Strona główna serwisu Gazeta Policyjna

W służbie królowej

Ilu Polaków i Polek pracuje w brytyjskiej policji, dokładnie nie wiadomo. Ale dla wielu z nich założenie munduru to spełnienie marzeń.

O dwojgu Polakach służących w Wielkiej Brytanii pisałam już w „Policji 997” w 2009 r. (nr 9) – od tamtej pory liczba naszych rodaków w służbie królowej Elżbiety II znacznie wzrosła. Sporo z nich służy w Londynie i okolicach, większość dopiero kilka lat. Oto kolejne historie kilkorga Polaków – brytyjskich policjantek i policjantów.

GRZEGORZ

W 2004 r. odbył roczną służbę kandydacką w OPP w Iwicznej, ale w Policji nie było wtedy wolnych etatów, więc wyjechał do Wielkiej Brytanii. Brakowało mu jednak munduru i gdy znajomy Polak poradził, by aplikował do policji w Wielkiej Brytanii, długo się nie zastanawiał.

– Akurat rekrutowała policja w hrabstwie Essex, a ja mieszkałem w Londynie: zgłosiłem się i po dwóch latach w grudniu 2008 r. przyjęto mnie razem z 40 innymi osobami – opowiada Grzegorz Jurkiewicz. – Pierwsze osiem miesięcy spędziłem w policyjnym college’u w Essex: to był zupełnie inny trening niż w Tomicach, m.in. mówiono nam o właściwej diecie albo jak stać na służbie. Duży nacisk położono na to, jak rozmawiać z ludźmi i na etykę pracy. Później czekało mnie 10 tygodni w pogotowiu policji, tzw. frontline policing: byłem tylko ja i partner nauczyciel, który powoli uczył mnie samodzielności.

Później przez dwa lata miał okres próbny – można się wtedy przenosić do wybranego wydziału i dobierać kursy potrzebne do danego rodzaju służby. Grzegorzowi w brytyjskiej policji podoba się to, że na wszystko jest odpowiedni kurs. Trzy lata spędził w pogotowiu policji (arm response) i dochodzeniach, zajmował się kradzieżami, przemocą domową, lekkimi przestępstwami. W tym czasie służył też na lotnisku w Stansted i mógł nosić broń – zwykle brytyjscy policjanci jej nie noszą. W Essex jest prawie 3200 funkcjonariuszy, ale tylko około 200 uzbrojonych, służących właśnie w arm response. W 2016 r. Grzegorz wrócił do Harlow i na jesieni ub.r. zdał egzaminy na stopień sierżanta.

– Kiedy w sierpniu w Harlow zginął Arkadiusz Jóźwik, dostałem zadanie monitorowania nastrojów wśród tutejszych Polaków. Przychodzili do mnie z różnymi sprawami, zwłaszcza gdy słabo znali angielski. Chcieli wrócić do normalności po tym zdarzeniu. To nieprawda, że „w Harlow biją Polaków”, to media tak opisywały tę sytuację. W Wielkiej Brytanii Polacy nie sprawiają więcej kłopotu niż inne nacje, są postrzegani jako ciężko pracujący i solidni fachowcy.

We wrześniu Biuro Międzynarodowej Współpracy Policji KGP wysłało do Harlow dwóch policjantów, by zebrali informacje z pierwszej ręki na temat tego zdarzenia: patrolowali ulice wspólnie z Grzegorzem, zbierali informacje o miejscach szczególnie niebezpiecznych i uwagi o pracy policji. Oficjalnie w 84-tysięcznym Harlow mieszka około 1400 Polaków, trochę przyjechało jeszcze w latach 80., ale głównie to młoda emigracja z początku 2000 roku.

ANNA I ILONA

Zaczynały jako PCSO: Anna Skotniczna w sierpniu 2008 r. złożyła aplikację i w styczniu 2009 r. rozpoczęła szkolenie wraz z trojgiem innych Polaków. Byli pierwszymi polskojęzycznymi PCSO w strukturach Avon and Somerset Constabulary, na północ od Bristolu.

– Po ośmiu tygodniach szkolenia wyszłam w swój rewir i ta praca dawała mi dużo satysfakcji. O byciu policjantką marzyłam odkąd miałam 9 lat, gdy w polskiej telewizji był wyświetlany serial „Dempsey i Makepeace na tropie”. Kilka lat później starszy brat wstąpił w szeregi polskiej Policji i gdy widziałam, jak niebezpieczna, ciężka i często niewdzięczna jest to praca, trochę mi przeszło. Po maturze ponownie zapałałam chęcią zostania policjantką i zaniosłam swoje CV do kadr, gdzie przy mnie umieszczono je na niemal półmetrowej stercie innych podań. Nikt nigdy się do mnie nie odezwał, a ja też nie próbowałam już się dowiadywać, czy coś z tego będzie. W 2005 r. wyjechałam do Anglii.

