Strona główna serwisu Gazeta Policyjna

60 lat PANI ALI w KSP

Kiedy Alicja Ratajska opowiada o swojej pracy, czasem pomaga sobie, uderzając paluszkami po blacie stolika. Tak jakby przeglądała rozłożone przed nią kartoteki zatrzymanych złoczyńców. Pani Ala ma 90 lat, a 30 kwietnia 2022 roku był jej ostatnim dniem – z 60 lat! – służby i pracy w Komendzie Stołecznej Policji.

Na stole stawia herbatkę, częstuje cukrem i uśmiechem. Wie, że wszystkiego nie będzie w stanie opowiedzieć, bo przez tyle lat historii nazbierało się co nie miara, a opowiadać w skrócie o tym wszystkim jest jeszcze trudniej.

Urodziła się w 1932 r. w Warszawie, na Żoliborzu przetrwała okupację i Powstanie Warszawskie. Kto ma rodziców bądź dziadków w tym wieku, którzy przeżyli to, co ona, domyśla się zapewne, co widziały jej oczy. Przeszła także niemieckie wyprowadzenie mieszkańców stolicy przez Pruszków i powrót do zrujnowanego miasta. W takim zniszczonym świecie dorastała. Jeszcze jak się uczyła, w latach 1951–1953 pracowała w Miejskim Zakładzie Budynków Mieszkalnych.

WYSTARCZYŁA JEDNA ROZMOWA

– Mój wujek pracował w drogerii, skończyłam więc wydział drogistowski technikum handlowego. Po maturze dostałam nakaz pracy i 17 listopada 1953 r. podjęłam pracę w drogerii na pl. Inwalidów.

Nakaz pracy? Tak, były kiedyś nakazy pracy, bo pracować musiał każdy.

– Nakaz był na dwa lata.

Ale w tej drogerii zleciało jej osiem lat.

– W tym czasie poznałam dzielnicowego. Któregoś dnia przyszedł do nas do domu i mówi: powstała nowa sekcja wydziału kryminalnego komendy stołecznej, sekcja poszukiwań. Potrzebujemy człowieka, praca całodobowa. No i tak mnie skaptował.

Pani Ala do służby wstąpiła 1 lipca 1962 r. Wystarczyła jedna rozmowa. Żadnego szkolenia.

– Pracowałam przy kartotece, wszystkie napady do mnie trafiały. Gdy chłopcy potrzebowali informacji o petentach, to przychodzili do nas i mówili na przykład: „Kowalski Jan, syn Józefa”. Szybciutko przeglądałam kartoteki i już wiedzieliśmy, co to za ptaszek wpadł w ręce. Przywozili nam też hotelówki, czyli wykazy, kto był zameldowany w hotelach. O godz. 8 dzwoniły dzielnice i sprawdzały tych, których zamknęli nocą. Myśmy ich wpisywały do książki i sprawdzały: notowany, nienotowany, czy ma sprawę, czy może poszukiwany do sprawy. Także jak mieli kogoś w kiciu na dołku, to szybko znali jego życiorys i wszystkie winki.

Pani Ala pracowała w pałacu Mostowskich. Jej okna wychodziły na pomnik żołnierza. W 1964 r. stawiali go na jej oczach.

Polubiła swoją pracę. Miała metodę przygotowania dokumentów. Alfabetycznie, niezwykle sprawnie. Pamięta głośne sprawy napadu na bank w Wołowie w 1962 r. i krwawy napad na Centralny Dom Towarowy w Warszawie w 1964 r., podczas którego zginął jeden z konwojentów, a drugi został ranny.

– Od świtu do nocy pracowaliśmy nad tymi sprawami, a wszystko sprawdzaliśmy ręcznie. W 1965 r. gdzieś na schodkach usłyszałam: „przechodzisz na Pragę-Północ”. Od tej pory tramwajem nr 6 jechałam do „czterech śpiących” i tak dojeżdżałam na ul. Cyryla i Metodego. Mieliśmy poszukiwania kryminalne. Koleżanka Mirka miała rozboje i włamania, a ja mieszkania, piwnice i te inne. Pracy miałyśmy więcej, ale dzieliłyśmy się nią sprawiedliwie.

