Ostatni miesiąc roku bywa nostalgiczny. Myślimy już o choince i prezentach od mikołaja lub wspominamy wakacyjne przyjemności. Myślimy o mijającym roku, analizując, ile przyniósł dobrego albo jak wiele stresu. Budujemy powoli plany na przyszły rok. Są jednak tacy, którzy nie mają wątpliwości, czym zajmą się w przyszłości. Nie martwią się o swój poziom stresu. Kieruje nimi pasja, która zajmuje miejsce w głowie i wyznacza kierunki działania. Bohaterowie tego materiału są pasjonatami i policjantami. Nie opowiadają o trudach służby w Policji, ale o radości płynącej z pasji właśnie. Niech tłem będą pojazdy, które można nazwać legendami polskiej motoryzacji.
Motorynka na strychu i w salonie
W domu Rychlików żona postanowiła, że trzy romety staną w salonie, na honorowym miejscu, będąc reprezentantami pasji. Sebastian zaś trzyma motorower dla córki z nadzieją, że zarazi ją pasją do motoryzacji, a Kamil pedantycznie dba o motorynkę, która jest symbolem przebudzenia w nim pasji do restaurowania starych jednośladów.
Asp. Kamil Biaduń z Wydziału Ruchu Drogowego KWP w Lublinie zawsze miał przy sobie jakiś motocykl. Jeszcze jako nastolatek jeździł rometem ogarem 200.
– Ogar był nieznośny – wspomina. – Bywało, że rano gdzieś pojechałem, a wieczorem musiałem pchać go do domu. Jeśli chciałem jeździć, musiałem sam go naprawiać. Ale się nie zraziłem i wówczas nauczyłem się mechaniki.
Frajda z jazdy znaczyła więcej niż niedogodności z naprawą. Kilka lat później Kamil jeździł hondą o pojemności 125 cm3 i pracował w salonie motocyklowym. Świetne miejsce dla chłopaka lubiącego motocykle. Nie tylko robisz to, co lubisz, ale poznajesz też ciekawych i często zakręconych ludzi. W tym czasie poznał kilku policjantów, bo w salonie były serwisowane motocykle lubelskiej drogówki. Kamil zaczął myśleć o wstąpieniu do służby właśnie dzięki policyjnym motocyklom. Obecnie jako funkcjonariusz zajmuje się pilotażami osób VIP w województwie lubelskim. Wróćmy jednak do restaurowania motocykli.
– Wszystko zaczęło się od zielonej motorynki. Leżała w częściach u szwagra na strychu. Dał mi ją za przysługę. Na niej uczyłem się odbudowy i dzięki temu poznawałem innych pasjonatów. Drugą ramę kupiłem od kolekcjonera z podlaskiego, który ma z 80 motorynek. Teraz widzę, jakie błędy popełniłem przy odbudowie, ale nie chcę ich poprawiać. Ten mały romet jest kamieniem milowym, który zapoczątkował moją pasję. To część mojej historii.
Potem poszło szybko. W pandemii wielu nie potrafiło wysiedzieć w domu, ale nie Kamil. W tym czasie odrestaurował motocykl WFM z 1963 r. z unikatowym silnikiem S34. Długo mógłby opowiadać o każdej godzinie spędzonej w garażu, przy każdym z projektów. Bywało, że pracował tam po 10–12 godzin dziennie. Niestety WFM-ka musiała zostać sprzedana, aby zrobić miejsce i pomóc w zdobyciu funduszy na kolejny motocykl. Zanim Kamil ruszy z odnową, poznaje historię pojazdu, zbiera dokumentację i instrukcje. Uczy się danego modelu. Sprawdza części, rozbiera (chyba że kupił już spakowany do pudełek) i decyduje, jak wszystko ma być wykonane. Lakierowanie zleca innym, ale resztę robi sam. Spod jego ręki wyszły już takie modele, jak wspomniana motorynka, czyli romet pony, WFM, simson S51, WSK B3, MZ ETZ 150, BMW R45 i romet komar 1.