Z kolei Ilona Łepecka ogłoszenia o naborze na PCSO zobaczyła w londyńskim metrze. Wypełniła aplikację i wtedy doczytała, że o stanowisko można się starać dopiero po trzech latach pobytu w Wielkiej Brytanii, a ona była tu dopiero od dwóch. Po roku spróbowała.

– Przeszłam rekrutację i szkolenie i rozpoczęłam pracę. Po kilku tygodniach powiedziano nam, że nasza rola wygaśnie w 2014 roku i doradzono nam przejście ze służby cywilnej do mundurowej. Warunkiem było zrobienie trzymiesięcznego kursu przygotowawczego: kosztował sporo i musieliśmy go pokryć z własnej kieszeni. Przeszłam ten kurs i po zakończeniu rocznego okresu próbnego w roli PCSO zaaplikowałam na stanowisko policjantki. Dwa miesiące po pomyślnym przejściu wszystkich testów rozpoczęłam trzymiesięczne szkolenie w ośrodku policyjnym. Po egzaminach odbyła się uroczysta parada z policyjną przysięgą w obecności komendanta Metropolitan Police Sir Bernarda Hogana Howe’a i ówczesnego burmistrza Londynu Borisa Johnsona.

PCSO są pracownikami cywilnymi, ale mają mundur, pracują w jednym przydzielonym rejonie, a ich główne zadanie to stać się znajomą twarzą dla mieszkających tam obywateli. Zyskują zaufanie, odwiedzają szkoły i osoby starsze, nawiązują kontakt z młodzieżą i dziećmi. To bardzo pożyteczna funkcja: gdy coś się dzieje w rejonie, to zwykle PCSO znają szczegóły. W odróżnieniu od zwykłych policjantów nie mogą aresztować, nie mają broni, kajdanek, pałki, gazu. Ich rola jest opisana jako non-confrontational – nie mogą się angażować w sytuacje, które niosą ryzyko agresji fizycznej. Nie prowadzą dochodzeń, nie przesłuchują podejrzanych ani nie zbierają zeznań od świadków czy ofiar.

Anna Skotniczna po czterech latach pracy jako PCSO w 2013 r. rozpoczęła szkolenie na stanowisko Police Constable. Trwało 3,5 miesiąca w kwaterze głównej policji i akademii policyjnej w Portishead. Przez pierwsze dwa miesiące pracowała głównie z jedną osobą, która oceniała jej zdolność do służby. Dalszy okres próbny trwał dwa lata: w tym czasie musiała udokumentować swoje kompetencje, by dostać diploma of policing, czyli kwalifikację zawodową (odpowiednik naszej pracy dyplomowej). Jak do tej pory Anna jest pierwszą i jedyną Polką w strukturach Avon and Somerset Constabulary na stanowisku Police Constable.

MARTA, BOŻENA, ROMA

Służbę w brytyjskiej policji zaczynały od stanowiska special constable, policjanta wolontariusza. Ma on takie same uprawnienia i mundur, jak normalny policjant, ale musi przepracować w policji minimum 16 godzin miesięcznie za darmo.

– Żeby dostać się na wolontariat w policji, trzeba zdać test z angielskiego, przejść rozmowę rekrutacyjną i proces sprawdzenia danych oraz niekaralności swojej i rodziny – mówi Marta Bill. – Przeszłam cały proces w 2012 r. podczas drugiego roku kryminologii na Greenwich University i zaczęłam pracować w posterunku Limehouse w Tower Hamlets w Londynie. Już po pierwszych paru służbach wiedziałam, że to praca dla mnie i gdy skończyłam studia, od razu złożyłam aplikację na pełny etat. W maju 2015 roku zaczęłam szkołę policyjną na Bethnal Green Police Station. Po 12 tygodniach zostałam policjantką w Hackney Borough w Londynie.

Bożena Myślińska jako special constable pracowała ponad trzy lata, a w policji jest niemal od dwóch, służy w patrolówce (respond team) w Hackney Police Station, w północno-wschodnim Londynie.

