Strona główna serwisu Gazeta Policyjna

Dzięki niemu jesteśmy bezpieczni

Zaangażowany i oddany tym, którzy potrzebują pomocy. Zwraca uwagę na sytuację dzieci i reaguje, by nie działa im się krzywda. Nie bagatelizuje problemów. Służy wsparciem. Jest kompetentny, zdeterminowany i konsekwentny.

To tylko część pochwał, jakie padły pod adresem asp. Grzegorza Milewskiego, dzielnicowego z I Komisariatu Policji w Bytomiu, laureata X edycji konkursu „Policjant, który mi pomógł”. W służbie jest od maja 1999 roku. Po ukończeniu szkolenia podstawowego swoje doświadczenie zawodowe zdobywał w służbie prewencyjnej w ogniwie patrolowo-interwencyjnym. Od sześciu lat pracuje jako dzielnicowy.

– Zadziałał przypadek. Po 13 latach, gdy zmieniał się skład ogniwa, miałem do wyboru dochodzeniówkę albo bycie dzielnicowym. Wybrałem to drugie i nie żałuję – mówi i przyznaje, że ta zmiana była dla niego takim zawodowym lekarstwem. – W ogniwie patrolowo-interwencyjnym można bardzo szybko wejść w rutynę, szczególnie w dużym mieście, gdy się jeździ z interwencji na interwencję, a po drodze jeszcze załatwia mnóstwo rzeczy. Cieszę się, że zostałem dzielnicowym – dodaje.

WIZYTY DOMOWE

Z problemami przemocy w rodzinie miał do czynienia wcześniej, wiedział jak rozmawiać, co robić, jak przeciwdziałać. Gdy trafił do dzielnicy i dostał swój rejon, specyficzny, bo z dużym bezrobociem i patologią, też znalazł sposób.

– Jestem bardzo częstym gościem w domach sprawców, u rodzin, w których prowadzę procedurę „Niebieskie Karty” – mówi asp. Grzegorz Milewski. – Muszę tak robić, bo to są często ekstremalne przypadki przemocy, gdzie zdarzają się i noże, i siekiery.

Oczywiście ma świadomość, że nie jest w stanie być dla każdego bodyguardem, stać przy każdych drzwiach i pilnować. Ale stara się robić wszystko, żeby zapobiegać tragediom, żeby uczulić, uwrażliwić i przede wszystkim nie lekceważyć sygnałów, które dostaje.

– Wiem na przykład, że sprawca przemocy przychodzi do domu pijany dwie godziny po pracy – opowiada policjant. – No więc stwarzam takie sytuacje, żeby akurat być.

Obecność funkcjonariusza działa trochę na zasadzie straszaka, ale jest też sposobem, żeby dotrzeć do tego człowieka. Bo asp. Grzegorz Milewski skupia się nie tylko na wzmocnieniu i budowaniu poczucia wartości u ofiar przemocy, ale stara się też uświadomić sprawcom ich niewłaściwe postępowanie i pomóc wypracować te pożądane. Gdy potem słyszy, że dzięki niemu, dzięki tym systematycznym domowym wizytom mąż przestał stosować przemoc, nie pije i wrócił do pracy, czuje, że to ma sens.

– Każda rodzina, gdzie małżeństwo się nie rozpadło, ale zaczęło funkcjonować jest sukcesem – mówi.

PO STRONIE DZIECKA

Największą satysfakcję miał, gdy udało mu się uratować dziewczynkę, którą od dziadków próbowali wyrwać jej rodzice. Gdy miała trzy miesiące, matka oddała ją swoim rodzicom na wychowanie. Potem, gdy dziewczynka miała sześć lat, próbowała ją odebrać tylko dlatego, że między nią a dziadkami doszło do kłótni. W KPP w Pucku, złożyła zawiadomienie o uprowadzeniu córki przez dziadków, wprowadzając tym samym policjantów w błąd.

– Kiedy dostałem tę sprawę, dziadków i dziewczynki akurat nie było w domu. Zebrałem wywiad i okazało się, że ci państwo wychowują dziewczynkę od wieku niemowlęcego – opowiada policjant. – Odpisałem do KPP w Pucku, nawiązałem kontakt z dziadkami, którzy potwierdzili wszystko to, czego się dowiedziałem, i poradziłem im, że mogę wystąpić do sądu rodzinnego, żeby uregulować sytuację opiekuńczą dziecka. Bo oni nawet nie mogli iść z nim do lekarza.

Sprawa okazała się skomplikowana. Sądy rejonowe w Bytomiu i Wejherowie, a potem okręgowe w Gdańsku i Katowicach wymieniały się pismami, przekazując sobie sprawę. W tym czasie dziewczynka zachorowała, miała podejrzenie nowotworu i nie można było zrobić badania histopatologicznego, bo dziadkowie nie byli opiekunami prawnymi, a rodzice, żeby zrobić im na złość, nie zgadzali się. W tej sprawie asp. Grzegorz Milewski też pisał do sądu, tym razem rejonowego w Chorzowie, wniosek o zezwolenie na zabieg.

– W końcu doszło do zabiegu, choć nie za sprawą sądu. Udało mi się ściągnąć matkę do szpitala w Chorzowie i przemówić jej do rozsądku, że najważniejsze jest dobro dziecka, a nie konflikt z rodzicami – opowiada policjant. – I cieszę się, że ta dziewczynka została w środowisku, w którym się wychowywała, bo była i jest bardzo związana z dziadkami. To taki mały sukces i mała porażka. Sądy wciąż nie wydały żadnych postanowień opiekuńczych w jej sprawie. Dziś dziewczynka ma już 11 lat.

ANNA KRAWCZYŃSKA
zdj. Andrzej Mitura