– Największą frajdę mam wtedy, gdy przywiozę motocykl w częściach, spakowany do pudełek i nikt nie wierzy, że można go odbudować. Najfajniejsze, gdy składam go i po jakimś czasie stoi odrestaurowany egzemplarz. Oczywiście nie byłoby możliwe poświęcenie tak wielu godzin dla motocykli, gdyby nie wsparcie mojej żony Kasi. Pomaga mi, a nawet każde pozbycie się któregoś z motocykli musimy uzgodnić razem, bo nie zawsze jest za tym, by je sprzedawać.
Kamil ma pedantyczne podejście do swoich jednośladów. Podobnie na swoje motocykle patrzy Martyna z KPP w Jarocinie. Swoje trzy kolejne motorynki postawiła w salonie na honorowym miejscu. A w garażu stoi jeden z pierwszych polskich motorowerów ryś, natomiast na remont czeka romet 760 polo. Trochę inaczej jest u Sebastiana z Białobrzegów. On swoją motorynkę trzyma schowaną. Czeka, aż córka podrośnie i będzie mogła zacząć przygodę z motoryzacją jak ojciec, od motorynki.
WSK w szopie czy w pudełku?
Motocykl leży rozebrany na części nieskładnie poukładane w kilku miejscach. Kamil z takich części w pudełkach potrafi wyczarować zachwycający jednoślad. A co zrobił Piotrek, gdy wyciągnął z szopy starą wueskę ojca? Na przełomie lat 70. i 80. polskie motocykle były bardzo popularne. Najliczniejszą grupą były wueski w wielu odmianach. Standardową M06 B3, o pojemności 125 cm3, jeżdżono nie tylko prywatnie, ale były używane także przez dzielnicowych czy listonoszy. Jeden z takich motocykli, odkupiony właśnie z poczty, przeleżał wiele lat w szopie w rodzinnym domu Piotra Wojtunika. W 2020 r. Piotr wyciągnął zapomnianą maszynę, usiadł na niej, odpalił, przejechał się po ogrodzie i postanowił, że spróbuje odrestaurować wueskę z 1983 r. Ale jak, skoro nigdy tego nie robił? Najpierw rzeczoznawca, aby był porządek z papierami. Potem rozpoczęły się nauka motocykla, kompletowanie części i początki rozbierania elementów. Im więcej wiedział o motocyklu, tym bardziej wkręcał się w projekt. Nawiązywał kontakty z innymi fascynatami oraz z fachowcami. Rama, błotniki i drobniejsze elementy wracały z lakierowania.
– Niesamowicie się cieszyłem, gdy te detale wracały i mogłem je składać w całość. Trochę jak klocki, mocno mnie wciągało. Złapałem bakcyla – zwierza się kom. Piotr Wojtunik, rzecznik prasowy KWP w Rzeszowie. – Gdy spędzałem czas w garażu przy mojej wuesce, traciłem poczucie czasu. Ale miałem też trudne chwile, jak przy dopasowywaniu karterów silnika. W ogóle mi nie szło. W trudnych sytuacjach trzeba zostawić robotę na jakiś czas i wrócić ze świeżą głową. Praca z pasją wymaga skupienia i wyłączenia się na wszystkie inne sprawy. Radość jest wielka, gdy coś trudnego staje się możliwe.
Wueska Piotra otrzymała zabytkowe numery, a praca przy niej została nagrodzona uznaniem innych motocyklistów spotykanych na zlotach. Po pozytywnym odbiorze odnowionej wueski pasja Piotra się rozwinęła. Kulminacyjny moment nastąpił, gdy Piotrek pokazał swojemu ojcu odnowiony motocykl. Ojciec nie potrafił oderwać wzroku i ukryć zadowolenia. Jakby w podziękowaniu pokazał synowi inną wueskę rdzewiejącą w krzakach. Piotr zapalił się do nowego projektu. Spędził nad motocyklem sporo czasu, ale teraz niebiesko-biała trójka, jak potocznie się określa ten model, zachwyca, ciesząc właściciela i każdego, kto ją zobaczy. Teraz Wojtunik rozgląda się za jakimś komarem do odrestaurowania albo skuterem osa.
