Dogonili go, Freudenreich zastawił mu drogę podczas postoju na światłach, ale został staranowany. Choć został ranny, nie odpuścił...
To było prawie rok temu, 12 maja 2020 r., ale st. sierż. Wojciech Freudenreich ma ten dzień wciąż przed oczami. Gdy zaczyna opowiadać, pochyla się nad stołem jak nad swoją służbową hondą, a dłonie zaciska na niewidzialnej kierownicy.
NIEBIESKI GOLF
– Około godziny 13.00 stanęliśmy z asp. Magdaleną Andrzejewską w punkcie wyznaczonym do pomiaru prędkości na ul. 4 marca w Koszalinie. Podczas pomiaru zauważyliśmy pojazd, który przekroczył prędkość ponad 50 km/h na obszarze zabudowanym, po czym nie zastosował się do znaków dawanych przez koleżankę z patrolu do zatrzymania się i odjechał dalej. W tym momencie przez stację od dyżurnego było słychać komunikat, że z Sianowa wyjechał pojazd, najprawdopodobniej niebieski volkswagen golf o początkowych numerach rejestracyjnych ZKO, którego kierowca jest sprawcą pobicia mężczyzny w Sianowie. Sprawca może być pod wpływem alkoholu oraz innych środków...
Wszystko składało się w jedno, bo to był właśnie niebieski VW o początkowych numerach ZKO. Policjanci wsiedli na motocykle. Andrzejewska pierwsza, a Freudenreich – zanim schował sprzęt – za nią. Ruszyli, włączając sygnały dźwiękowe i świetlne. Policjantka dojechała do samochodu na skrzyżowaniu ulic Gnieźnieńskiej, Paderewskiego i Kamieniarskiej. Było czerwone światło, na ich zmianę czekały już inne pojazdy. Andrzejewska podjechała od lewej strony pojazdu, a po chwili Freudenreich od prawej strony z przodu, zastawiając motocyklem samochód pod kątem 45 stopni.
– Zwykle ludzie zatrzymują się w takich sytuacjach. Jednak ten kierowca zaczął uciekać. Samochodem uderzył mnie w lewą nogę, na której opierałem się na podłożu. Przejechał po niej, po czym przebił się przez samochód, który stał przed nim. Byliśmy na środkowym pasie. Nie wywróciłem się, bo motocykl przestawiło do jazdy na wprost, a ja uderzyłem prawą stroną o stojącą obok lawetę. Całe szczęście, że ona tam była, bo oparłem się o nią, a nie przewróciłem.
Kierowca niebieskiego golfa przepchnął stojącego przed nim forda kugę i pojechał dalej. Freudenreich musiał być lekko zamroczony, bo gdy podniósł głowę, zobaczył w oddali odjeżdżającego VW, ludzi uciekających z przejścia dla pieszych i swoją koleżankę w pościgu.
– Zgłosiłem dyżurnemu przez stację, że mamy pościg za VW, który nie zatrzymał się nam do kontroli. Wtedy nie powiedziałem, że mnie potrącił. Kipiałem od adrenaliny i ruszyłem w pościg.
Motocykl nie zawiódł.
– Doszedłem go na skrzyżowaniu Gnieźnieńskiej z Manowską przy salonie samochodowym. Jechaliśmy lewym pasem do skrętu w lewo. On nie zwracał uwagi na żadne przepisy ruchu drogowego, na żadne bezpieczeństwo, po prostu grzał tak szybko, jak tylko mógł. Koleżanka była tuż za nim. Wyprzedziłem ją i byłem prawie na równi z tym golfem, ale on zajeżdżał drogę. Raz jechałem z prawej strony, raz z jego lewej strony, a on nie dawał się wyprzedzić.
POWRACAJĄCY FILM
Freudenreich opisuje dokładnie całą drogę pościgu. Z nazwami ulic, wszystkie skrzyżowania, który zakręt w prawo, jaki łuk w lewo. Na jednym z nich położył maszynę niczym na wyścigach Grand Prix, choć nigdy przedtem w ruchu miejskim tak nie jechał. Wtedy zapaliła mu się w głowie ostrzegawcza lampka: „człowieku, masz jeszcze rodzinę i do kogo wracać”. Ale gonił dalej, bo kierowca VW pchał się na drodze na trzeciego i jadący z naprzeciwka musieli zjeżdżać do rowu. Cud, że nikomu nic się nie stało!
– Gdy jechaliśmy DK11, spojrzałem na licznik. Było 160 km/h. Bólu wciąż nie czułem. W Manowie byłem już tuż za nim, a gdy nagle skręcił w prawo, zobaczyłem, że za nami pędzą koledzy nieoznakowaną kią. Jadąc, cały czas zgłaszałem dyżurnemu przez radiostację, gdzie jesteśmy. Nie miałem przyczepionej słuchawki w kasku, tylko do stacji dopiętą tzw. gruszkę nasobną. Szybę miałem podniesioną... słabo słyszałem dyżurnego, ale on mnie chyba lepiej.
Wpadli na drogę szutrową. Opony motocykla nie były dostosowane do takiej nawierzchni i prowadzenie pościgu przejęli funkcjonariusze w kii. W pewnym momencie ścigający zobaczyli, jak VW wzbija się w powietrze na przejeździe wąskotorówki. Jechał jednak dalej, próbując urwać się policjantom na polnych drogach i wąskich uliczkach między blokami mieszkalnymi Manowa. Droga była dziurawa, poskładana z betonowych płyt, w niektórych miejscach ze spowalniaczami. Kierowca golfa na nic nie zważał, tylko wcisnął gaz do dechy.
