Strona główna serwisu Gazeta Policyjna

Bohater, który zginął. Bohater, który przeżył (nr 110/05.2014)

O podkom. Tadeuszu Bartosiku pisaliśmy na naszych łamach kilkakrotnie. 28 stycznia 2006 roku zginął na służbie podczas katastrofy budowlanej w Chorzowie. Pośmiertnie został awansowany do stopnia podkomisarza.

Podkom. Tadeusz Bartosik jest jednym z prawie stu policjantów, którzy zginęli podczas wykonywania obowiązków służbowych. I kolejnym, którego śmierć Potwierdza wagę słów wypowiadanych w rocie przysięgi: „strzec bezpieczeństwa państwa i jego obywateli, nawet z narażeniem życia".

Gdy zginął, Tadeusz Bartosik, wówczas sierż. sztab., miał za sobą 17 lat służby.  Był dowódcą drużyny w katowickim oddziale prewencji, a jednocześnie muzykiem policyjnej orkiestry. Grał na sakshornie, dętym instrumencie blaszanym. Koledzy pamiętają, z jaką pasją sięgał po instrument, z jakim zapałem uczestniczył w próbach. Kochał muzykę i nie tylko ten rodzaj, który przeważał w repertuarze orkiestry. Pasjonował się muzyką rozrywkową, szczególnie polskimi zespołami rockowymi. Przełożeni wspominają, że w służbie był rasowym gliną, zdecydowanym, konsekwentnym, a jednocześnie zawsze taktownym i uprzejmym.

Wiedział, że służba w Policji wiąże się z narażaniem życia. Podczas zabezpieczenia jednego z meczów został uderzony z ogromną siłą kamieniem w klatkę piersiową. Uratowała go wtedy radiostacja nasobna. Kilka lat później, w chorzowskiej hali, nie miał tyle szczęścia.

28 stycznia 2006 roku sierż. sztab. Tadeusz Bartosik pełnił służbę w hali wystawowej MTK w Chorzowie, gdzie odbywała się wystawa gołębi.  Kiedy kilka minut po 17.00 konstrukcja dachu zaczęła trzeszczeć i osuwać się, zdążyli wraz z kolegą krzyknąć: „Wszyscy do wyjść ewakuacyjnych! Uciekać!”. Usiłowali kierować ludźmi, ale dach zawalił się w ciągu kilku sekund, przygniatając ogromną liczbę obecnych w hali ludzi.

Pawła Kuczkowskiego uratował stalowy słup. Tadeusz Bartosik był kilka metrów dalej, przywalił go dach. Po kilku godzinach akcji ratowniczej znaleziono jego ciało.

- Chodziliśmy po rumowisku, wszystko trzeszczało pod nogami, było ciemno, ślisko, wystawały jakieś pręty i przewody. Mieliśmy świadomość, że pod naszymi nogami mogą być ludzie. Około północy ktoś zawołał, że znaleziono policjanta. Był przygnieciony stalowymi elementami. Nie żył. Wyciągało go kilku z nas. Zabraliśmy jego pas i broń. Czuliśmy się straszenie, bo nadzieja na odnalezienie go żywego zgasła  - tak w rozmowie z dziennikarzem „Policji 997” wspominał ten moment jeden z funkcjonariuszy biorących udział w akcji ratowniczej.

Na pogrzebie tłumy mieszkańców Śląska żegnały Tadeusza Bartosika. Orkiestra, którą tak kochał, zagrała mu swój najsmutniejszy w całym okresie istnienia, pożegnalny koncert.

Imieniem podkom. Tadeusza Bartosika nazwano salę sportową  w katowickim Oddziale Prewencji Policji, z którym był związany przez całe zawodowe życie.

