W szkoleniu uczestniczyło ok. 160 funkcjonariuszy policji jednostek specjalnych, w tym zrzeszonych w grupie ATLAS, oraz żołnierzy. Przez kilka dni poznawali, na czym polega współpraca z podmiotami zewnętrznymi, pogotowiem ratunkowym, strażą pożarną i obowiązującymi wszystkie służby procedurami.
Wspólne procedury po niemiecku
– Pierwsze dni to było zapoznanie się z niemieckim systemem bezpieczeństwa i współpracy służb biorących udział w takim zdarzeniu masowym. Wygląda to inaczej niż u nas, ponieważ straż pożarna jest połączona z pogotowiem, więc jako policja współpracują z jednym podmiotem, nie z dwoma oddzielnie. A w zdarzeniach masowych, zwłaszcza w tych, gdzie jest zamach terrorystyczny, ani my nie będziemy sami, ani oni. Następnie były zorganizowane ćwiczenia triage (nazwa medycznej, ratunkowej segregacji rannych – przyp. red.), najpierw w formie „na sucho”, żeby pokazać, jak ten system u nich funkcjonuje. Później były ćwiczenia z pozorantami i mikroscenariusze. I ostatni etap to już realizacja dużego scenariusza, z około setką ofiar i wykorzystaniem śmigłowca – mówi funkcjonariusz z CPKP „BOA”.
W Polsce za triage odpowiada Państwowa Straż Pożarna, w Niemczech ten, kto jest pierwszy na miejscu zdarzenia, może założyć pierwszy punkt segregacji rannych. Służby mają wspólne procedury i jedno centrum zarządzania kryzysowego. Ale wszystko jest ujednolicone i systemowo dopracowane – począwszy od drobnych szczegółów, jak choćby wyposażenie plecaków, w których są już kamizelki z napisem „Master Medic”, „Triage”.
– Zastosowano dużo prostych rozwiązań, np. przyklejane płachty do oznaczania, kto wszedł w strefę triage i w jakim stanie. Świetne były ćwiczenia na kartkach, niskonakładowe, a jednocześnie wymagające myślenia i zarządzania w sytuacji kryzysowej. To uczy systemowej nauki i podejmowania po kolei decyzji. Na pewno wprowadzimy to u siebie – opowiadają medycy z CPKP „BOA”.
Uczenie się na błędach i utracony Cric
– Bardzo otwarcie mówili o swoich błędach. Po wszystkich realnych zdarzeniach masowych, których doświadczyli, analizowali, co zrobili dobrze, a co źle, i wyciągali wnioski. Jeżeli nie mówi się o błędach, to nie wyciąga się wniosków. Jeżeli nie ma wniosków, to nie ma co naprawiać. A szkolenia są po to, żeby właśnie popełniać błędy, a nie je ukrywać – przekonują uczestnicy szkolenia w SEK Berlin.
Podczas szkolenia jeden z naszych medyków został wyróżniony za zastosowanie szybkich i dobrych procedur medycznych. Wspólnie z kolegą dotarł do najtrudniejszego pacjenta z wielonarządowymi obrażeniami.
– Wszystko było przygotowane tak jak w warunkach realnych. Poszkodowani mieli nałożone na siebie medyczne fantomy urazowe, więc wszystkie procedury przebiegały tak, jakby były przeprowadzane w rzeczywistości, na żywym człowieku, bez taryfy ulgowej. A pacjent miał masywny krwotok w miejscach trudno dostępnych i przestrzeloną klatkę piersiową. Pracowaliśmy więc na cztery ręce. Pacjent wymagał otwarcia dróg oddechowych metodą chirurgiczną, ponieważ miał zdeformowane i poparzone górne części oddechowe – opowiada policjant.
Medycy zastosowali zestaw Cric, który mieli w prywatnej apteczce. Nad wszystkim czuwał instruktor z amerykańskich jednostek specjalnych. W miejscu przeznaczonym na triage zastosowali płynoterapię. Zapadła decyzja, żeby pacjenta ewakuować śmigłowcem. Jeden z naszych medyków poleciał z pacjentem i instruktorem z USA do szpitala, w którym zespół – nieświadomy, że są to ćwiczenia – przygotował się na przyjęcie ciężko rannego. W śmigłowcu pacjent zaczął być niewydolny oddechowo. Nasz medyk zdecydował się na finger thoracostomy (z ang. torakostomia palcowa, stosowana w przypadku nagłej dekompresji podejrzenia odmy prężnej – przyp. red.), bo pacjent był kilkukrotnie odbarczany, a w helikopterze było na tyle ciasno, że byłoby bardzo ciężko go wspomagać oddechowo z użyciem sprzętu, a czas przelotu to ok. 15 min. Było też bardzo mało miejsca i był w niewygodnej pozycji, żeby stosować inne procedury. W szpitalu czekał na nich już 20-osobowy zespół, który dopiero po raporcie w języku angielskim dowiedział się, że jest to pacjent „ćwiczebny”.
Wnioski na pokuszenie
– Mamy bardzo dużo zapału i chce nam się rozwijać. Studia zrobiłem po tym, jak zostałem instruktorem. Stwierdziłem, że chcę mieć uprawnienia, żeby lepiej móc pomagać ludziom, moim ludziom. Bo nie posiadając uprawnień, a jedynie wiedzę, nie będę mógł niektórych rzeczy zrobić. Chęci u nas nie brakuje – mówi medyk.
Sytuacja ratowników medycznych w Policji jest coraz lepsza, jednak ciągle wymaga się od nich wielu inwestycji i nakładów prywatnych. Medycyna jest dziedziną, która nie stoi w miejscu, stąd też ratownicy medyczni muszą się cały czas dokształcać, szkolić i zbierać punkty edukacyjne. A nasze przepisy (i nie tylko nasze) czasem nie nadążają za życiowymi i logicznymi potrzebami.
– Jako jednostki kontrterrorystyczne chcielibyśmy mieć sprawniejsze przepisy. U nas każdy operator przechodzi kurs KPP i TC3 i powinien uzyskać uprawnienia do wkłucia dożylnego, zrobienia konikopunkcji, konikotomii, odbarczenia odmy i podania morfiny. To są podstawowe rzeczy – tłumaczą funkcjonariusze.
Rozmowy w tej kwestii trwają. Tymczasem policyjni medycy praktykują na SOR-ach często jako wolontariusze, bo rzadko się zdarza, że mają zgodę na dodatkową pracę. Szkolą się w swoim prywatnym czasie, po służbie w Policji, poświęcając często czas rodzinny. Nie dostają również dodatków za swoją specjalizację. Mimo jednak problemów, małych i dużych, jak sami mówią – nie poddają się, bo widzą, że ratownictwo medyczne w służbach mundurowych to bardzo ważny i potrzebny element. A wracając do szkolenia w Berlinie – nasi medycy udowodnili, że są bardzo dobrzy w tym, co robią, i na arenie międzynarodowej są doceniani i widoczni.
Izabela Pajdała
zdj. CPKP „BOA”