Jakby ktoś wykonał wyrok – komentowali policjanci. Wyglądało to na przestępcze porachunki.
Tożsamość ofiary ustalono szybko, był to 33-letni Konrad P., syn jednej z lokatorek tego domu. Odwiedzał czasem matkę, z którą kiedyś mieszkał. Matka zeznała, że w ostatnim czasie jej syn czegoś się obawiał, twierdził, że jest śledzony, że coś mu zagraża.
Z pierwszych ustaleń dotyczących Konrada P. nie wynikało jednak, aby należał do przestępczego półświatka albo z nim współpracował. Owszem, chłopak od jakiegoś czasu szukał pracy i przebywał nawet w schronisku dla bezdomnych, ale nic nie wskazywało, aby był członkiem gangu, w którym spory rozwiązuje się z użyciem broni.
Przeciwnie, ostatnio związał się z bardzo porządną dziewczyną, panienką z dobrego, zamożnego domu, 27-letnią Roksaną L. Poznali się w szpitalu i od pierwszego wejrzenia bardzo przypadli sobie do gustu. Roksana była zachwycona opiekuńczością i łagodnością Konrada, a także jego wiedzą z wielu dziedzin.
– Potrafił pięknie opowiadać o otaczającym nas świecie – mówiła. Rozmawiali godzinami na szpitalnym korytarzu, a po opuszczeniu szpitala znajomość rozwijała się coraz szybciej.
Spotykali się często, Roksana kilkakrotnie zaprosiła Konrada do domu. A był to dom nie byle jaki, elegancka willa w najdroższej łódzkiej dzielnicy, świadczyła o statusie majątkowym rodziny L.
Ojciec dziewczyny był zamożnym łódzkim biznesmenem, prowadził hurtownie z materiałami krawieckimi, obracał milionami, współpracował z firmami zagranicznymi. Początkowo rodzice patrzyli na miłość córki przez palce, wierzyli, że to tylko chwilowe zauroczenie. Z czasem jednak ta znajomość zaczęła ich coraz bardziej niepokoić. Uważali, że Konrad nie jest odpowiednim partnerem dla ich córki i naciskali, aby z nim zerwała. Dziewczyna jednak nawet nie chciała o tym słyszeć. Uważała, że pieniądze to nie wszystko, że Konrad jest wprawdzie biedny, ale ma za to wiele zalet i jest z nim szczęśliwa.
Nagła wiadomość o tragicznej śmierci Konrada załamała Roksanę. Natomiast rodzice odetchnęli z ulgą, choć oczywiście nie dawali tego po sobie poznać. Śledztwo w sprawie zabójstwa posuwało się powoli. Policjanci zabezpieczyli wprawdzie na miejscu zdarzenia wiele śladów, ale póki co nie wnosiły one do sprawy niczego istotnego. Śledczy z komendy wojewódzkiej w Łodzi nie mieli właściwie żadnego punktu zaczepienia. No może poza tym, co mówiła matka zastrzelonego mężczyzny, że jej syn ostatnio czegoś się obawiał i miał wrażenie, że ktoś go śledzi. Policjanci przesłuchiwali po kolei mieszkańców okolicznych domów, pytając, czy w dniu kiedy doszło do zabójstwa nie zauważyli w okolicy kogoś obcego, czegoś nietypowego, dziwnego.
I tak po pewnym czasie trafili na informację, która okazała się kluczowa. Ktoś zapamiętał, że kilkakrotnie kręcił się w okolicy nieznany tu czerwony opel calibra i stawał przed budynkiem, gdzie mieszkała matka Konrada P. Opel calibra nie jest modelem zbyt powszechnym, szybko więc ustalono i przesłuchano właścicieli tych aut. Jeden z nich zeznał, że jakiś czas temu, daty dokładnie nie pamiętał, kilkakrotnie pożyczał samochód swojemu wujowi, Tadeuszowi B.
Tu śledczym zapaliło się czerwone światełko, bowiem Tadeusz B. był Policji dobrze znany, wielokrotnie karany za kradzieże i rozboje. Od tego momentu śledztwo potoczyło się już bardzo szybko. Jesienią 2008 r. Tadeusz B. oraz dwaj jego znajomi, Wiesław J. i Eugeniusz W., zostali zatrzymani. Przesłuchania i praca operacyjna dostarczyły wystarczającego materiału do tego, aby zaczęli mówić. Prawda była szokująca.
Rok wcześniej, w listopadzie 2007 r. do Tadeusza B. przyszedł kolega, Wiesław J., z propozycją zarobienia dużej forsy. Powiedział, że jest klient, gruba ryba, który dobrze zapłaci za sprzątnięcie kogoś. Tadeusz B. był zainteresowany ofertą i wraz z Wiesławem oraz jego znajomym Eugeniuszem spotkał się ze zleceniodawcą. Okazał nim łódzki biznesmen Piotr L. Wskazaną przez niego ofiarą miał być chłopak, w którym zakochała się jego córka, niejaki Konrad P.
Piotr L. nie kazał go pobić, postraszyć, zmusić do zostawiania Roksany w spokoju, kazał „załatwić go ostatecznie”. Tadeusz B. zlecenie przyjął, cenę za usługę ustalili na 160 tysięcy złotych. Płatność miała następować w ratach. Aresztowani Tadeusz B. i dwaj pośrednicy w tej transakcji przyznali się do swojego udziału w sprawie. Kilka dni później, 11 października 2008 r., policjanci zatrzymali na Okęciu Piotra L., który przyleciał z Mińska, gdzie załatwiał interesy. Był zszokowany i przestraszony, zrozumiał, że śledczy wszystko wiedzą. Prosto z lotniska został przewieziony do prokuratury.
Piotr L. nie przyznał się do zlecenia zabójstwa, jego obrońcy przekonywali sąd, że cierpi na schizofrenię. W grudniu 2012 r. łódzki sąd skazał Piotra L. na 15 lat więzienia, a wykonawcę zlecenia – Tadeusza B. na 25 lat pozbawienia wolności. Dwaj pozostali oskarżeni: Wiesław J. i Eugeniusz W. zostali skazani za współudział w morderstwie na 15 lat więzienia. W wyniku apelacji sąd zmniejszył wyrok Piotrowi L. z 15 do 13 lat pozbawienia wolności.
Elżbieta Sitek
zdj. unsplash, freepik, pexels