Strona główna serwisu Gazeta Policyjna

Przyjaciółki z pigalaka

Rejon ulic Wspólnej, Nowogrodzkiej, Emilii Plater, Poznańskiej w Warszawie od wczesnych lat po wojnie był znany jako pigalak, gdzie wieczorami spacerowały prostytutki czekające na klienta. Większość dziewczyn miała swoich opiekunów, tylko niektóre, zwłaszcza te starsze, pracowały same.

Z czasem ten biznes opanowała mafia, a większość panienek z pigalaka przeniosła się do agencji towarzyskich. Pigalak funkcjonuje jednak do dziś, choć już nie tak jak kiedyś.

W latach 90. był tu prawdziwy ruch. Od czasu do czasu w środowisku zdarzała się jakaś afera, którąś panienkę zatrzymano na dołku, ktoś kogoś okradł, ktoś kogoś pobił. W październiku 1995 r. pigalakiem wstrząsnęła wiadomość o morderstwie.

Przyjaciółka i opiekunka

Martę S. znaną jako „Sara” najczęściej można było spotkać na skrzyżowaniu Wspólnej i Emilii Plater, gdzie spacerowała w tę i z powrotem tuż przy przejściu dla pieszych. Czasem klient trafiał się nawet dwa razy dziennie, czasem dwa–trzy razy w tygodniu. „Sara” pracowała na własną rękę, choć czasem odpalała coś opiekunom, żeby się nie czepiali. Miała 40 lat i jak na zawód, który uprawiała, była już nieco przechodzona. Tak przynajmniej uważały młodsze konkurentki, złośliwie przekręcając jej pseudonim „Sara” na „Stara”.

– Stara, ale jara, a ty sucha d…, jeszcze dużo musisz się uczyć, żeby mnie dorównać – odcinała się.

Może i biznes nie szedł jej tak dobrze jak kiedyś, zwłaszcza przy ogromnej konkurencji młodszych dziewczyn zza wschodniej granicy, ale nie narzekała. Wciąż jeszcze obcisła mini i głęboki dekolt, z którego wyzierały pełne obfite piersi, znajdowały amatorów.

– Nie gówniarzy w dżinsach i adidasach, lecz dojrzałych mężczyzn, którzy cenią sobie doświadczenie – mówiła do konkurentek.

Warszawskie dziewczyny nie lubiły tych młodych ze wschodu. Ale musiały je tolerować „na dzielnicy”, bo miały opiekunów, których lepiej było omijać z daleka. Marta miała tylko jedną przyjaciółkę, starszą o kilka lat Kryśkę, która przed laty wprowadziła ją w ten biznes. Kiedy Kryśka ciężko zachorowała i nie mogła już pracować na pigalaku, Marta pomagała jej do ostatnich dni życia.

Przed śmiercią Kryśka poprosiła Martę, żeby przyjęła pod swoje skrzydła jej 24-letnią córkę Dominikę. Dziewczyna była chuda i niepozorna, ale – jak stwierdziła Marta – „nieźle kręciła tyłkiem” i nadawała się do tej roboty. Po śmierci matki Dominika została całkiem sama i Marta czuła się w obowiązku zaopiekować się sierotą. Zaproponowała Dominice, żeby się do niej wprowadziła i razem mieszkały w wynajmowanym mieszkanku na Muranowie. Bardzo szybko jednak się okazało, że jest za ciasno dla nich dwóch, zwłaszcza gdy przyprowadzały tu „gości”.

Po kilku miesiącach rozstały się więc, pozostając w przyjaźni. Dominika, którą nazywano „Minia”, szybko znalazła nowe lokum, wynajmując razem z niejaką „Rudą” całkiem niezły lokalik, tyle że znacznie dalej od pigalaka, bo aż na Bielanach. „Sara” pozostała jej przyjaciółką i opiekunką. Miały bardzo częsty kontakt.

