantów, włączyli się funkcjonariusze Biura Kontroli i Wydziału Psychologów Policyjnych Biura Kadr i Szkolenia KGP.
ZESPOŁY I PLATFORMA SWI
W ocenie insp. Dyjasza interwencja nie zakończyła się sukcesem; było za późno. Niemniej doświadczenia zebrane w trakcie opracowywania opolskiego systemu wczesnego ostrzegania skłoniły komendanta głównego Policji do rozpoczęcia w 2010 roku prac pilotażowych nad Systemem Wczesnej Interwencji. Na pierwszy ogień poszło pięć garnizonów, wspartych w grudniu przez Centrum Szkolenia Policji w Legionowie i szkoły Policji w: Katowicach, Pile i Słupsku. W komendach wojewódzkich powstały zespoły, w skład których weszli naczelnicy wydziałów: kontroli, spraw wewnętrznych, kadr i szkolenia oraz komunikacji, a także pełnomocnicy ds. ochrony praw człowieka i szefowie psychologów. Utworzyły one tzw. platformę SWI w postaci międzywojewódzkiego zespołu eksperckiego. Celem jego pracy jest: „tworzenie spójnego systemu wielokierunkowych działań proaktywnych, opartych o mechanizmy organizacji uczącej się w celu przeciwdziałania nadużyciom, nieprawidłowościom i dysfunkcjom w organizacji”. Pod tym nieco zawiłym hasłem kryje się opracowanie i wprowadzenie w życie sposobu działania pozwalającego eliminować nieprawidłowości, zanim staną się one problemem, którego rozwiązanie będzie wymagało postępowania dyscyplinarnego lub, co gorsze, skierowania sprawy do prokuratury i sądu. W praktyce przekłada się to na trzy elementy: dowiedzenie się o ewentualnych nieprawidłowościach przez bezpośrednich przełożonych, przetworzenie tego na zwięzły komunikat dla komendanta oraz umiejętną rozmowę z podwładnym i w następstwie rozwiązanie problemu przez szefa jednostki, nim sytuacja się zaogni.
– SWI nie interesuje się winnym nadużycia i wykrywaniem nadużyć – podkreśla insp. Jarosław Czerechowski, zastępca dyrektora Biura Kontroli KGP, które koordynuje wprowadzanie SWI. – Ten system jedynie analizuje informacje o nieprawidłowościach pod kątem dysfunkcji organizacji. To nie ma być mechanizm karania, lecz wyprzedzania, zapobiegania nieprawidłowościom.
NEWSLETTER I WARSZTATY
By zapobiegać, trzeba wiedzieć czemu – banalne, ale nie zawsze łatwe do zrealizowania w praktyce. Stąd pomysł, przygotowywanych przez platformę SWI, warsztatów, na których średniego szczebla kadra kierownicza komend powiatowych uczyłaby się, jak słuchać podwładnych, dowiadywać się od nich o problemach, a czasem wręcz wyciągać informacje o postrzeganych przez nich nieprawidłowościach.
– Bo tak naprawdę nie zawsze potrafimy rozmawiać, a tym bardziej korzystać z tego, co słyszymy – mówi mł. insp. Małgorzata Chmielewska, naczelnik Wydziału Psychologów Policyjnych Biura Kadr i Szkolenia KGP, współorganizująca takie warsztaty.
Z kolei łódzki komendant wojewódzki Policji (którego garnizon jest najbardziej zaawansowany we wprowadzaniu SWI) insp.
Marek Działoszyński mówi:
– Policjanci potrafią nieoficjalnie, zwracając się do mediów, występować przeciw nieprawidłowościom, które zdarzają się w ich jednostkach, mimo że i tak rozwiązania takich spraw mogą nastąpić jedynie na drodze służbowej. Musimy nauczyć siebie i podwładnych tego, że problemy można rozwiązywać właśnie na tej drodze.
Na razie w komendach powiatowych pięciu pilotażowych województw przeprowadzono warsztaty dla naczelników wydziałów: kadr i szkolenia, ruchu drogowego, komunikacji oraz pełnomocników ds. ochrony praw człowieka. W województwie łódzkim przechodzą je teraz komendanci komisariatów. Docelowo w tego rodzaju zajęciach wezmą udział wszyscy naczelnicy wydziałów KPP i komendanci KP w kraju. Pokłosiem warsztatów ma być umiejętność identyfikowania i opracowywania wiadomości do newslettera – zestawu bieżących wiadomości dla komendanta jednostki przygotowywanego na wzór serwisów informacyjnych agencji prasowych. Krótko, acz treściwie: tytuł, zajawka, syntetyczna informacja. Tak, żeby szef nie musiał czytać kilkudziesięciu stron o, nie zawsze wartościowych, spostrzeżeniach i wnioskach, lecz miał obraz rzeczywistej sytuacji.
3 MINUTY – ZA KRÓTKO
By komendant jednostki mógł odpowiednio wykorzystać uzyskaną wiedzę i „miękko”, acz skutecznie rozwiązać problem, niezbędne są określone umiejętności.
– Sęk w tym, że komendanci ich nie mają – mówi insp. Chmielewska. – Część zahukuje podwładnego, część unika konkretnego rozwiązania, część w ogóle nie potrafi dotrzeć do sedna problemu. Wszyscy komendanci powiatowi, którzy uczestniczyli w warsztatach, przyznawali, że szkolenia, które dotychczas przechodzili, były ukierunkowane na dostarczenie wiedzy, lecz nie umiejętności. Tymczasem sama wiedza, że trzeba rozmawiać o problemach, nie zda się na nic, jeśli nie opanuje się praktycznej umiejętności prowadzenia tej rozmowy. Tego brakuje.
– Wydawało mi się, że jestem na tyle przygotowany, by szybko i w miarę skutecznie uzyskiwać informacje o nieprawidłowościach czy o symptomach wskazujących, że coś w danej komórce organizacyjnej bądź w ogóle jednostce źle się dzieje – mówi insp. Dyjasz. – Kwestia rozmowy z policjantem we wspomnianej opolskiej sprawie, dotarcia do informacji nie była taka prosta, jakby się wydawało, bo nikt nigdy kadry kierowniczej polskiej Policji z takiego zakresu nie szkolił.
Dyrektor Biura Kryminalnego KGP sam przeszedł warsztaty dla komendantów. Ze swoim interlokutorem‑podwładnym „skończył” w trzy minuty.
– „Załatwione; za krótko”, oceniła mnie później pani psycholog – mówi insp. Dyjasz. – Faktycznie, po przyjrzeniu się rozmowom prowadzonym przez kolegów, po wspólnej analizie naszych rólek, bo występowaliśmy raz jako przełożony, a raz jako podwładny, doszedłem do wniosku, że mogłem poprowadzić rozmowę inaczej, korzystniej. W trakcie warsztatów przekonałem się też, że jest jeszcze wiele do zrobienia, by swoim zachowaniem przełożonego nie krzywdzić policjanta i nie wskazywać go jako jedynie winnego. SWI ma właśnie dawać możliwość z jednej strony wyprzedzania negatywnych zachowań, a z drugiej, jeśli już takowe istnieją, rozwiązywania problemu nie tylko przez pryzmat prokuratury i sądu.
Oceniając efekty dotychczasowych prac, komendant główny Policji zdecydował, że do końca 2011 roku w warsztatach uczestniczyć będą wszyscy komendanci powiatowi, a System Wczesnej Interwencji zostanie wprowadzony w każdej KPP.
Przemysław Kacak
p.kacak@policja.gov.pl