Kamil i Sebastian również mają w swojej kolekcji wueski, z tą różnicą, że Kamil ma pięknie odnowioną trójkę, a Sebastian użytkową czwórkę, czyli model 175 cm3. Tu znowu trzeba wspomnieć o Martynie, która stara się zebrać wueski z rodziny ptaków. Jak dotąd ma ładnie się prezentującego bąka. W trakcie remontu jest dudek, a w garażu czekają na odnowienie lelek i kobuz. W pasji do polskich motocykli zawsze niezbędna jest cierpliwość. Wiele tych maszyn było przerabianych i niszczonych, przez co straciło oryginalność. Nie jest łatwo znaleźć utrzymany egzemplarz w normalnej cenie, dlatego pasjonaci poświęcają mnóstwo czasu i energii, by restaurować te najpopularniejsze polskie motocykle.
Wrzosowy maluch z felgami w misie czy łososiowy z faltdachem
Mówi się, że maluch zmotoryzował Polskę w czasach, gdy auta były dostępne na talony lub przydziały. Mimo że rodowód fiata 126p sięga Włoch, to traktujemy go jak nasz, jedynie polski. Pewnie słusznie, bo był produkowany przez 27 lat, jeździły nim całe rodziny, a teraz w oryginalnym stanie osiąga zawrotne ceny jak na tak małe auto.
Swojego pierwszego malucha młodziutka Martyna ostro męczyła na łące, mając przy tym maksimum frajdy. Drugi fiacik też skończył na złomie, ale trzeci, granatowy elegant (model EL – przyp. aut.) był traktowany znacznie lepiej. Sporo starsza miłośniczka motoryzacji poszła do szkoły w innym mieście, a bambino popadło w zapomnienie. Wtedy nie był to dobry czas dla maluchów, bo były mocno przerabiane lub porzucone rdzewiały. Jednakże byli tacy, którzy organizowali zloty maluchów. Kolumnę samochodów z takiej właśnie imprezy obserwowała Martyna. Przypomniała sobie, że też ma takie auto. Postanowiła je wyremontować i stać się uczestniczką zlotów. Jednak czas dla granatowego EL nie był łaskawy.
– Tato zaproponował mi znalezienie innego nadającego się do użytkowania. W ten sposób, u mnie czwarty w kolejności, fiat 126p EL umożliwił mi jeżdżenie na zloty maluchów. Tym razem traktowałam go jako maskotkę – opowiada.
Zauważył to przyjaciel rodziny, Wojciech. Miał eksportową wersję 126p kupioną 13 grudnia 1981 r. Bał się o przyszłość auta, dlatego postanowił powierzyć go Martynie, wiedząc, że wóz będzie miał idealne warunki. Taki był początek wielkiej pasji do popularnych kiedyś i poszukiwanych dzisiaj małych fiatów. Przez lata Martyna szukała idealnego dla siebie. Przewinęło się u niej ponad 20 fiacików. Poza mającym u niej dożywocie maluchem z 1981 r. miała modele FL, EL, ELX i bis. Gdy znajdowała coś ciekawego, zlecała remont mechaniki, blacharki i lakierowanie. Ale by mieć model bardziej nadający się do kolekcji, należało inny sprzedać. I tak, po latach, wyklarował się plan, które modele znajdą się ostatecznie w kolekcji Martyny.
– Marzyłam o kupieniu fiata 126p bosmal, ale jego ceny są horrendalnie wysokie. Skoro nie mogłam mieć kabrioletu, to postanowiłam zdobyć najrzadszą wersję modelu ELX. Mój tato bardzo mnie wspierał w budowaniu kolekcji. Pomagał w zakupie i remontach. Znalazłam egzemplarz w kolorze łososiowym, lakier nr 519. Był już mocno zmęczony, ale poddałam go remontowi i dodałam coś od siebie. Ulepszony silnik, skrzynia od bisa i fajny faltdach dodały maluchowi uroku. Za jakiś czas znalazłam jeszcze rzadziej występujący ELX z lakierem nr 170, czyli wrzosowym. Dodałam felgi w kształcie misia i dopiero teraz jest niepowtarzalny. A potem do kolekcji włączyłam wersję bis.