Odwiedziny matki

Kiedy interes szedł dobrze, Marta nieraz pomagała rodzicom, posyłając im pieniądze, żyli bowiem z niewielkiej renty i gospodarstwa, które przynosiło skromne dochody. Ale kiedy przyszedł gorszy czas i zaczęła zalegać z czynszem, a właściciel mieszkania zagroził, że ją wyrzuci, postanowiła poprosić matkę o pożyczkę. Rodzina nie wiedziała, czym Marta się zajmuje, nigdy nie słyszeli o „Sarze”, znali wersję, że córka pracuje jako magazynierka w jakiejś firmie. Matka czasem przyjeżdżała ze wsi do Warszawy i odwiedzała ją, cieszyła się, że córka urządziła się w stolicy, że ma dobrą pracę i mieszkanie. Kiedyś poznała też jej przyjaciółkę Dominikę, „koleżankę z pracy”.

Rodzice obiecali pomóc Marcie i umówili się, że za kilka dni matka przywiezie jej pieniądze. W umówionym dniu Stefania S. przyjechała do Warszawy. Dochodziła 10.00, kiedy zmierzając w kierunku bloku, w którym mieszkała córka, spotkała Dominikę. Okazało się, że dziewczyna też idzie do Marty.

Weszły razem na trzecie piętro i zadzwoniły do drzwi, a Dominika, nie czekając na zaproszenie, nacisnęła klamkę. Drzwi się otworzyły, ale w mieszkaniu było cicho. Matka się zdziwiła, że drzwi nie są zamknięte, i zaczęła się rozglądać, Dominika natomiast od razu weszła do pokoju. Na podłodze leżał ktoś przykryty kocem, podniosła go i krzyknęła:

– To Marta! Ona nie żyje!

Matka wpadła do pokoju, uklękła obok leżącej na podłodze.

– Co ty mówisz?! Coś jej się stało! Może zasłabła! – powtarzała nieprzytomnie i wciąż do niej nie docierało, że leżąca na podłodze kobieta nie oddycha, a jej sina twarz wskazuje na to, że została uduszona.

– Trzeba zadzwonić na Policję! Chodźmy! Budka telefoniczna jest przed domem! – powiedziała Dominika, wyprowadzając zrozpaczoną kobietę z mieszkania. Ekipa policyjna przybyła po niespełna pół godzinie. Lekarz stwierdził, że zgon nastąpił kilka godzin wcześniej. Przyczyną było najprawdopodobniej uduszenie. Obok zwłok leżał biały przewód od magnetowidu, przypuszczalne narzędzie zbrodni.

Wersalka była rozłożona, leżały na niej poduszka i złożony koc w kratkę. Pod zlewem stała pusta butelka po wódce, obok zlewu trzy umyte szklanki, trzy kieliszki, prawie pusta butelka wody mineralnej, na stole talerzyk, na którym leżało kilka krakersów, i pusta, choć brudna, popielniczka. Wskazywało to, że Martę odwiedziły dwie osoby. Policyjny technik kryminalistyki zebrał ślady linii papilarnych ze sprzętów, do badań zabezpieczono też znalezione w koszu na śmieci niedopałki papierosów.

„Jakiś świrus i zbok”

Matka zamordowanej nie dostarczyła Policji zbyt wielu informacji na temat życia córki, bo tak naprawdę sama ich nie miała. Za to policjanci dobrze wiedzieli, kim jest Marta S., pseudonim Sara. Najwięcej informacji dostarczyły zeznania Dominiki. Powiedziała, że widziała się z Martą poprzedniej nocy i dokładnie przedstawiła jej przebieg. Spotkały się na pigalaku około 22.30. Marta miała klienta i właśnie szła z nim do domu.

– Pomachałam jej i puściłam oko. Piętnaście minut przed północą Marta była już z powrotem. Powiedziała, że to jakiś świrus i zbok, chciał „jakichś cudów”, więc go pogoniła. Odgrażał się, że jej nie daruje, że jeszcze go popamięta. Razem spacerowałyśmy po ulicy, czekając, aż ktoś się trafi, ale tej nocy jakoś nie szło. O 5.00 postanowiłyśmy iść do domu. Pożegnałyśmy się, „Sara” ruszyła w swoją stronę, a ja wsiadłam do pierwszego autobusu jadącego na Pragę i pojechałam do swojego chłopaka, który pracuje jako portier w szpitalu i tej nocy miał dyżur. Kiedy skończył pracę, pojechaliśmy razem do jego mieszkania na Targową. Przespałam się u niego i pojechałam do Marty, bo byłyśmy umówione. Mówiła, że ma przyjechać jej matka – zeznawała Dominika.