W 8. rocznicę dramatycznego wydarzenia w Chorzowie imieniem poległego policjanta nazwano skwer przed Komendą Miejską Policji w Bytomiu, gdzie mieszkał, oraz odsłonięto tablicę pamiątkową z jego zdjęciem. W uroczystości wzięli udział przedstawiciele władz miasta, komendanci wojewódzki i miejski, koledzy poległego na służbie policjanta i mieszkańcy miasta. A także żona i 18- letni dziś syn.

ELŻBIETA SITEK

zdj. KWP w Katowicach

 

 

Bohater, który przeżył

Nie jest postacią znaną.  Jest zbyt skromny, żeby o sobie opowiadać.  A przecież jest prawdziwym bohaterem dramatycznego wydarzenia w Chorzowie 28 stycznia 2006 roku. Bohaterem, który przeżył.

To on pierwszy powiadomił o zawaleniu się hali wystawowej MTK (Międzynarodowe Targi Katowickie) i przez około czterdzieści minut do czasu przybycia służb samodzielnie kierował akcją ratowniczą. Asp. Paweł Kuczkowski miał wtedy 36 lat, 13,5 roku służby w Policji i stopień sierżanta sztabowego.

PUZON I PAŁKA

Muzyka zawsze była tym, co kochał najbardziej. W 1994  roku skończył szkołę muzyczną II stopnia w Chorzowie i rozglądał się właśnie za pracą, ale najpierw trzeba było odsłużyć wojsko. Starszy brat był wtedy dowódcą drużyny w oddziale prewencji Policji i zaproponował mu, aby służbę wojskową odbył jako tzw. służbę kandydacką w Policji. Dla Pawła oznaczało to możliwość  grania w orkiestrze policyjnej. Grał na kilku instrumentach, w tym na puzonie, a tam właśnie potrzebowali puzonisty. I tak zaczęła się jego przygoda z Policją.

Kiedy zaczynał, orkiestra grała już od 20 lat. Składała się z muzyków – policjantów na co dzień pełniących zwyczajną służbę. To byli uzdolnieni  pasjonaci, w większości ze średnim wykształceniem muzycznym, ale także utalentowani amatorzy. 

- Od początku bardzo mi się tu podobało.  W zespole panowała świetna atmosfera, byliśmy wszyscy bardzo zżyci – wspomina. – Tak jest do dzisiaj.

To ma istotne znaczenie, zwłaszcza w sytuacjach skrajnych. Nieraz mieli do czynienia z huśtawką psychiczną, gdy na przykład jednego dnia grali koncert na Jasnej Górze, a następnego zabezpieczali mecz piłkarski, gdzie trzeba było stoczyć bitwę z agresywnymi kibolami. Zdarzało się, że podczas zabezpieczania imprez masowych niektórzy odnosili poważne obrażenia.

- To prawda, że muzyka łagodzi nie tylko obyczaje, ale i stres, bo po takich akcjach, na próbach orkiestry szybko zatapiałem się w muzyce i łatwiej mi było odreagować stres niż tym policjantom, którzy takiej możliwości nie mają – mówi Paweł Kuczkowski.

Dziś ma 44 lata i za sobą 20 lat służby w Policji. Ciężkiej służby w oddziale prewencji na Śląsku, w największej aglomeracji, gdzie bardzo często trzeba było zabezpieczać mecze przed agresywnymi kibolami, a służbę patrolową pełniło się w różnych, nieraz niezbyt przyjaznych rejonach.  Jednego dnia  w mundurze, z pałką, bronią, czasem tarczą szedł do służby, drugiego na pulpicie rozkładał nuty i do ręki brał puzon. Próby orkiestry odbywały się często po godzinach służby, bywało, że w dni wolne. Z czasem pododdział, którym była orkiestra, wyznaczano do służb rzadziej niż inne pododdziały, zostawiając więcej czasu na granie. Bo z latami zapotrzebowanie na koncerty policyjnej orkiestry było coraz większe. Wszystkie ważne uroczystości państwowe i regionalne, śląskie, odbywały się z ich udziałem. We wrześniu  2012 r.  Paweł Kuczkowski wraz z orkiestrą Komendy Wojewódzkiej Policji w Katowicach uczestniczył w uroczystościach w Ostaszkowie ku czci pomordowanych polskich policjantów II RP. 

