„Poszukuję partnerki lubiącej domowe zacisze”
Trzydziestopięcioletnia Iwona H. była sympatyczna, elegancka, łatwo nawiązywała kontakty z ludźmi, budziła zaufanie. Przez kilka lat pracowała w Niemczech jako opiekunka starszych osób, dzięki czemu nieźle władała językiem niemieckim. Po powrocie do Polski związała się ze starszym o kilka lat partnerem. Ten związek nie spełniał jednak jej oczekiwań, ponieważ Iwona lubiła luksus i blichtr, którego partner nie był w stanie jej zapewnić. Intensywnie poszukiwała więc księcia z bajki, jednak na wszelki wypadek, żeby mieć stały punkt oparcia, nie zrywała z partnerem, lawirując i sprytnie go oszukując. Wiązała się na krótko z różnymi, znacznie starszymi mężczyznami, wyłudzając od nich pieniądze pod pretekstem pożyczki albo na przykład wykupienia wspólnych wczasów. Gdy tylko dostała pieniądze – zrywała znajomość. Żaden oszukany nie zgłosił się na Policję, było im wstyd, w dodatku niektórzy byli żonaci.
Wreszcie trafił się ten, na którego czekała, Ewald S. – lat 65, samotny wdowiec, dobrze sytuowany emerytowany inżynier z Monachium. Kilka lat po śmierci żony samotność zaczęła mu doskwierać i postanowił poszukać odpowiedniej kobiety na towarzyszkę życia.
Ich drogi przecięły się w marcu 2014 r., kiedy to Iwona przeczytała w pewnej niemieckiej gazecie ogłoszenie matrymonialne. Ewald S. poszukiwał partnerki, „spokojnej kobiety lubiącej domowe zacisze, gotowej związać swoje życie z 65-letnim kulturalnym mężczyzną”. Iwona odpowiedziała na to ogłoszenie, podając, że nazywa się Laura W., i wysyłając fotografię przypadkowej kobiety wyciągniętą z internetu. Pierwsze spotkanie odbyło się we Wrocławiu. Tyle tylko, że nie stawiła się na nim nie (fikcyjna) Laura W. (jej wygląd nie zgadzałby się bowiem ze zdjęciem), lecz jej rzekoma tłumaczka, która przedstawiła się jako Agata. W istocie była to Iwona H., która realizowała swój plan i ukrywając się za kilkoma fikcyjnymi nazwiskami, chciała zacierać ślady. – Niestety, pani Laura zrezygnowała, wysłała mnie, żebym przekazała przeprosiny – powiedziała. – Postaram się to panu wynagrodzić, służę pomocą, chętnie pokażę panu miasto – zaproponowała.
Tłumaczka w zastępstwie Niemiec nie był zbytnio rozczarowany, Laury i tak nie znał, a występująca w jej zastępstwie tłumaczka wydała mu się całkiem atrakcyjna. Po kilku wspólnie spędzonych godzinach był nią oczarowany.
Wymienili się numerami telefonów i adresami mailowymi. Kilka dni później zaprosił Agatę (czyli Iwonę) z rewizytą do Monachium. Odpowiedziała, że miała ostatnio dużo wydatków i nie stać jej na razie na taką podróż.
– Nie ma sprawy – powiedział Ewald – podaj numer konta, wyślę ci pieniądze.
Wkrótce 1000 euro zasiliło konto Iwony i mogła zrealizować wizytę. Znajomość rozwijała się błyskawicznie, Iwona obsypywała partnera pieszczotami i komplementami, Ewald obdarowywał wybrankę prezentami, regularnie przekazywał na jej konto różne sumy, żeby zapewnić jej odpowiedni standard życia. Przyjeżdżał do Wrocławia często, ale spotykali się w hotelu, bo Iwona mówiła mu, że mieszka w wynajmowanym mieszkaniu razem z kuzynką. Ani słowem oczywiście nie wspomniała, że jest w związku kimś innym oraz że nigdzie nie pracuje.
Po trzech miesiącach spotkań Agata/Iwona zaproponowała, żeby ten związek na odległość zamienić na bycie razem na co dzień. Ewald bardzo się ucieszył, bo w nim też dojrzała myśl, że oto znalazł kobietę, jakiej szukał. Wybranka postawiła tylko jeden warunek – że zamieszkają we Wrocławiu.
Ewald zgodził się bez wahania, jego niemiecka inżynierska emerytura zapewniała znacznie lepsze życie w Polsce niż w Niemczech.
Wspólne gniazdko
Uzgodnili, że kupią mieszkanie na wspólną własność i zapłacą za nie po połowie. Ewald wyjechał do Monachium, Iwona miała się zająć kupnem mieszkania. W kwietniu 2014 r. poinformowała go, że znalazła apartament za 490 tys. zł. Ewald przelał na jej konto 22 tys. euro na pierwszą wpłatę, trzy miesiące później poszli razem do banku, gdzie wpłacił na wskazane przez nią konto dewelopera 42 tys. euro. Miesiąc później miał przyjechać do Wrocławia, żeby obejrzeć wspólne mieszkanie w stanie deweloperskim.
Jednak kilka dni przed planowanym wyjazdem dostał od Iwony maila z informacją, że postanowiła zerwać znajomość. Twierdziła, że przeszkadza jej zbyt duża różnica wieku między nimi. Od tego momentu zamilkła, maile wracały do adresata, a w słuchawce telefonicznej Ewald słyszał, że wybrany abonent jest nieosiągalny. Dalej było klasycznie – kiedy Ewald S. ochłonął z szoku i zrozumiał, że został oszukany, zgłosił sprawę do prokuratury.
Tożsamość oszustki została ustalona dość szybko, szybko też udało się dojść do tego, że Ewald, przekazując pieniądze na rzekome konto dewelopera, w rzeczywistości wpłacał je na konto Iwony H. Okazało się, że partnerka faktycznie wpłaciła pieniądze na zakup mieszkania, ale nie apartamentu za 490 tys., jak mówiła Ewaldowi, tylko dwupokojowego za 240 tys. I co najważniejsze – nie na wspólną, a na wyłącznie swoją własność.
Iwona H. ani w śledztwie, ani w czasie procesu nie przyznała się do winy. Zapewniała sąd, że nigdy nie planowali zakupu wspólnego mieszkania, twierdziła, że Ewald chciał kupić mieszkanie dla niej, żeby mogli w nim wspólnie przebywać, gdy przyjedzie ją odwiedzić. Twierdziła też, że nie zerwała z nim na serio, a jedynie chciała go postraszyć zerwaniem, bo stał się nieznośnie zazdrosny. A to, że ją oskarża o oszustwo, jest tylko zemstą zranionego kochanka. Zaprzeczała także, jakoby posługiwała się fałszywym imieniem Agata.
Sąd nie dał wiary tym wyjaśnieniom, bo fakty świadczyły na jej niekorzyść. W 2016 r. Iwona H. została skazana na rok więzienia w zawieszeniu na dwa lata oraz nakaz zwrócenia Ewaldowi wyłudzonych pieniędzy. Niestety wymarzone mieszkanko musiała sprzedać. W dodatku o wszystkim dowiedział się jej dotychczasowy partner.
Elżbieta Sitek
zdj. unsplash, freepik