Chociaż była w szoku i przeżywała śmierć przyjaciółki, przypomniała sobie wygląd tego klienta, „świrusa i zboka”, z którym, jak twierdziła, widziała Martę. Był chudy, wysoki, ubrany w granatową kurtkę i czapkę z daszkiem. Zapamiętała jeszcze, że klient miał szalik w czarno-bordową kratkę i brązowe buty. Przesłuchanie innych koleżanek Marty S. nic nie dało, środowisko było szczelne i nie udzielało Policji informacji o sobie. Ale kiedy ktoś rozpuścił pogłoskę, że „Sarę” zabił seryjny morderca, który z pewnością będzie szukał kolejnej ofiary, na panienki z pigalaka padł strach i niektórym rozwiązał się język.

Jedna z nich przypomniała sobie jakiegoś Tomka, przyjezdnego spoza Warszawy, który co jakiś czas zjawiał się na pigalaku i szukał „Sary”, ale tu znów ogólnikowy rysopis klienta niczego do sprawy nie wnosił. Szukanie anonimowego klienta korzystającego z usług prostytutki na pigalaku przypominało zatem szukanie igły w stogu siana. Policjanci przycisnęli też opiekunów panienek, ale ci również niczego istotnego nie powiedzieli.

Zarówno oni, jak i koleżanki Marty zostali zdaktyloskopowani i policjanci porównywali ich odciski palców z tymi, które zabezpieczono w mieszkaniu zamordowanej. Było ich mnóstwo, w tym bardzo dużo odcisków palców Dominiki, co było zrozumiałe, ponieważ często bywała u swojej przyjaciółki. Chłopak Dominiki potwierdził, że odwiedziła go tamtej nocy pod koniec jego dyżuru. Mówił, że była bardzo zmęczona, bo miała pracowitą noc. Według niego dziewczyna pracowała jako sprzątaczka w hotelu Polonia.

Wykrywacz kłamstw

Śledztwo nie posuwało się do przodu, klienci korzystający z Pigalaka byli anonimowi, informacje dostarczane przez panienki były raczej sensacjami wyssanymi z palca. Po miesiącu śledczy prowadzący sprawę postanowił wrócić jeszcze raz do zeznań Dominiki, bo niepokoiła go wyjątkowa dokładność, z jaką opowiadała przebieg tamtej nocy, jak choćby to, że „Sara” wróciła na pigalak kwadrans przed północą, to że spacerowały do 5.00, że rozstały się o 5.10, a także to, że zapamiętała szalik w kratkę i brązowe buty, które miał na sobie wspomniany klient. Mimo że była noc, dziewczyna potrafiła odtworzyć wiele szczegółów ubioru klienta, nawet jakby trochę za wiele.

Wzbudziło to przypuszczenia, że Dominika konfabuluje, żeby coś ukryć. W tej sytuacji śledczy postanowił zbadać ją wariografem, licząc na to, że urządzenie zwane wykrywaczem kłamstw podpowie, czy zeznania dziewczyny polegają na prawdzie. „Minia” została ponownie wezwana na przesłuchanie. Do badania wariografem jednak nie doszło, bo oto nagle zapowiedź, że zostanie sprawdzona wykrywaczem kłamstw, tak ją przeraziła, że zaczęła się trząść jak galareta i nie mogła wydusić ani słowa. Kiedy się uspokoiła, wyjąkała:

– Nie! Błagam! Nie podłączajcie mnie do niczego! Sama powiem prawdę, jak było.

Później się okazało, że przez badanie wykrywaczem kłamstw dziewczyna rozumiała podłączenie do prądu i jakiś rodzaj tortur!