- To było na prawdę wielkie przeżycie – mówi.

W ciągu 40 lat działalności orkiestra dała ponad 4000 koncertów. Paweł Kuczkowski mówi z dumą, że brał udział co najmniej w połowie z nich. 

Katowicka orkiestra policyjna liczy obecnie 27 policjantów muzyków, a jej kapelmistrzem jest asp. Waldemar Skotarski. W kwietniu 2013 roku  stała się, obok warszawskiej i wrocławskiej, trzecią orkiestrą etatową w polskiej Policji. 

TO MIAŁA BYĆ ZWYKŁA SŁUŻBA

28 stycznia 2006 roku  sierż. sztab. Paweł Kuczkowski miał pełnić zwykłą popołudniową służbę na ulicach Chorzowa, w dwuosobowym patrolu z sierż sztab. Tadeuszem Bartosikiem.  Dyżurny KMP skierował ich do służby przy zabezpieczaniu międzynarodowej wystawy gołębi odbywającej się w hali MTK w Chorzowie. Ucieszyli się, że będą w pomieszczeniu, bo na dworze było ponad 15 stopni mrozu.

-  O 16.45 objęliśmy rejon, o 17.00 rozpisaliśmy notatniki i ruszyliśmy alejką miedzy wystawcami. Nagle usłyszałem potężny huk i zobaczyłem załamujący się do środka dach. Wołaliśmy razem z Tadeuszem: „Uciekać!  Wszyscy do wyjść ewakuacyjnych!”. Dach z potwornym chrzęstem osuwał się w dół. To trwało zaledwie kilka sekund. Podmuch powietrza zrzucił mi czapkę. Byłem akurat przy stalowym słupie konstrukcyjnym, więc przywarłem do niego, chowając głowę między grube pręty. Na sekundę zapadła cisza, a potem rozległy się przeraźliwe krzyki i jęki. Spojrzałem w górę i zobaczyłem niebo. Dachu nie było. Wokół było pełno wody, chyba pękła instalacja hydrauliczna, w powietrzu wisiały iskrzące przewody elektryczne. Było ciemno, mokro, dookoła zapach krwi i te coraz bardziej przeraźliwe krzyki. Zawołałem Tadzika, ale nie odpowiedział. Zacząłem go szukać  i jednocześnie połączyłem się z dyżurnym komendy. Powiedziałem mu, co się stało, ale odniosłem wrażenie, że mi nie uwierzył. Nie miałem czasu na przekonywanie, natychmiast zadzwoniłem do kolegi, który pełnił służbę w radiowozie. Krzyczałem, co się stało, kazałem mu tu podjechać i żeby jednocześnie powiadomił służby ratownicze. Wołałem, żeby natychmiast wyłączono prąd. Tadeusza nie mogłem znaleźć, wokół mnie było rumowisko. Kierowałem spanikowanych ludzi w bezpieczne miejsce na zewnątrz, zacząłem wyciągać spod zawaliska tych, którzy byli najbliżej. Pomagały mi osoby, które nie były ranne. Niektórzy chcieli wracać do środka  szukać bliskich, ale nie pozwalałem, wszędzie było pełno przewodów elektrycznych, część dachu wisiała jeszcze w powietrzu i mogła runąć w każdej chwili. Cały czas wierzyłem, że znajdę Tadeusza, wołałem, dzwoniłem, ale nie odpowiadał – wspomina Paweł Kuczkowski.

