Strona główna serwisu Gazeta Policyjna

„BESTIA z Lumumbowa” skazany

Był najdłużej poszukiwanym polskim przestępcą, zatrzymanym po 26 latach od popełnienia zbrodni. 30 marca tego roku Sąd Okręgowy w Łodzi skazał Mirosława Ż., nazwanego przez media „bestią z Lumumbowa”, na 25 lat pozbawienia wolności za gwałt i zabójstwo 22-letniej studentki prawa.

On pracował jako ochroniarz w klubie studenckim w Łodzi na tzw. Lumumbowie. Miał wtedy 31 lat, często bawił się razem ze studentami na dyskotekach. Był przystojny, podobał się kobietom. Miał na imię Mirosław, co w tej sprawie odegrało po latach ważną rolę.

Ona była studentką III roku prawa na Uniwersytecie Łódzkim, ukochaną córką, lubianą koleżanką, ładną, pełną wdzięku dziewczyną, która podobała się mężczyznom. Miała 22 lata i wiele planów na przyszłość. Na imię miała Hanna.

Nieudany podryw

W nocy z 17 na 18 czerwca 1995 r. Mirosław Ż. z kolegami bawił się w łódzkim klubie „Medyk”. Tam, w towarzystwie przyjaciółki i dwóch kolegów studentów, bawiła się też Hanna. Mirosław wypatrzył ją w tłumie, wpadła mu w oko i poprosił ją do tańca, ale odmówiła. Ani ona, ani jej towarzystwo nie zwracali już na niego uwagi. Około godziny 3.00 Hanna ze swoją paczką wyszli z klubu i poszli do akademika. W jednym z pokoi biesiadowało kilka osób, więc dołączyli do towarzystwa. Jakiś czas potem, zwabieni odgłosami imprezy, zapukali do nich kolejni goście. Był to Mirosław Ż. z dwoma kolegami. Zostali zaproszeni, ponieważ część osób ich znała. Mirosław od początku adorował Hannę, prawił jej komplementy, próbował ją poderwać, ale dziewczyna wyraźnie się od niego dystansowała. Wreszcie zmęczona jego coraz bardziej nachalnym zachowaniem opuściła imprezę. Do pokoju odprowadził ją kolega o imieniu Vano. Pożegnali się przed drzwiami i umówili, że następnego dnia będą razem uczyć się do egzaminu. Pozostali uczestnicy imprezy wyszli z akademika dopiero około 7.00. Przesłuchiwani później twierdzili, że Mirosław wyszedł razem ze wszystkimi, ale – jak się potem okazało – nie wiedzieli, że gdy oni udali się do swoich domów, on wrócił do akademika i wypytywał portiera, w którym pokoju mieszka Hanna.

Morderca zostawił wiele śladów

Następnego dnia około 11.00 Vano zajrzał do Hanny. Spała, nie reagowała na wołanie, a gdy podszedł bliżej, stwierdził, że dziewczyna nie oddycha. Przerażony pobiegł do koleżanki, wspólnie wezwali pogotowie i Policję. Lekarz sądowy stwierdził, że dziewczyna padła ofiarą przemocy seksualnej – została zgwałcona i uduszona, a liczne obrażenia na ciele świadczyły, że zaciekle się broniła. Vano był ostatnią osobą, która widziała Hannę żywą. Jego zeznanie o tym, jak przebiegał wieczór, potwierdzili wszyscy wspólnie bawiący się studenci. Ciągle przewijał się wątek Mirosława Ż., który przez cały wieczór nie dawał dziewczynie spokoju – im bardziej był podpity, tym agresywniej ją podrywał.

Koleżanki Hanny potwierdziły, że znały go wcześniej, mówiły, że potrafił być natarczywy w swoich zalotach i nie przyjmował odmowy. Zatrzymanie sprawcy zbrodni wydawało się proste. Mirosław Ż. nie był dla Policji osobą anonimową, wcześniej był karany za rozbój i choć kara uległa zatarciu, funkcjonariusze wiedzieli, że miał za sobą kryminalną przeszłość. W kartotece były też jego odciski palców zabezpieczone do tamtej sprawy i wkrótce okazało się, że są zgodne z odciskami zabezpieczonymi na miejscu zbrodni.

