Strona główna serwisu Gazeta Policyjna

Spokój duszy zabójcy

„Nie ma zbrodni bez kary” stwierdził sąd I instancji, skazując Waldemara B. w maju 2021 roku na karę 25 lat więzienia za zabójstwo Zyty Michalskiej. W styczniu tego roku Sąd Apelacyjny w Poznaniu podtrzymał wyrok. Sprawcę zbrodni po 27 latach ustalili policjanci z poznańskiego Archiwum X.

Była Wielkanoc 1994 r. Dwudziestoletnia Zyta, mieszkająca na co dzień w Poznaniu spędzała święta u rodziców w Mikuszewicach. Po świątecznym obiedzie postanowiła wyjść na mały spacer do pobliskiego lasu. To niewielki lasek, jakieś 500 metrów od jej domu. Nie wracała dość długo, ale początkowo nie budziło to niepokoju rodziców, bo cóż mogło stać się dziewczynie w takiej spokojnej wsi jak Mikuszewice? Kiedy jednak późnym wieczorem Zyta nie zjawiła się w domu, zaczęli się poważnie niepokoić. Następnego dnia powiadomili Policję i wspólnie z mieszkańcami wsi rozpoczęli poszukiwania.

Nikt nie widział, Nikt nie słyszał

Trwały krótko. Ciało dziewczyny przykryte liśćmi znaleziono w pobliskim lasku, w odległości 800 metrów od domu. Zwłoki były częściowo obnażone, na głowie widoczne liczne obrażenia. Wkrótce sekcja zwłok wykazała, że przyczyną zgonu było udławienia piaskiem i liśćmi, które dostały się do jej tchawicy, podczas gdy sprawca wlókł ją obezwładnioną po ziemi w głąb lasu. Na głowie i na ciele dziewczyny były obrażenia mogące wskazywać, że była wobec niej stosowana przemoc w celu zgwałcenia.

Policjanci przeprowadzili oględziny miejsca zdarzenia, jako świadków przesłuchali wszystkich mieszkańców Mikuszewic. Niestety, nikt nic nie widział i nie słyszał, w świąteczny dzień większość siedziała w domu przed telewizorem. Działania operacyjne Policji nie przyniosły rezultatów, nie udało się uzyskać żadnych informacji, które mogłyby pomóc w śledztwie. W tej sytuacji w maju 1995 r. sprawę zabójstwa Zyty Michalskiej umorzono z powodu niewykrycia sprawcy.

Po latach sięgnęli po nią policjanci z poznańskiego Archiwum X. Po analizie zgromadzonych w aktach materiałów uznali, że sprawa rokuje na wykrycie. W 2019 r. otrzymali zgodę Prokuratury Okręgowej w Poznaniu na wznowienie śledztwa.
 
Morderca pochodzi stąd

W październiku 2020 r. policjanci za pośrednictwem mediów zwrócili się z prośbą o kontakt do wszystkich, którzy mają jakiekolwiek informacje mogące mieć związek z zabójstwem Zyty Michalskiej. Wśród wielu informacji, które napłynęły, znalazły się takie, które wydały się interesujące i prowadziły do wniosku, że sprawca prawdopodobnie wywodzi się z tego rejonu, gdzie dokonał zbrodni.

Policjanci wytypowali 40 mężczyzn, którzy mogli mieć związek z zabójstwem. Po sprawdzeniu okazało się, że wszyscy mieli alibi, jednak najsłabsze przedstawił 52-letni Waldemar B. Mieszkał w sąsiedniej wsi i w śledztwie sprzed 25 laty nie był brany pod uwagę. Pobrano od niego materiał biologiczny w celu porównania ze śladami zabezpieczonymi na ciele i na odzieży zamordowanej. Materiał i ślady okazały się zgodne.

Rok po wszczęciu podjętej z umorzenia sprawy Waldemar B. został zatrzymany, usłyszał zarzut zabójstwa i usiłowania zgwałcenia Zyty Michalskiej. Został aresztowany. Najpierw zaprzeczał, ale potem dość szczegółowo wyjaśnił, jak doszło do zbrodni, choć starał się przedstawić wersję jak najkorzystniejszą dla siebie.