– Każdy dzień służby jest inny, to dzielnica z barami i klubami, zdarzają się tu gangi i bójki na noże – opowiada. – Dla mnie bójki to najbardziej stresujące zdarzenia. Kiedyś podczas nocnej zmiany dostaliśmy zgłoszenie o mężczyźnie zatrzymanym przez ochroniarzy jednego z klubów. Mieli trudności z przytrzymaniem go i była konieczna interwencja policji. Z koleżanką włączyłyśmy sygnały i gnałyśmy przez miasto. Na miejscu szybko zauważyłam wielu gapiów kwestionujących zatrzymanie. Wiedziałam, że potrzebne nam będą posiłki. Podeszłam do mężczyzny: był pod dużym wpływem środków odurzających i zachowywał się bardzo agresywnie. Złapałam jego rękę i zdołałam zakuć go w kajdanki, ale wtedy zaczął rzucać się na chodniku i czworo nas nie było w stanie go przytrzymać. Obawiałam się, że zrobi sobie, nam i innym krzywdę. Jego zachowanie było nieobliczalne. Na szczęście posiłki dojechały dość szybko. Zdołaliśmy go obezwładnić i postawić na nogi. Mężczyzna wciąż pluł na nas i próbował uderzać się o ścianę, krzycząc, że policja go bije. Przewieziono go do aresztu, a ja z koleżanką zostałyśmy na miejscu zdarzenia, by spisać zeznania świadków.

Podobnie niebezpieczne bywają służby Romy Wesołek: jest w policji od 5 lat, też zaczynała jako wolontariusz. Jej rejon Colindale to część Londynu, gdzie są problemy z włamaniami do mieszkań i gangami, natomiast ona zajmuje się przestępczością w szkołach ponadpodstawowych. W jej rejonie jest 41 szkół, które obsługuje trzech policjantów, i trafia do niej każdy uczeń, który wszedł w konflikt z prawem. Dziennie odwiedza około sześciu placówek.

– Uczniowie Polacy witają się ze mną po polsku, podchodzą nawet ci, którzy w ogóle nie przepadają za policją – mówi Roma. – W Colindale jest sześciu Polaków policjantów.

 

 

MARIUSZ I ALICJA

Zanim został brytyjskim policjantem, pracował w wielu dość typowych dla początkującego emigranta miejscach.

– Nie zakładałem, że zostanę tu na długo, a jestem już ponad 16 lat – wspomina Mariusz Kania. – Kiedy już wiedziałem, że zostaję, zdecydowałem się na realizację skrytych marzeń, jednym z nich była właśnie praca w policji. Akurat była w tym czasie rekrutacja, postanowiłem spróbować, no i dostałem pracę. Obecnie pracuję w response team. Każdy dzień jest inny i zgłoszenia są różne, wypadki, bójki, kradzieże, przemoc domowa, zaginione osoby, a naszym głównym zadaniem jest dotarcie szybko na miejsce i zabezpieczenie dowodów, usunięcie ryzyka, aresztowanie podejrzanych, napisanie raportu i przekazanie sprawy do odpowiedniego wydziału.

Mariusz pracuje w londyńskiej gminie Ealing, gdzie mieszka najwięcej ludzi polskiego pochodzenia. Jego kontakty z Polakami są więc nieuniknione, ale w większości przypadków bardzo pozytywne. Znajomość angielskiego u rodaków jest różna i gdy trafią na Polaka policjanta, bardzo często ułatwia im to złożenie zgłoszenia i przełamuje lęk. Razem z Mariuszem w Ealing służy ponad 10 Polaków.

We wschodnim Londynie w okręgu Barking i Dagenham służy natomiast Alicja (nazwisko usunięte na prośbę zainteresowanej). W Anglii jest od prawie 10 lat, przyjechała tu zaraz po maturze: pochodzi z małej wioski na Podkarpaciu i w domu było bardzo ciężko, więc wyjechała za granicę. Zaczynała od pracy w fabryce z żywnością i sama uczyła się angielskiego.

– Bardzo mi zależało, żeby coś w życiu osiągnąć, nawet w obcym kraju. W Anglii najpierw pracowałam jako strażnik więzienny w męskich i żeńskich więzieniach przez ponad cztery lata – opowiada Alicja. – To była ciężka szkoła życia, ale nauczyłam się, jak radzić sobie nawet w najtrudniejszej sytuacji i rozwiązywać problemy bez użycia siły, przez rozmowę. To przygotowało mnie do pracy w policji psychicznie i fizycznie. Nie boję się ludzi, poznałam slang, którym posługują się przestępcy i nauczyłam się z nimi rozmawiać. Uwielbiałam tę pracę, ale to nie było to, o czym marzyłam od dziecka. Chciałam być policjantką, więc złożyłam podanie i w styczniu 2014 r. zaczęłam trzymiesięczne szkolenie w Bethnal Green w Londynie.