Śledczy postanowili zatrzymać podejrzanego i przywieźć do prokuratury na przesłuchanie. Nie zastali go jednak w domu, a matka nie wiedziała, gdzie może przebywać. Za to przeszukanie domu przyniosło ważne dowody. Znaleziono zakrwawione spodnie i koszulę, nie znaleziono natomiast żadnych jego dokumentów, w tym paszportu. Zakrwawiona garderoba została poddana badaniom DNA, które wkrótce potwierdziły, że znajdująca się na nich krew jest tej samej grupy, co krew zamordowanej studentki. Z kolei na piżamie Hanny zabezpieczono ślady mogące pasować do DNA Mirosława.

26 lat później, dzięki postępowi, który dokonał się w kryminalistyce, najnowsze techniki badania śladów biologicznych pozwoliły bez żadnych wątpliwości potwierdzić, że zabezpieczone wtedy krwawe ślady nie tylko mogą pasować, ale bez żadnych wątpliwości należą do Mirosława Ż. W 1995 r. sąd zaocznie aresztował podejrzanego o gwałt i zabójstwo, co pozwoliło na wydanie za nim listów gończych: najpierw krajowego, a potem międzynarodowego.

Poszukiwanie „cienia”

Poszukiwaniem domniemanego mordercy zajął się zespół poszukiwań celowych, czyli tzw. łowcy cieni. Jak zawsze w takich sprawach „poszukiwacze” zbierali wszelkie informacje dotyczące ściganego, jego kontaktów, przyzwyczajeń, nałogów, chorób – wszystko mogło się okazać przydatne. Zakładali też, że – jak to często się zdarza – poszukiwany zmienił nazwisko i wygląd. Z jednej z informacji wynikało, że być może udał się do Grecji, ponieważ w ostatnim czasie kilkakrotnie o niej wspominał. Jednak nic nie potwierdziło tego tropu. Potem ślady prowadziły do Niemiec, ale tu również nie znaleziono niczego, co mogłoby wskazywać, że tam przebywa. Dyskretną obserwacją została otoczona rodzina poszukiwanego. Ukrywający się przestępcy, po pewnym czasie odzywają się do rodziny, przekazują jej jakiś sygnał, że żyją, chcą się dowiedzieć o zdrowie bliskich itp. Ale w tym przypadku żaden taki kontakt nie nastąpił.

Za poszukiwanym wydany został Europejski Nakaz Aresztowania – ENA, otrzymały go wszystkie europejskie policje.

Czas płynął, a Mirosław Ż. nadal był cieniem. Przez lata kilka razy zmienił się skład policyjnej grupy poszukiwawczej, ale samo ściganie trwało nadal, bo zadaniem łowców cieni jest tropić aż do skutku, bez względu na upływ czasu. Jednymi z krajów, które policjanci typowali na pobyt Mirosława, były także Rosja i Gruzja. W czasach, kiedy pracował jako ochroniarz w Łodzi, Mirosław handlował z Rosjanami i Gruzinami, zakładano więc, że być może dzięki tym kontaktom znalazł bezpieczne miejsce ukrycia.

Nietypowe imię

Łowcy cieni nie zdradzają, jak doszli do tego, że Mirosław Ż. najprawdopodobniej przebywa w Iwanowie, półmilionowym mieście w Rosji położonym na północny wschód od Moskwy. Nie zdradzają też, jak ustalili nazwisko kobiety, z którą się związał, w każdym razie informacja, że syn kobiety nosi nietutejsze imię Miroslav, zapaliła w głowie poszukujących czerwoną lampkę.

