Strona główna serwisu Gazeta Policyjna

Za owsa garść

Nim wyjadą na patrol, smarują końskie kopyta olejem, który je nawilża i odżywia. Bo jak nie ma kopyt, nie ma konia.

To są konie wyszkolone do służby, niczym nas nie zaskoczą – pewnie mówi kierownik Ogniwa Konnego Wydziału Prewencji KWP w Rzeszowie asp. Janusz Micał. Jego głos usłyszał Empres, więc rży na powitanie opiekuna. Policjant wyprowadza konia z boksu, czyści mu kopyta, a gdy pochyla się, by przetrzeć buty, koń wyrywa się i ucieka na padok. Micał jest tuż za nim, ale dogania go dopiero, gdy koń zatrzymuje się sam. Policjant poklepuje zwierzę po szyi i obraca wszystko w żart: – One tak dbają o naszą kondycję.

SZALONE Z NATURY

Wierzchowce mają dziś zaplanowany pobyt na padoku. Po chwili do Empresa dołączają pozostałe policyjne wierzchowce: Gonzo, Owidiusz, Kent, Rewal i Winston. Konie dawno tu nie były, a że właśnie spadł pierwszy śnieg, są dodatkowo podekscytowane. Gdy policjanci puszczają je luzem, one pokazują, jak bardzo na tę chwilę swobody czekały i jak potrafią się cieszyć. W pełnym galopie wyrzucają kopyta w górę, przepychają się, po czym tarzają w piachu z uniesionymi kopytami, by znowu pognać przed siebie. Tylko od czasu do czasu zerkają w kierunku swych opiekunów, czy dalej mogą szaleć. A policjanci tylko liczą, ile razy który koń się wytarzał... Oj, będzie co czyścić.

– Być brudnym i wesołym, taka jest natura koni – mówi sierż. szt. Anna Wójcik. Następnego dnia swojego Owidiusza będzie czyściła nie tylko szczotką, ale i odkurzaczem.

Para bucha z wierzchowców. Nie trzeba ich dwa razy prosić, by wróciły.

– Konie są bardziej prawdziwe niż ludzie – mówi Micał. Co ma na myśli? Ten, kto nie kocha tych zwierząt, nie zrozumie.

W stajni czeka podkuwacz Paweł Mól. Sprawdza, czy są wszystkie podkowy i czy nie poluzowały się gwoździe.

– Jeżeli nie ma zgłoszeń, to i tak zmieniam podkowy co sześć tygodni. Trzeba przyciąć róg kopytowy, wyrównać puszkę i kształtować nową podkowę – wyjaśnia Mól.

Podkuwacz współpracuje z lekarzami weterynarii – Moniką Szubart i Waldemarem Kalinowskim. Podkuwa wierzchowce według ich zaleceń. Są różne podkowy: zwykłe stalowe, plastikowe, gumowe, a także ortopedyczne z aluminium.

– Współpraca – koń, lekarz weterynarii, podkuwacz i jeździec – jest bardzo ważna – mówi Micał. W Stadninie Koni „Leśna Wola”, gdzie stacjonują policyjne wierzchowce, jest to wszystko zapewnione, a nawet więcej, bo jest tu także wydzielony policyjny tor przeszkód dla koni, są hala, karuzela, siodlarnia, a nawet lonżownik.

TAM, GDZIE KOŃ JEST NAJLEPSZY

Współczesna historia policyjnych koni na Podkarpaciu rozpoczyna się w 2000 r. Na początku funkcjonariusze tworzyli Sekcję Konną w KWP i znajdowali się w strukturach Oddziału Prewencji Policji. Ich pierwsza siedziba mieściła się w Bieszczadach, w wydzierżawionym i zaadaptowanym budynku Kółka Rolniczego w Myczkowie. W kolejnych latach zmieniało się miejsce zespołu w strukturach podkarpackiej policji: od oddziału prewencji, przez Wydział Prewencji KWP w Rzeszowie i Komendę Powiatową Policji w Lesku, by w 2008 r. powrócić do struktur Wydziału Prewencji KWP jako Zespół Prewencji na Wodach i Terenach Przywodnych. W 2011 r. siedzibę koni służbowych przeniesiono do Ludowego Klubu Jeździeckiego w Zabajce, a stamtąd w 2015 r. trafiła do jednej z najlepszych stadnin koni w województwie.

