Strona główna serwisu Gazeta Policyjna

Śmiertelne dolary

To było wyjątkowe śledztwo. Zakończyło się sukcesem, sprawca został schwytany, ale po drodze pochłonęło dziesięć zupełnie przypadkowych ofiar. 10 stycznia minęło 30 lat od tamtego wydarzenia.

Wybory prezydenckie, które odbyły się w 1990 r., pozostały w pamięci mieszkańców Dołżycy nie tylko dlatego, że były po raz pierwszy równe, wolne i powszechne, a Lech Wałęsa musiał zmierzyć się z egzotycznym przybyszem z Peru, Stanem Tymińskim.

SKRZYNIA W LESIE

25 listopada, dzień I tury wyborów, mieszkańcom tej małej wsi na Podkarpaciu kojarzyć się będzie zawsze z makabrycznym odkryciem, jakiego dokonał jeden z mieszkańców. Wracając pieszo z lokalu wyborczego w Cisnej drogą prowadzącą skrajem lasu, zauważył w krzakach dość pokaźną skrzynię. Wyglądała solidnie i mężczyzna pomyślał, że skoro ktoś ją wyrzucił, to może jemu przyda się w gospodarstwie.

Podszedł, żeby znalezisko obejrzeć z bliska, otworzył i krzyknął z przerażenia. W skrzyni znajdowały się zwłoki kobiety, ułożone w nienaturalnie skręconej pozycji, z mocno podkurczonymi noga- mi. Przerażony mężczyzna pobiegł do wsi i natychmiast powiadomił Policję.

Na miejsce przybyły ekipy z komendy powiatowej w Lesku oraz z ówczesnej Komendy Wojewódzkiej Policji w Krośnie. Funkcjonariusze pracowali wiele godzin. Przeprowadzili oględziny miejsca zdarzenia, przesłuchali mężczyznę, który znalazł zwłoki, a także innych mieszkańców Dołżycy. Było oczywiste, że skrzynia musiała zostać przywieziona jakimś środkiem transportu, ale żadna z przesłuchiwanych osób nie widziała w okolicy obcego pojazdu. A już na pewno nie takiego, który przewoziłby tak duży bagaż. Przy ofierze nie było żadnych dokumentów, jej ubranie było pogniecione i miejscami porwane. Podczas wstępnych oględzin zwłok patolog ujawnił na szyi denatki ślady charakterystyczne dla duszenia, na nogach i rękach – zadrapania i zasinienia, a także zdarte opuszki palców.

Natomiast skrzynia, w której znajdowały się zwłoki, była zbita z płyty paździerzowej, niektóre jej elementy były kolorowe, z resztkami liter, jakby z jakiejś innej konstrukcji.

NAPADY NA CINKCIARZY

Tożsamość ofiary policjanci ustalili po dwóch dniach. Z komendy wojewódzkiej w Rzeszowie otrzymali informację o zaginionej dwa tygodnie wcześniej 57-letniej Alfredzie S. Kobieta trudniła się handlem walutą, była tzw. cinkciarką. Obracała bardzo dużymi sumami pieniędzy, a jej rejonem działania była ulica Piłsudskiego w Rzeszowie, na której znajdował się Pewex. Zaginięcie 10 listopada zgłosił mąż.

Pierwsza hipoteza śledcza wiązała się z wcześniejszymi napadami na handlarzy walutą, jakie miały miejsce w tym mieście. Napady były wyjątkowo brutalne, w dwóch przypadkach nawet ze skutkiem śmiertelnym. Sprawców nie wykryto, ponieważ środowisko nie chciało współpracować z mundurowymi, bo obrót dewizami był nielegalny. Z dużym prawdopodobieństwem zakładano, że kolejną ofiarą grupy przestępczej została właśnie Alfreda S.

Niezrozumiałe było jednak, dlaczego ciało zamordowanej kobiety wywieziono wiele kilometrów od Rzeszowa, w Bieszczady, podczas gdy w dwóch innych zabójstwach podobnego typu ciała ofiar pozostawały na miejscu zbrodni. Hipotezy, że być może Alfreda S. została zamordowana nie w Rzeszowie, a bliżej miejsca, gdzie znaleziono zwłoki, nie zostały potwierdzone żadnymi poszlakami.

Badano także wątek ewentualnych nieporozumień małżeńskich, z informacji wynikało bowiem, że mąż ofiary nie akceptował tego, czym się zajmowała, i często się o to kłócili. Podczas przeszukania w jego mieszkaniu znaleziono listwę drewnianą podobną do tej, jaka znajdowała się na wieku skrzyni. Mężczyzna został zatrzymany. Po 48 godzinach został zwolniony, ponieważ biegli stwierdzili, że znaleziona listewka z całą pewnością nie pochodzi z badanej skrzyni.