Jesteś za stara

Tym razem przebieg wieczoru, kiedy zginęła Marta S., pseudonim „Sara”, Dominika przedstawiła zupełnie inaczej niż w poprzednich zeznaniach. Teraz opowiedziała, jak było naprawdę. W nocy z piątku na sobotę, około godziny 2.00, kiedy razem spacerowały po Nowogrodzkiej, trafił się klient. Zaproponował, żeby napić się wódki i pobawić we troje. Zabrał obydwie kobiety do fiata i razem pojechali na Muranów do mieszkania Marty. Po drodze w nocnym sklepie kupili wódkę i krakersy. Wypili po jednym i drugim kieliszku, atmosfera się rozkręcała, a gość zdecydowanie zaczął się przystawiać do „Mini”, nie zwracając uwagi na „Sarę”.

– Jak się okaże, że jesteś dobra, to będę do ciebie przyjeżdżał częściej – powiedział i położył na stoliku 100 dolarów.

– Eee! Gościu! A ja? – z pretensją spytała Marta.

– Ty jesteś za stara! Córka lepsza! – odpowiedział i pociągnął „Minię” na wersalkę. Nie wiadomo, co bardziej ubodło Martę – czy określenie, że jest stara, czy to, że właśnie traci dobrego klienta.

– Wyp…laj!! – wrzasnęła do młodszej koleżanki. Ale ta wcale nie zamierzała posłuchać. Marta skoczyła do niej, złapała ją za włosy i ściągnęła z wersalki. Krzyczała: „Nie po to cię tu, suko, wzięłam, żebyś mi gościa odbijała!” i zaczęły się szarpać. Nawet nie zauważyły, kiedy klient się ubrał, zabrał swoje dolary ze stolika i wyszedł z mieszkania. Marta przewróciła Dominikę i chciała na niej usiąść, wtedy ta się wywinęła, złapała leżący w zasięgu ręki przewód od magnetowidu i z całej siły zacisnęła go na szyi rywalki.

– Jak oprzytomniałam z tej złości, to ona już nie oddychała… Umyłam szklanki, wysypałam pety z popielniczki i sama nie wiem dlaczego, przykryłam ją kocem. Nie, nie myślałam, że jest nieprzytomna, widziałam, że już nie oddycha, ale nie obchodziło mnie to – wyjaśniała.

Sprawdziło się stare powiedzenie śledczych, że morderca zwykle wraca na miejsce zbrodni. Dominika nie miała żadnego powodu, żeby przyjść do mieszkania koleżanki następnego dnia. Pytana, po co tam poszła, powiedziała, że chciała zobaczyć, czy ktoś już znalazł ciało, czy Policja już wie o zbrodni, i sprawdzić, czy nie zostawiła w mieszkaniu czegoś, co mogłoby świadczyć, że była tu poprzedniego wieczoru. Przed blokiem spotkała matkę Marty, uznała, że to jest dla niej bardzo dobre alibi, po wejściu do mieszkania odegrała scenę ze znalezieniem zwłok. Zanim przyjechała Policja, dziewczyna ułożyła sobie w głowie alibi, wymyślając klienta „świrusa i zboka”, który rzekomo miał się odgrażać Marcie, dokładnie opisała jego wygląd, licząc na to, że sprowadza Policję na fałszywy trop. Uznała, że im więcej szczegółów jego wyglądu poda, tym bardziej będzie wiarygodna.

Podczas wizji lokalnej odtworzyła przebieg dramatycznego wydarzenia. Była spokojna, nie okazywała żadnej skruchy ani żalu.

Zapytana, czy nie ma wyrzutów sumienia, powiedziała:

– „Sara” już od jakiegoś czasu mnie wkurzała, bo była zazdrosna o każdego klienta! Już raz odbiła mi gościa i teraz też chciała to zrobić. Taka stara to powinna już dawno odejść z tej roboty, a nie pchać się między młodsze!

Elżbieta Sitek

Imiona i nazwiska zostały zmienione.

zdj. freepik