Policyjni jeźdźcy i konie pełnią służbę w rejonach trudno dostępnych dla patroli pieszych i zmotoryzowanych. Zadania realizują głównie w terenach zielonych, lasach, terenach przywodnych i uczestniczą w akcjach poszukiwawczych. Współpracują z funkcjonariuszami oddziałów prewencji Policji podczas meczów i zabezpieczania imprez masowych, a także z Państwową Strażą Rybacką i innymi uprawnionymi podmiotami. Ich obecność w lasach podnosi bezpieczeństwo osób spacerujących oraz przeciwdziała kłusownictwu i innym przejawom szkodnictwa leśnego.

Tej zimy w Polańczyku i innych popularnych miejscowościach turystycznych regionu są pustki. Wiadomo, obostrzenia. Po drodze mijamy zabudowania w Myczkowie, w których 20 lat temu stacjonowała policyjna sekcja konna. To tu swoją służbę z końmi rozpoczął kom. Jacek Siek z Wydziału Prewencji KWP w Rzeszowie, który dziś organizuje służbę m.in. ogniwu konnemu. Jego koniem służbowym był Empres, którego teraz dosiada Micał.

– Kiedyś był tu zespół, dziś jest to ogniowo konne, co podnosi znaczenie służących tu funkcjonariuszy i koni, i jest dowodem na faktyczny rozwój jednostki – mówi kom. Jacek Siek. – Służy w nim 6 funkcjonariuszy, każdy ma swojego konia. Cztery z nich mają ponad 10 lat i atest II stopnia, który pozwala na pełnienie służby patrolowej w dużym natężeniu ruchu i zabezpieczenia imprez masowych o podwyższonym stopniu ryzyka. Dwa są jeszcze w trakcie szkolenia przygotowującego do atestu II stopnia.

KARE OGNIWO

Dziś 4 z 6 koni podkarpackiego ogniwa są kare, ale to zbieg okoliczności. O doborze konia do służby nie decyduje jego umaszczenie (choć musi być jednolite), a umiejętności i walory.

Wspomniany już Empres jest rasy małopolskiej z hodowli Stadniny Koni w Janowie Podlaskim. W wieku 2 lat został championem koni małopolskich. Później biegał na torze wyścigów konnych we Wrocławiu, jednak stan zdrowia nie pozwolił mu na kontynuowanie kariery wyścigowej i wrócił do Janowa Podlaskiego, po czym został darowany Ogniwu Konnemu KWP w Rzeszowie. Ma 14 lat i atest II stopnia. Na padoku to on prowadzi pozostałe konie, tak jak jego opiekun funkcjonariuszy podczas działań. Obaj są wysocy i budzą respekt.

Sierż. szt. Edyta Mikołajewska opiekuje się koniem Gonzo.

– Kupiony był od hodowcy, który hoduje konie powożeniowe, i Gonzo chodził także w bryczce. Gdy trafił do nas, to wprawdzie umiał pracować pod siodłem, ale koledzy żartują, że ciągle ustawia się do dyszla. A tak naprawdę, jeżeli koń pracował jako koń powożeniowy i później pracuje pod siodłem, po prostu umie więcej. Jeśli w dodatku jest duży, zdrowy, temperamentny i silny, to nadaje się do naszej służby. Lubi zjeść więcej, to fakt, dlatego jest teraz na diecie. Ale jaki kto do jedzenia, taki do pracy – mówi Mikołajewska.

Edyta Mikołajewska jest także negocjatorem policyjnym. Ostatnio ratowała mężczyznę stojącego na parapecie. Desperat nie wziął leków. Najpierw rozmawiała z nim przez 8 godzin przez zamknięte drzwi. Po kolejnych 4 godzinach udało się. Sprowadziła go. Nie skoczył.

Z kim łatwiej jest się dogadać: z koniem czy człowiekiem?

– Jednak z człowiekiem – mówi Mikołajewska. – Z koniem mamy różne języki, posługujemy się innym kodem. Musimy nauczyć się końskiego języka, co nie jest takie łatwe. Jako ludzie przyzwyczajeni jesteśmy do sygnałów werbalnych, a konie posługują się raczej językiem gestów i nam jest to czasem trudno zauważyć. Wtedy mówimy, że koń zrobił coś na złość, to jest to tylko nasza nieuwaga.