KATASTROFA ŚMIGŁOWCA

Tymczasem w Rzeszowie doszło do kolejnego napadu, znowu na cinkciarkę. Ciężko ranna podała podczas przesłuchania rysopis sprawcy. Policjanci postanowili opublikować go w mediach oraz zwrócić się o pomoc do telewizyjnego programu „Magazyn Kryminalny 997” prowadzonego przez Michała Fajbusiewicza. 9 stycznia 1991 r. ekipa telewizyjna, która miała zrealizować rekonstrukcję zdarzeń, przyleciała do Krosna śmigłowcem Mi-8T ze 103. Pułku Lotniczego Nadwiślańskich Jednostek Wojskowych Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. Następnego dnia, po nagraniach, w których brali udział policjanci, dowódca śmigłowca zabrał na pokład kilku z nich. Tuż po starcie, zaledwie po czterech minutach, na skutek silnego podmuchu wiatru, maszyna zahaczyła tylną częścią belki ogonowej o drzewo, straciła sterowność i spadła na ziemię. Uderzenie było potężne, drzewa zostały połamane, kadłub wbił się głęboko w ziemię, a ogon wylądował w pobliskim potoku. Śmigłowiec zaczął płonąć. Nim przybyły służby ratownicze, obecni na planie widzowie gasili pożar śniegiem.

Załoga i pasażerowie, w sumie 10 funkcjonariuszy, zginęli na miejscu.

ODMROŻENIA

Mimo tragedii, która pochłonęła m.in. życie policjantów z Krosna i Leska, ich koledzy nadal prowadzili śledztwo. Penetracja środowiska cinkciarzy przynosiła niewiele, jednak w pewnej chwili pojawiła się informacja, że czasem niektórzy z handlarzy walutą, być może także Alfreda S., korzystali z bufetu znajdującego się w Zakładzie Doskonalenia Zawodowego przy ulicy Piłsudskiego w Rzeszowie. Policjanci postanowili to sprawdzić. Zwrócili uwagę na umieszczoną na ulicy reklamę wspomnianego bufetu, wymalowaną na płycie paździerzowej. Kształt i kolory liter oraz tło, na którym się znajdowały, były bardzo podobne do kawałków płyty, z jakich zbudowana była skrzynia na zwłoki.

Jeszcze zanim został przesłuchany ajent prowadzący bufet, z zakładu medycyny sądowej nadeszły wyniki sekcji zwłok. Biegli stwierdzili, że Alfreda S. zginęła kilka tygodni wcześniej. Została uderzona tępym narzędziem, ogłuszona, a następnie uduszona. Wyjaśniła się zagadka, dlaczego zwłoki znalezione po ponad dwóch tygodniach były w dobrym stanie. Biegli stwierdzili, że… były przechowywane w lodówce, o czym świadczył m.in. fakt, że obrażenia na rękach i nogach denatki oraz opuszkach palców nie były zadrapaniami, lecz odmrożeniami, które powstały na skutek przywarcia niektórych części ciała do ścianek zamrażarki.

Z POMOCĄ UCZNIÓW

W interesującym śledczych bufecie oczywiście znajdowała się zamrażarka, ale prowadzący lokal 23-letni Piotr W. zaprzeczył, jakoby kiedykolwiek widział osobę o rysopisie Alfredy S. Twierdził, że przez lokal przewija się wielu różnych klientów przychodzących na kawę albo posiłek.

Policjanci ustalili, że mężczyzna kupił ostatnio samochód, płacąc za transakcję dolarami, chwalił się też znajomym, że zamierza kupić mieszkanie. Do prowadzących śledztwo dotarła też informacja, że paru uczniów zakładu doskonalenia zawodowego jakiś czas temu pomagało ajentowi bufetu wynieść do samochodu dużą skrzynię z płyty paździerzowej.

Piotr W. został zatrzymany. Początkowo próbował wszystkiemu zaprzeczać, ale w końcu przyznał się zamordowania Alfredy S.

Podczas przesłuchania wyjaśnił, że cinkciarka przychodziła dość często do jego bufetu. Wiedział, że obraca dużymi sumami dolarów i jak stwierdził, „nie mógł się powstrzymać”, bo potrzebny był mu nowy samochód, a bufet przynosił niewielkie zyski. Zamówił u Alfredy 5 tysięcy dolarów. Gdy przyszła, zaprosił ją na zaplecze, gdzie dyskretnie mieli zrealizować transakcję. Tu zadał jej silny cios w skroń, a kiedy upadła, udusił. Początkowo zamierzał zakopać zwłoki pod podłogą, ale warstwa betonu okazała się zbyt gruba do skruszenia. Schował więc zwłoki w zamrażarce i przechowywał je tam przez kilka dni, dopóki z kawałków płyty paździerzowej, jakie zostały ze skleconego własnoręcznie baneru reklamowego, nie zbił skrzyni. O pomoc w jej wyniesieniu do samochodu poprosił niczego nieświadomych uczniów zakładu doskonalenia zawodowego. Gdy się ściemniło, prawie pustymi drogami dojechał w okolice Cisnej i tam wyrzucił skrzynię w lesie.

Piotr W. został skazany na 25 lat więzienia.

Na miejscu katastrofy śmigłowca policjanci i okoliczni mieszkańcy postawili obelisk, pod którym każdego roku w rocznicę katastrofy składają kwiaty.

ELŻBIETA SITEK