Gdy st. sierż. Martyna Rychlik wstąpiła do Policji, miała już ciekawą kolekcję i ugruntowaną pasję. Pracuje w Ogniwie Patrolowo-Interwencyjnym KPP w Jarocinie. Cieszy się z kolekcji czterech maluchów, których nie zamierza sprzedawać, bo fiat 126p stał się youngtimerem i wiele osób spogląda na niego z sentymentem.
Syrena w stodole
Mł. asp. Sebastian Tępiński z Wydziału Ruchu Drogowego KPP w Białobrzegach ma styczność z syreną, jedynym polskim samochodem osobowym produkowanym seryjnie, od zawsze.
– Moja pasja rozpoczęła się w stodole dziadka, gdzie stała uszkodzona syrena. Gdy byłem dzieckiem, często przebywałem u dziadka. Wchodziłem wtedy do stodoły, wsiadałem do syrenki i udawałem, że nią jeżdżę – wspomina Sebastian. – Potem miałem motorynkę, simsona i wueskę, ale zawsze wracałem myślami do syreny. Aż w końcu znalazłem jedną do całkowitego remontu. Gdy już ją miałem, to rozebrałem do najmniejszej śrubki i odbudowywałem. Chciałem zrobić wszystko sam. I zrobiłem. Nie zlecałem napraw innym. Tę syrenę 105 miałem dość długo.
Jednak odrestaurowany samodzielnie samochód miał jedną wadę. Mianowicie był w pełni odnowiony. Sebastian jest detalistą. Przygląda się każdemu elementowi, starając się eliminować te nieoryginalne. Po latach uznał, że musi mieć syrenę, która nigdy nie była odnawiana. Szukał jej na forach, rozpytywał i w końcu znalazł. Jednak nie było łatwo ją zdobyć. Tylko pokaźna suma mogła przekonać właścicielkę, dlatego wyremontowana własnoręcznie syrena musiała zostać spieniężona. Pozbywając się jednej syreny, kolekcjoner zyskał inną, dla niego wartościowszą. Model 105L wygląda jak z fabryki i ma zapewnione dożywocie u policjanta z Białobrzegów. Ten zakup jest klejnotem w koronie, ale Sebastian nie chciał mieć tylko jednej syrenki. Zdobył i odremontował starszy model 104 z drzwiami otwieranymi do tyłu, czyli tzw. kurołapkę.
Historia kolekcjonowania pojazdów u Sebastiana skupia się wokół polskiej motoryzacji. Wszystko, co go zainteresowało, zostało wyprodukowane w Polsce. Poza syrenkami ma motorowery pony i komar, motocykle junak i WSK 175, warszawę 223 w remoncie i powojskowego stara 266. Dodatkowo ciągniki rolnicze ursus C-330M i C-360. Zdobycie i odbudowywanie byłyby potężnym obciążeniem, gdyby nie fakt, że Sebastian wszystko robi samodzielnie, w swoim tempie.
– Wolę sam naprawić moje sprzęty, bo przykładam dużą wagę do oryginalności i staram się robić w sposób najbliżej przypominający ten fabryczny. Wykonuję praktycznie wszystkie prace potrzebne przy restaurowaniu. Lubię to i mam pewność, że wykonam wszystko sumiennie. Lakieruje mój tato, też hobbystycznie, ale wychodzi to dobrze. Dla mnie potężną wartością jest czas spędzony przy każdym z moich pojazdów. Coś wyczyścić, poprawić, dorobić, naprawić albo tylko popatrzeć – bezcenne. I to widać po moich pojazdach.
Na zakończenie opowieści o pasjonatach niech ten cytat zakorzeni się w waszej głowie: „Jeśli nie potrafisz określić celu, określ swoją pasję. Twoja pasja doprowadzi cię wprost do celu”. T.D. Jakes
Krzysztof Chrzanowski
zdj. autor, archiwa bohaterów artykułu