Edytę Mikołajewską na koniu można spotkać jeszcze w innych okolicznościach. W stylowych strojach, dosiadającą konia po damsku. Działa bowiem w stowarzyszeniu „W Damskim Siodle”, gdzie strzela z łuku w galopie... A kilkanaście lat temu była jeszcze dzielnicową na warszawskim Ursynowie. Nic, tylko rzucić wszystko w diabły i wyjechać w Bieszczady!

Sierż. szt. Anna Wójcik w służbie konnej jest od 9 lat. Gdy konie były jeszcze w Myczkowie, w tej jednostce chciała pełnić służbę. Gdy zdecydowano o przeniesieniu koni pod Rzeszów i szukano również ludzi do zajęcia się nimi, zgodził się tylko kom. Jacek Siek.

Wójcik kiedyś jeździła na Larosanie, dziś ma 5-letniego Owidiusza. Larosan po wyłączeniu ze służby mógł trafić do instytucji lub organizacji społecznej zajmującej się ochroną zwierząt, ale policjantka zatrzymała go pod swoją opieką w prywatnej stajni. Teraz na Owidiusza mówi „Młody”, a na Larosana – „Stary”. Oba kocha tak samo.

– Owidiusz jest temperamentny i trzeba go jeszcze ułożyć – mówi Wójcik. – Poza tym koń jak człowiek, też ma swoje humory.

Sierż. szt. Marek Kopczyk również ma młodego, 6-letniego konia Kent. To wielkopolak pochodzenia trakeńskiego. Pracuje z nim już 3 lata. Kent ma atest II stopnia.

– To bardzo zrównoważony i odważny koń. Nie zna strachu, potrafi pierwszy wykonywać trudne zadania. Gdy tylko przyszedł do jednostki, już potrafił prowadzić stado – Kopczyk nie może się nachwalić. Kent i Owidiusz są półbraćmi po ojcu.

Sierż. szt. Sławomir Kuźniar do ogniwa konnego trafił razem z Markiem Kopczykiem, gdy obaj byli w Oddziale Prewencji Policji KWP w Rzeszowie. Wtedy szukano chętnych do służby na koniach. Tak, chętnych, bo do tej służby nie kieruje się funkcjonariuszy. To każdy z nich musi wyrazić taką gotowość. Kuźniar ma największego spryciarza spośród tych wierzchowców – Winstona. Służył jeszcze w Myczkowie. Ma 183 cm w kłębie, czyli tyle samo, co jego opiekun wzrostu.

– To jeden z wyższych koni policyjnych – mówi Kuźniar, który na początku dosiadał Winstona do spółki z Markiem Kopczykiem. Teraz jest tylko jego.

Winston to żywa legenda ogniwa. Nie tylko ze względu na wiek. Potrafi swoim opiekunom robić niespodzianki. Gasił i zapalał światło w stajni, sam potrafił otworzyć zamek do boksu nie tylko swojego, ale i pozostałych koni w stajni, i wszystkie wyprowadzić na spacer.

W ogniwie konnym służy jeszcze sierż. szt. Piotr Surowiec, który teraz jest w składzie XXXI zmiany Jednostki Specjalnej Polskiej Policji w Kosowie. Jego Rewalem opiekuje się Kuźniar.

Zespół wspiera instruktor jazdy konnej KWP w Rzeszowie Kamila Krzemieniecka-Stygar. Czuwa nad jeźdźcami i wierzchowcami.

– Obserwując ruchy konia, oceniam, czy nic mu nie dolega – mówi. – Zwracam uwagę na sylwetkę konia i jeźdźca. Wszystko musi być tak jak trzeba, bo to kwestia komfortu służby i zdrowia.

Instruktor zajmuje się końmi wtedy, gdy pozostają w stajni. W lonżowniku ćwiczy muskulaturę zwierząt.

– Lonżownik to taka końska siłownia, wskazana na przykład, gdy konie zabezpieczają mecze, a następnego dnia wymagają lekkiej pracy i rozluźnienia, które ma na celu utrzymanie ich we właściwej kondycji – wyjaśnia Kamila Krzenieniecka-Stygar. I dodaje: – Poza tym konia czasami trzeba rozprężyć na lonżowniku, by był gotowy do jazdy.

