Strona główna serwisu Gazeta Policyjna

Szarik i spółka (nr 116/11.2014)

Psa nie trzeba tresować, panie redaktorze, tylko ułożyć. Żadnej agresji, żadnego bólu, kolczatek. Bo zwierzę łatwo przyjmuje dobro, ale zło jeszcze łatwiej – tak swoją opowieść zaczyna płk MO w st. spocz. Franciszek Szydełko, jeden z pierwszych w powojennej Polsce przewodników psów służbowych.

Słowo „treser” nie oddaje właściwie pełnego uczucia podejścia do zwierząt, jakie prezentuje liczący dziś 89 lat Franciszek Szydełko. Mimo to prasa wielokrotnie nazywała go właśnie „Treserem psich gwiazd”.

Z NIEWOLI DO WOJSKA

Wychował się w Rzeszowie. Gdy miał 14 lat, wybuchła II wojna światowa. Trzy lata później zmarł mu ojciec, a jego w 1944 roku Niemcy wywieźli pod Lwów, do kopania umocnień. Pewnej nocy Niemcy pilnujący obozu uciekli przed prącą naprzód Armią Czerwoną. Więźniowie ruszyli pieszo w kierunku Rzeszowa, kryjąc się zarówno przed Niemcami, jak i Ukraińcami. Pod Jarosławiem trafili na wojskowy punkt mobilizacyjny. I tak Franciszek Szydełko został szeregowym 8. batalionu obrony przeciwlotniczej.

– Nosiłem amunicję, pomagałem. Ale tylko 27 dni. Bo potem niemiecka bomba omal nie pozbawiła mnie życia – wspomina.

Ranny w pachwinę cudem uniknął śmierci. Dochodził później do siebie w przepełnionym szpitalu w Rzeszowie, gdzie wreszcie nawiązał kontakt z mamą i rodzeństwem.

SARNA Z OWCZARKIEM

Gdy wyszedł ze szpitala, dostał przydział do I Batalionu Operacyjnego Milicji Obywatelskiej w Rzeszowie, którego zadaniem było m.in. pilnowanie zakładów lotniczych. I wtedy Franciszek Szydełko spotkał starszego pana w nienagannym mundurze, z pięknym owczarkiem podhalańskim na smyczy, który również patrolował teren zakładów.

– To był sierżant Sarna, przed wojną starszy przodownik Policji Państwowej i wykładowca tresury psów w szkole PP w Mostach Wielkich – opowiada płk Szydełko. – Zaczęliśmy rozmawiać, a że ja wychowałem się wśród zwierząt, to myśl o pracy z nimi wydała mi się bardzo kusząca. Niemal błagałem sierżanta, aby wziął mnie „pod swoje skrzydła”.

Tak też się stało. A kiedy z Warszawy przyszła informacja, że w Centrum Wyszkolenia Milicji Obywatelskiej w Słupsku została utworzona Szkoła Przewodników i Tresury Psów Służbowych MO, dzięki wstawiennictwu Sarny Franciszek Szydełko jako pierwszy dostał skierowanie na kurs tresury.

– Całą dobę jechałem do Słupska pociągami towarowymi – wspomina. – Innych połączeń nie było. Gdy już tam dotarłem, to zameldowałem się w CW MO. Kazano mi czekać, aż przyjdzie komendant.

Komendantem był chor. Marian Grabski, przewodnik psa służbowego w Policji Państwowej. Przyjął nowego adepta niemal po koleżeńsku, bo – jak się okazało – również pochodził z Rzeszowa. Półtora miesiąca trwało kompletowanie słuchaczy i kadry instruktorskiej pierwszego kursu, w skład której weszli dawni przewodnicy psów z PP, w tym również sierżant Sarna. W oczekiwaniu na kolegów Szydełko wraz z Grabskim postawili 26 murowanych kojców dla psów.