Alicja mówi, że było ciężko, a nauczenie się kodeksu karnego w obcym języku to dla niej wielkie osiągnięcie. Potem pracowała pięć miesięcy pod okiem swojego trenera i każdy dzień był testem, czy się nadaje na policjantkę. Wreszcie, po zdaniu tego etapu, zaczęła samodzielną pracę – po dwuletnim okresie próbnym jest już pełnoprawną policjantką.

POLACY

Moi rozmówcy nie ukrywają, że są Polakami, choć nie zawsze się do tego przyznają, zwłaszcza gdy zatrzymywana przez nich osoba też jest Polakiem. Alicja opisuje sytuację, gdy pobiło się dwóch rodaków i napastnik próbował nakłonić ofiarę i innych świadków do kłamstwa, że to nie on jest sprawcą.

– Oczywiście przez to, że tam byłam, to mu się nie udało. Większość Polaków, z którymi mam styczność, to pokrzywdzeni. Nawet jeśli mówią płynnie po angielsku, sam fakt, że mogą porozmawiać z kimś po polsku, to dla nich ogromna ulga. Ale z drugiej strony czasem ktoś prosi mnie, żeby rodaka wypuścić z aresztu czy nie wystawiać mu mandatu. Wszystkich traktuję tak samo i nie mogłabym złamać dla kogoś prawa, bo jestem Polką.

Grzegorz Jurkiewicz też trzyma profesjonalny dystans, bo tego uczy brytyjska policja. Czasem nie zdradza, że jest Polakiem, i udaje, że nie rozumie, co mówią po polsku aresztanci.

– Zatrzymywaliśmy kiedyś młodego Polaka: rozmawiał przy nas z dziewczyną, żeby fanty schowała u kogoś innego. W radiowozie zapytałem go po polsku, gdzie te fanty – on zbladł, ale wszystko powiedział. Podobnie po zabójstwie w Harlow przychodzili do mnie Polacy, chcieli rozmawiać konkretnie ze mną nawet wtedy, gdy byłem na wolnym; tłumaczyłem im, że jeśli sprawa jest pilna, trzeba wzywać tłumacza, a nie czekać na policjanta Polaka.

Wszyscy moi rozmówcy przyznają, że bliscy w Polsce są z nich dumni, że zostali policjantami w Wielkiej Brytanii, zresztą sporo z nich ma już w rodzinie mundurowych. A żony i mężowie zwykle starają się wspierać swoich współmałżonków w trudach służby.

– Jedyna osoba, która może nie do końca jest szczęśliwa z mojego wyboru, to mąż – śmieje się Anna Skotniczna. – Choć jest ze mnie dumny, to wie, z jakimi niebezpieczeństwami ta praca się wiąże i chyba byłby bardziej zadowolony, jeśli miałabym spokojniejszą pracę.

Ze względów służbowych Anna nie chce, żeby pokazywać jej wizerunek. Natomiast Krzysztof Rycerz jako oficer dzielnicowy, czyli bobby, musi być rozpoznawalny: w 2010 roku wstąpił do Metropolitan Police w Londynie jako special constable i przydzielono go do dzielnicy Hammersmith and Fulham w zachodniej części Londynu. W 2014 r. zaczął pracę na pełen etat w dzielnicy Tower Hamlets w centralno-wschodnim Londynie, a w tym roku chce przystąpić do egzaminu na detektywa.

– Jestem dedicated ward officer, czyli dzielnicowym. Przyjechałem do Wielkiej Brytanii w 2004 r. i początkowo pracowałem w wypożyczalni kaset wideo: zacząłem jako zwykły pracownik, a skończyłem jako menadżer regionalny – wspomina. – Ciekawostką jest, że mundur special constable i ten, który mam teraz, nie różnią się niczym oprócz metalowego klipsa na pagonie z literami S.C. i koroną. Z daleka więc nie widać, czy jestem special constable, czy normalnym policjantem. Ale oczywiście jako bobby mam charakterystyczne nakrycie głowy.

ALEKSANDRA WICIK
zdj. z archiwów bohaterów

Dziękuję oficerowi łącznikowemu w Wielkiej Brytanii mł. insp. Monice Sokołowskiej i sierż. sztab. Tomaszowi Łukasikowi z KWP we Wrocławiu za pomoc w skontaktowaniu się z bohaterami artykułu.