Tamtego krytycznego dnia przy świątecznym stole pokłócił się z rodzicami i z siostrami. Był wściekły, wyskoczył z domu, wsiadł na rower i pojechał do lasu. W jakimś momencie zatrzymał się, żeby zapalić papierosa. Stał oparty o rower, kiedy leśną drogą nadeszła dziewczyna. Nie znał jej, nigdy jej wcześniej nie widział. Twierdzi, że dziewczyna, przechodząc obok, potrąciła jego rower, który upadł, a kiedy zdenerwowany zwrócił jej uwagę, zaczęła na niego wrzeszczeć i uderzyła go w twarz. Wtedy jej oddał, doszło do szamotaniny, przewrócił ją, a gdy leżała na ziemi, sięgnął po kamień i uderzył ją w głowę. Jakkolwiek tłumaczenie, jakoby to dziewczyna zaatakowała go pierwsza, wydaje się mało prawdopodobne, to w dalszej części wyjaśnień Waldemar B. opisał, jak ogłuszył ją kamieniem i co robił dalej.

– Wydaje mi się, że uderzyłem ją tylko raz. Dziewczyna leżała na ziemi, nic nie mówiła. Mocno krwawiła, chyba z nosa. Następnie chciałem upozorować zgwałcenie. Nie miałem noża, rozerwałem jej pasek i spodnie. Ona była jeszcze przytomna, szamotała się, próbowała mnie bić, drapała mnie po twarzy. Opuściłem jej spodnie, nie pamiętam, czy podciągnąłem bluzkę i biustonosz. Ona przewróciła się na brzuch, wtedy złapałem ją za kaptur kurtki i pociągnąłem w głąb lasu. Przeciągnąłem ją kilka metrów od ścieżki i tam ją zostawiłem. Zabrałem rower i pojechałem prosto do domu – wyjaśniał.

W garażu powycierał się z krwi i poszedł do domu. Gdy później siostry pytały go, kto go tak podrapał po twarzy, powiedział im, że jadąc rowerem, wpadł w jeżyny.

Tragedia dwóch rodzin

Po latach w czasie przesłuchania Waldemar B. powie, że gdy następnego dnia rozeszła się wiadomość o zamordowanej w lesie dziewczynie, jego siostry chyba czegoś się domyślały.

Podczas rozprawy sądowej Waldemar B. oświadczył, że przyznaje się tylko do uderzenia Zyty kamieniem. Sąd nie miał jednak wątpliwości, że chciał zabić. Został skazany na 25 lat więzienia.

– Żałuję tego. Całe 26 lat o tym myślę. Bywały takie dni, że miałem tego dość i chciałem zgłosić się na Policję. Teraz mam spokój duszy – powiedział.

Spokoju nie mogą zaznać natomiast rodzice zamordowanej.

– Jak zasypiam i zamykam oczy, to wciąż widzę córkę leżącą w lesie przykrytą listowiem. Może teraz te obrazy przestaną się pojawiać – powiedział po usłyszeniu wyroku ojciec Zyty, Waldemar Michalski.

– Najpierw łzy, ale człowiek może trochę odsapnąć, że sprawiedliwości stało się zadość – powiedziała matka.

Ta bezsensowna, niejako przypadkowa zbrodnia położyła się cieniem na życiu dwóch rodzin. Rodzice Zyty nigdy nie otrząsną się z żalu za córką, a rodzina Waldemara żyje w poczuciu napiętnowania. W chwili dokonania zbrodni miał 26 lat. Po zabójstwie ożenił się, ma dwie córki, pracował w jednej z lokalnych firm, cieszył się dobrą opinią. Żona i córki były w szoku, gdy dowiedziały się, o co jest oskarżony. I wciąż nie mogą uwierzyć….

Elżbieta Sitek

zdj. unsplash