Potem zaczęło się właściwe szkolenie. Psa każdy musiał przywieźć od siebie z województwa. Pierwszym owczarkiem późniejszego „Tresera psich gwiazd” był Tarzan. Chorąży Grabski wielką uwagę przykładał przede wszystkim do umiejętności tropienia. I wpajał zasady, którym Franciszek Szydełko pozostał wierny do dziś.

– Komendant tępił wszelkie przejawy brutalności wobec psów. Zwolnił nawet ze szkolenia kilku kursantów, którzy szarpali zwierzęta podczas zajęć. Uczył, że pies musi być partnerem, musi być zadowolony z pracy z nami. Pies słyszy do trzydziestu razy lepiej niż człowiek i do wydawania mu poleceń wystarczy odpowiednia intonacja głosu. Pies natychmiast wyczuwa, czy jesteśmy z niego zadowoleni, czy nie.

Szkolenie trwało pięć miesięcy. Franciszek Szydełko ukończył je z wynikiem celującym, w nagrodę otrzymując od razu stopień sierżanta. I jednocześnie... przydział do szkoły jako instruktor tresury psów służbowych.

– Byłem zrozpaczony – wspomina. – Poszedłem do Grabskiego, żeby zmienił decyzję, bo chciałem wracać do swoich, do Rzeszowa. Ale chorąży był nieugięty. Pamiętam do dziś, że zwrócił się do mnie w taki sposób: „Panie kolego Franciszku, jesteś pracowity, zdałeś jako najlepszy – to tu się bardziej przydasz”.

SUŁKOWICE

Nie wyszedł na tym źle. Dostał w Słupsku mieszkanie, wkrótce też ożenił się z jedną z pracownic CW MO. Szkolił kolejnych przewodników. Aż w 1949 roku połączono słupską placówkę z Zakładem Tresury Psów Służbowych Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego w podwarszawskich Sułkowicach, tworząc Zakład Tresury Psów Służbowych KBW i MO. Sierżant Szydełko po przeprowadzce otrzymał nowe zadanie – został inspektorem kontrolującym poziom wyszkolenia psów w całym kraju.

Jak sam wspomina ten okres, szkolili psy zarówno na potrzeby wojsk wewnętrznych, jak i milicji. Dla KBW istotna była agresja, dla MO z kolei umiejętność tropienia śladów, dlatego pojawiły się pierwsze specjalizacje.

Niestety, do Sułkowic nie przeszli dawni instruktorzy z Policji Państwowej, w tym chorąży Grabski i sierżant Sarna – był to środek okresu stalinowskiego i mimo zasług zostali usunięci ze służby w MO. Jednak ich nauki pozostały, absolwenci  CW MO w Słupsku przekazywali je kolejnym pokoleniom funkcjonariuszy.

Pierwszym komendantem nowego ośrodka w Sułkowicach został mjr Józef Pawłusiewicz, przed wojną żołnierz Korpusu Ochrony Pogranicza. Franciszek Szydełko z czasem awansował, a nawet ukończył z wyróżnieniem Wyższą Szkołę Piechoty w Rembertowie, za co otrzymał od razu stopień porucznika. Po powrocie do Sułkowic został zastępcą dowódcy jednostki ds. liniowych.

Po jakimś czasie major Pawłusiewicz wezwał go do siebie i zaproponował, żeby zorganizować szkolenia dla psów – przewodników osób niewidomych, jakich nie brakowało wówczas wśród inwalidów wojennych. To była bardzo potrzebna inicjatywa. Na dodatek w Sułkowicach szkolono nieodpłatnie. Pan Franciszek wspomina, że mury szkoły opuszczało średnio 20 psów rocznie. Na stronie obecnego Zakładu Kynologii Policyjnej można znaleźć informację, że kursy te prowadzono przez 20 lat, praktycznie aż do zmian ustrojowych.