ALBUM WSPOMNIEŃ

Dziś to może wydawać się niezrozumiałe, ale wtedy były dobra nadzwyczajne, których posiadanie każdemu poprawiało samopoczucie. Do takich należała encyklopedia PWN. Do księgarni nie trafiało ich wiele, raczej były rozdzielane do rozmaitych instytucji i dopiero w ten sposób można było je kupić na własność. Pani Ala postanowiła się przy nich zakręcić i gdy tylko się pojawiły, szybko zrobiła rozeznanie, kto by je chciał. I tak, nie wiedząc kiedy, zaczęła pomagać innym załatwiać sprawy, których oni sami nie potrafili. Przede wszystkim mieszkania. W pierwszej kolejności dla tych, którzy służyli w Warszawie, a musieli dojeżdżać spod miasta. Następnie zamieniała gorsze lokale na lepsze. Na Pradze funkcjonariuszom załatwiła ich ponad dwieście i pewnie wielu z nich lub ich potomków do dziś w nich mieszka, nawet nie wiedząc, że mają ten a nie inny dach nad głową dzięki pani Ali.

Gdy rozmawiamy, do pani Ali dzwoni telefon. Jako dzwonek ma ustawioną syrenę starego radiowozu. Sentyment do tamtych lat pozostał. I nic dziwnego, bo jakie były, takie były, ale to były lata jej młodości.

Pochylamy się na starymi albumami. Lata 50., 60., 70… Cześć zdjęć jest poukładana chronologicznie, inne tematycznie. W większości czarno-białe, na których zachowały się twarze ludzi, którzy w zdecydowanej większości już odeszli. Pani Ala dwa razy wychodziła za mąż, ale nie miała dzieci. Teraz pomaga jej rodzina brata, znajomi ze służby i sąsiedzi.

W tych albumach nie ma zdjęć ze służby, choć koleżanki i koledzy są. Tyle tylko, że podczas wspólnych wypadów za miasto czy towarzyskich spotkań.

– Zaraz. Niech ja sobie uprzytomnię, momencik… momencik… Już wiem. W służbie byłam do 1979 r. Skończyłam w stopniu sierżanta, czyli w służbie byłam 17 lat, do których doliczyli mi 10 lat z cywila. Mogłam zdjąć mundur, ale wtedy w milicji, a potem Policji zostałam jako cywil.

BUJANY FOTEL NIE DLA NIEJ

Gdzie i co pani Ala przez tych następnych ponad 40 lat w komendzie stołecznej robiła, nie sposób teraz wymienić. Ma grubą teczkę dokumentów, a w niej umowy o pracę, umowy zlecenia, pisma przedłużające umowę o pracę. Raz jako asystent, innym razem jako pracownica magazynowa, sekretarka, inspektor czy starszy technik. Wydziały, biura… można odnieść wrażenie, że pracowała wszędzie. Ostatnio w Wydziale Finansów i Budżetu Komendy Stołecznej Policji, gdzie zajmowała się przyjmowaniem wniosków i dokumentacji o zapomogi dla emerytów, wdów, wdowców czy tych osób związanych ze służbą, którym gorzej działo się w życiu.

– Zawsze chciałam pomagać tym, którzy sami sobie nie potrafili pomóc. Takim miejscem, do którego docierali, stał się Zarząd Terenowy Emerytów i Rencistów NSZZP KSP, nazywany również klubem emerytów, gdzie pełnię funkcję przewodniczącej.

Pani Ala dumna jest z tego, co udało się jej zrobić dla innych. Także z 14 wycieczek w różne zakątki Polski dla byłych funkcjonariuszy. Każda z nich wymagała wiele zachodu, ale wszystkie były tego warte.

Teraz, po nieszczęśliwym upadku, ma coraz większe problemy z pokonywaniem 82 schodów z czwartego piętra swojego mieszkania na Żoliborzu. Ale z działalności w klubie emerytów nie zamierza zrezygnować.

– Praca to pani Ali życie. Kontakt z ludźmi, wspieranie ich, a nie bujany fotel czy leżak – mówi Dariusz Milewski, również policyjny emeryt, który teraz zadbał o to, żebyśmy poznali jeszcze jedno niewidzialne serce formacji. Napisał do redakcji list o pani Ali.

O pogodnej pani Alicji Ratajskiej, która przez 60 lat służby i pracy w KSP, jeśli prosiła o pomoc, to tylko dla innych, nigdy dla siebie.

ANDRZEJ CHYLIŃSKI

zdj. autor