Nad stajnią nie ma napisu „Policja”. Tylko na końskich boksach przybite są tabliczki znamionowe z logo Policji. Funkcjonariusze do swojej dyspozycji mają niewielkie pomieszczenie socjalne. Niektóre meble przenieśli jeszcze z Myczkowa. Nie ma tu stanowiska dyżurnego, pokoju przesłuchań. Tu nie przyjmuje się interesantów. Ale to nadal jest Policja.

LEŚNY PATROL

Naczelnikiem Wydziału Prewencji KWP w Rzeszowie jest mł. insp. Piotr Kluz. Docenia rolę ogniwa konnego w codziennej służbie.

– Jeden dobrze wyszkolony koń, niebojący się dymu czy huku, zastępuje cały pluton. One ważą po 700 kg, a z taką masą nie ma żartów – mówi. – Przydają się także podczas wspólnych działań z innymi służbami.

To jest właśnie zadanie na dziś. Wspólny patrol z funkcjonariuszami Straży Leśnej Nadleśnictwa Strzyżów w celu przeciwdziałania szkodnictwu leśnemu, czyli w tym przypadku rajdom motocyklowym i na quadach po duktach i wzgórzach.

Nadleśnictwo Strzyżów ma powierzchnię ponad 12 tys. hektarów. Rozłożone jest na terenie pięciu powiatów: strzyżowskiego, rzeszowskiego, ropczycko-sędziszowskiego, dębickiego i brzozowskiego. Jest tu aż 646 kompleksów leśnych, których pilnuje… 4 pracowników Straży Leśnej.

– Mobilność policji konnej jest tu nieoceniona – mówi strażnik leśny Jacek Lasota. – Póki my nie dostaniemy crossów lub quadów, żeby się szybciej przemieszczać, to nasz jeden samochód terenowy nie wystarcza. Dlatego musimy jakoś sobie radzić i współpracujemy z Policją.

Przedstawiciele obu służb spotykają się na polanie pod lasem w okolicach Strzyżowa. Na masce samochodu rozkładają mapę i podczas odprawy ustalają plan działań. Policjanci biorą większy teren do patrolowania. Im łatwiej wszędzie dojechać.

– Gdybyśmy namierzyli crossy lub quady, to zdzwaniamy się – mówi strażnik leśny Jacek Lasota.

Okolice Strzyżowa to wyjątkowe miejsce, bo przy dobrej pogodzie widać stąd zarówno Tatry, jak i Bieszczady. Szkoda, gdyby zostało rozjeżdżone kołami.

– Wyobraźmy sobie, że kogoś tu gonimy i jest górka. Podbiegnie się pod nią kilkadziesiąt metrów i ma się dość, a na koniu można szybciej i o wiele dalej – mówi strażnik Maciej Kiebała.

Samo pojawienie się Straży Leśnej i policjantów na koniach ma działanie prewencyjne. Ci, którzy chcieliby sobie pojeździć motorami, na pewno się dowiedzą, że nie jest to dla nich bezpieczne miejsce.

NIM W STAJNI ZGAŚNIE ŚWIATŁO

Służba kończy się po zmroku. Policjanci wracają do Głogowa Małopolskiego. Gdy wyprowadzają konie z przyczep, ze stajni dochodzi rżenie. Inaczej to miejsce wygląda rano, gdy ludzie i zwierzęta mają przed sobą cały wspólnie spędzony dzień, a inaczej wieczorem. Nie ma już pośpiechu, jeźdźcy czyszczą konie, mówią do nich. Chwalą je. Poklepują po szyi. Częstują marchewką. Rozczesują grzywę i ogon. Szczotką czyszczą grzbiet. Konie lubią te chwile i na swój sposób się odwzajemniają. Parsknięciem, położeniem łba na ramieniu człowieka czy delikatnym trąceniem.

Żaden z policjantów nie patrzy na zegarek, czy jest już po służbie, czy jeszcze nie. Czaprak pod siodło dla konia z logo Policji to powód do dumy.

ANDRZEJ CHYLIŃSKI

zdj. Jacek Herok

 

W siodle i pod siodłem

W komórkach organizacyjnych Policji – w Warszawie, Poznaniu, Chorzowie, Częstochowie, Rzeszowie, Tomaszowie Mazowieckim oraz Szczecinie służy 56 policjantów na 53 koniach.