Franciszek Szydełko natomiast, po kilku latach sprawowania funkcji zastępcy dowódcy szkoły, wraz z Mieczysławem Olszewskim, Włodzimierzem Karwanem i Antonim Furtakiem został przydzielony do nowo powstałego w Komendzie Głównej MO inspektoratu nadzoru nad przewodnikami psów służbowych. Jeździli do wszystkich komend powiatowych, robiąc testy dla przewodników i ich podopiecznych. – Czy pies nadal zachowuje pełną sprawność i posłuszeństwo? Czy nie obniżył poziomu? A może poprawił wyniki? Przeprowadzali próby tropienia, próby obrony przewodnika. Kontrola wszystkich powiatów w jednym województwie trwała nieraz dwa tygodnie, a protokoły pokontrolne liczyły nawet kilkadziesiąt stron.

TRESER PSICH GWIAZD

– W 1966 roku, podczas jednej z takich kontroli, zgłosił się do nas reżyser Krzysztof Szmagier – wspomina płk Szydełko. – Chciał nakręcić film o tresurze psów milicyjnych. Powstał film pt. „Selim”, który trwał raptem kwadrans, a wystąpili w nim prawdziwy milicjant i prawdziwy milicyjny pies.

Współpraca była tak udana, że Krzysztof Szmagier postanowił ją kontynuować. Nakręcono legendarny już serial o sierżancie Walczaku pt. „Przygody psa Cywila”. Polski przemysł filmowy odkrył w pułkowniku MO wielki talent do pracy ze zwierzętami i zaczął z niego korzystać, zapraszając do współpracy przy kolejnych produkcjach. Do dziś najbardziej znaną jest serial „Czterej pancerni i pies”.

– Filmowy Szarik w rzeczywistości wabił się Trymer i był psem milicyjnym z komendy na warszawskim Żoliborzu – opowiada Franciszek Szydełko. – Kandydata do tej roli szukałem po całym kraju wiele tygodni, bo wiedziałem już, że do gry w filmie potrzebuję psa, który nie do końca spełnia wymogi służby. Bo widzi pan, pies milicyjny na widok broni na planie filmowym prawdopodobnie zareaguje tak, jak go wyszkolono i pogryzie aktora. A Trymer miał w tym zakresie słabe wyniki, za to był posłuszny, lubił słodycze i dużo szczekał. Jako aktor sprawdził się doskonale!

Wbrew różnym plotkom filmowy Szarik miał tylko jednego dublera – wabił się Atak i pochodził ze szkoły w Sułkowicach.

Dla Franciszka Szydełki zaczął się nowy okres w życiu. Po pewnym czasie odszedł na emeryturę i już całkowicie poświęcił się układaniu zwierząt do scen filmowych. Pracował przy ponad 140 filmach, przygotowując sceny nie tylko z psami, lecz także z krowami, końmi, a nawet... dżdżownicami. „Farbowany kaban” z „Nie ma mocnych” to również jego podopieczny. W Polsce i za granicą zaczęto nazywać go nawet „zaklinaczem zwierząt”. Ale to temat na osobny artykuł – było ich zresztą wiele, szczegółowo opisywały kulisy powstawania „W pustyni i w puszczy”, „Nocy i dni”, „Szaleństw panny Ewy” czy „Ogniem i mieczem”.

Płk w st. spocz. Franciszek Szydełko do dziś nie traci kontaktu z instytucją, dzięki której zaczęła się jego życiowa przygoda z tresurą zwierząt. Mimo 89 lat rokrocznie przyjeżdża do Sułkowic na Kynologiczne Mistrzostwa Policji.

– Panie redaktorze, obejrzałem pokaz tresury w wykonaniu młodych policjantów. I mogę tylko powiedzieć jedno – to był prawdziwy majstersztyk! Posłuszeństwo, obrona przewodnika, zatrzymanie – na najwyższym poziomie. Pięknie! Proszę nie zapomnieć o tym napisać!

PIOTR MACIEJCZAK
zdj. autor i prywatne archiwum F. Szydełki

Zobacz także:
Śledczy (nr 115/10.2014)
Na służbę do teatru (nr 114/09.2014)
Stawiano je za wzór (nr 111/06.2014)