W 2019 r. polska Policja przekazała policji rosyjskiej informację, że poszukiwany za zabójstwo Mirosław Ż. przebywa w Iwanowie, przekazano też nazwisko kobiety, z którą się związał i z którą ma dziecko. Rosyjscy policjanci sprawdzili te informacje, ale okazało się, że pod wskazanym adresem, owszem, mieszka kobieta z synem Miroslavem, ale nie mieszka tam Mirosław Ż. I nikt taki nie jest ojcem jej dziecka. Według oświadczenia kobiety ojcem jej syna jest Marc Rosso, Francuz, którego poznała wiele lat temu, gdy przybył do Iwanowa. Stwierdziła też, że nie zna nikogo o nazwisku Ż. Na pytanie, gdzie jest ojciec chłopca, nie umiała odpowiedzieć. Twierdziła, że rozstali się jakiś czas temu i nie utrzymują ze sobą kontaktu.

Ślad za Mirosławem Ż. jakby się urwał, ale na szczęście policjanci z Iwanowa nie zapomnieli o nim, kiedy kilka miesięcy później do policji zgłosiła się kobieta ze skargą na konkubenta, który ją pobił. Mężczyznę zatrzymano. Nie miał żadnych dokumentów, a przedstawiał się jako Marc Rosso. Został przesłuchany i zdaktyloskopowany, po czym informacje natychmiast przekazano polskiej Policji. To był strzał w dziesiątkę – odciski palców Marca Rosso, były tożsame z odciskami Mirosława Ż.

Ekstradycja i proces

Pojawił się Iwanowie ponad 20 lat temu, szybko oczarował spotkaną dziewczynę, opowiadając jej bajkę o tym, że jest Francuzem i trafił do Iwanowa, szukając kobiety, w której się zakochał. Oczywiście tej kobiety nie znalazł, za to związał się z nową, zamieszkał z nią, wkrótce urodził im się syn, któremu nadał swoje prawdziwe imię – Miroslav. Pracował jako kierowca, dorabiał też jako informatyk, projektując strony komputerowe. Był lubiany, miał sporo znajomych, bardzo dobrze mówił po rosyjsku, dzięki czemu wtopił się w to miasto i żył jak każdy przeciętny mieszkaniec Iwanowa. Po kilkunastu latach rozstał się z partnerką i wyprowadził do małej miejscowości pod Iwanowem, gdzie związał się z nową kobietą. Nie był to jednak najszczęśliwszy związek, bo okazało się, że Marc Rosso za dużo pije, a pod wpływem alkoholu staje się agresywny. I po którejś awanturze kobieta poskarżyła się policji…

Zatrzymany przez rosyjską policję Mirosław Ż. trafił do aresztu. Po trwającej osiem miesięcy procedurze Prokuratura Generalna Rosji uwzględniła wniosek Ministerstwa Sprawiedliwości RP o ekstradycję i w lutym 2021 r. został przekazany polskim organom ścigania. Policjanci z grupy łowców cieni przejęli 57-letniego poszukiwanego na przejściu granicznym w Bezledach, żeby wreszcie postawić go przed wymiarem sprawiedliwości.

Przed sądem Mirosław Ż. nie przyznał się do zarzutu zgwałcenia i zamordowania studentki Hanny S., twierdził, że ktoś go wrabia. Zespół biegłych złożony z psychiatrów, psychologa i seksuologa, którzy go badali, orzekł, że Mirosław Ż. ma nieprawidłową osobowość z zaburzeniami seksualnymi i sadystycznymi oraz że w chwili popełnienia czynu był poczytalny.

W marcu tego roku Sąd Okręgowy w Łodzi skazał go na 25 lat pozbawienia wolności i 10 lat pozbawienia praw publicznych. Wyrok nie jest prawomocny. Ogłaszając wyrok, sędzia podkreślił, że była to wyjątkowa sprawa – ze względu na brutalność sprawcy, ale także na ogromny upływ czasu od momentu popełnienia zbrodni.

Elżbieta Sitek