– W tumanach kurzu chwilami traciłem go z pola widzenia, ale na drodze najpierw zobaczyłem elementy zderzaka, a potem rozlany na piachu olej. Musiał miską olejową o coś zawadzić, uszkodzić ją, i wiedziałem, że samochód zaraz stanie.
POGOŃ PRZEZ TORFOWISKO
Miał rację. Po chwili policjanci znaleźli porzucony samochód z otwartymi drzwiami. Nie wiedzieli, dokąd uciekł kierowca, więc rozdzielili się w trzech kierunkach.
– Pobiegłem w prawą stronę do DK11. Jeden kolega prosto, a drugi w lewą stronę, na pola. Gdy dobiegłem do krajówki, zobaczyłem, że nikogo nie ma. Zdałem relację dyżurnemu. Pytał się mnie, co i jak się stało, i czy potrzebuję pomocy medycznej, a ja, że na daną chwilę nie. Dalej nie czułem bólu. Gdy wróciłem do motocykla, kolega patrolowiec z kii powiedział, że uciekający prawdopodobnie biegnie po drugiej stronie od nas. Ruszyłem. Tam było torfowisko i widziałem, jak kolega goni przez pole tego kierowcę VW. Widziałem ich w oddali, na horyzoncie. Chciałem przeskoczyć przez rów melioracyjny, ale już nie dałem rady, bo jak szykowałem się do wyskoku, pouczyłem ból lewej nogi.
Freudenreich wrócił do motocykla. Dopiero wtedy zobaczył, że ma uszkodzony but motocyklowy. Gdy go zdjął, noga już zdążyła mocno spuchnąć.
Na miejsce zjeżdżały się kolejne patrole, nawet z psem tropiącym. Telefonicznie wezwano karetkę pogotowia.
– Ból się nasilał, nie mogłem już na tej nodze stawać. Wtedy zobaczyłem, że kierowca VW wraca polami w naszym kierunku! Daleko był, ale wracał. Był charakterystyczny, bo biegał z gołym torsem w krótkich spodenkach.
W tym momencie policjant znowu na chwilę zapomniał o bólu i wspólnie z koleżanką z patrolu ruszyli w pogoń. Dopiero w połowie torfowiska noga znowu przypomniała o sobie. Freudenreich stanął, a kierowcę golfa po chwili zatrzymano. Wciąż stawiał czynny opór.
WRÓCĘ DO DOMU
Ratownicy medyczni, którzy przyjechali na miejsce, uspokoili, że noga nie jest złamana.
– Jak się okazało, w załodze karetki byli koledzy mojego taty, który kiedyś jeździł w pogotowiu w Koszalinie. Poinformowali ojca, co się stało. Najpierw zaczął dzwonić on, a jak jechałem do Koszalina, to zadzwoniła żona. Powiedziałem, że żyję i do domu wrócę. Tak to wyglądało.
Sprawa zakończyła się 17 lutego br. Kierowca volkswagena Dariusz Dz. został skazany na 4 lata bezwzględnego pozbawienia wolności i 8 lat zakazu prowadzenia pojazdów mechanicznych, wypłatę zadośćuczynienia dla kierującego staranowanym na skrzyżowaniu fordem, mężczyzny z Sianowa, którego pobił, oraz rannego policjanta st. sierż. Wojciecha Freudenreicha.
Wojciech miał skręcenie stawu skokowego z naderwaniem trzech więzadeł oraz stłuczenie lewego kolana i prawego biodra. Na zwolnieniu przebywał pół roku i osiem dni. Do służby wrócił 21 listopada 2020 r.
– W służbie jestem od 4 listopada 2014 r. Po skończeniu adaptacji, od początku w Wydziale Ruchu Drogowego Komendy Miejskiej Policji w Koszalinie. Miałem trzech uciekinierów, którzy nie zatrzymali się do kontroli i wszyscy zostali zatrzymani. Nie odpuszczam. Teraz noga czasem puchnie, ale wróciłem do służby. Działamy dalej!
KTOŚ PAMIĘTAŁ, KTOŚ ZAPOMNIAŁ
Nieustępliwą postawę st. sierż. Wojciecha Freudenreicha, który z narażeniem zdrowia i życia wykonywał obowiązki służbowe, docenili Komendant Główny Policji gen. insp. Jarosław Szymczyk i minister spraw wewnętrznych i administracji Mariusz Kamiński, który przekazał mu pamiątkowy ryngraf. Policjant otrzymał również list gratulacyjny i nagrodę finansową. Bardzo mu się przydała.
Ale... będąc w Koszalinie, poprosiłem Wojciecha Freudenreicha, by choć na chwilę, do zdjęcia, wyprowadził swój służbowy motocykl hondę CBF 1000. Nie siedział na nim od blisko roku. Zobaczyłem w jego oczach obawę.
– Nie wiem, jak ten sezon na motocyklach będzie wyglądał, czy będę jeździł, czy nie. Do tej pory nie próbowałem przez stan zdrowia i pogodę. Wolałem nie ryzykować.
Urazy, których doznał podczas służby, były pierwszymi w jego życiu. Przez 36 lat żadnych skręceń, złamań. Nic. A gdy w ubiegłym roku jego syn zaczął chodzić, to nie pobiegał za nim w wakacje.
– To było przykre – zniża głos st. sierż. Wojciech Freudenreich.
Wiele osób, które znają tę interwencję, jest przekonanych, że powinien awansować, zostać skierowany na specjalistyczny kurs motocyklowy...
ANDRZEJ CHYLIŃSKI