Zapytany, czy te wspomnienia zacierają się już w jego pamięci, odpowiada, że są wciąż tak żywe, jakby to było wczoraj. I że czasem wszystko to śni mu się w nocy. Zawsze wtedy szuka przyjaciela i nigdy go nie znajduje…

Służby ratownicze przyjechały po około 40 minutach. Była straż pożarna. policja, pogotowie ratunkowe, służba ratownictwa górniczego. Kuczkowski wskazywał, gdzie słyszy żyjących ludzi, tam wchodzili strażacy i przy użyciu sprzętu usuwali rumowisko i wyciągali rannych. W pewnej chwili Paweł Kuczkowski  wyciągnął spod gruzów kilkuletniego chłopca i podał go strażakom. Ktoś zrobił zdjęcie, bo na miejscu byli już dziennikarze. Kuczkowski był w czarnym mundurze i bez czapki, którą zerwało mu w chwili katastrofy, i umieszczone w potem w gazecie zdjęcie podpisano, że to pracownik ochrony wyciąga na zewnątrz uratowanego chłopca.

Kiedy uświadomił sobie, że informacja o katastrofie mogła pojawić się już w mediach, zadzwonił do żony. Powiedział, że jest cały, zdrowy i że bierze udział w akcji ratowniczej.

TRAUMA PRZYSZŁA PÓŹNIEJ

Sierż. sztab. Paweł Kuczkowski uczestniczył w akcji ratowniczej do 23.00. Dowódca chciał go wycofać wcześniej, ale on nie zgodził się.

- Byłem tam potrzebny, bo najwięcej wiedziałem. W tej hali było kilkaset osób, po rozmiarach katastrofy i dobiegających z różnych miejsc jękach oceniałem, że rannych może być około dwustu – wspomina.

- Adrenalina była tak wysoka, że w ogóle nie czułem zmęczenia. Byłem spokojny i skupiony na tym co robię,  kierowałem cywilami do chwili przybycia służb, potem  współpracowałem z kolegami. Tylko co chwilę dopadały mnie myśli o Tadeuszu. Coraz czarniejsze, bo wciąż się nie odzywał   - dodaje i zamyśla się.

Akcja ratownicza stawała się coraz trudniejsza, mróz dochodził do 20 stopni. Po 23.00 dowódca zdecydował, że Kuczkowskiego należy wycofać z akcji. Odwieziono go do jednostki. Tam czekał na niego psycholog. Napięcie jeszcze nie opadło, nie umiał rozmawiać o tym, co się zdarzyło i bardzo bolała go głowa.

- Około północy zadzwonili koledzy - opowiada. – „Znaleźliśmy Tadzika. Nie żyje”.

Przez tydzień Paweł Kuczkowski korzystał ze zwolnienia lekarskiego. Kilka  miesięcy później dostał skierowanie do szpitala w Cieplicach, gdzie leczą nerwice.

UHONOROWANIE NAJDZIELNIEJSZYCH

Akcja ratownicza trwała jeszcze kilka dni. Kilkuset policjantów biorących udział w różnych etapach zarówno samej akcji ratowniczej, jak i w czynnościach prowadzonych później, dostało nagrody. Wśród nich znalazł się także sierż. sztab. Paweł Kuczkowski. Pod względem wysokości nagrody był gdzieś w drugiej połowie listy, daleko za oficerami ze stanowisk kierowniczych różnych pionów i szczebli.

Pogrzeb Tadeusza Bartosika odbył się kilka dni po katastrofie. Uczestniczył w nim minister spraw wewnętrznych i administracji Ludwik Dorn i komendant główny Policji Marek Bieńkowski. Sierżanta sztabowego Tadeusza Bartosika, który zginął na służbie, awansowano pośmiertnie do stopnia podkomisarza.

Sierżanta sztabowego Pawła Kuczkowskiego początkowo chciano awansować do stopnia aspiranta, ale okazało się, że przeniesienie do wyższego korpusu  było wówczas niemożliwe.

Przedstawiciel prezydenta RP odznaczył go Krzyżem Zasługi za Dzielność.

Aspirantem został Paweł Kuczkowski dopiero w roku 2009. Nie w nagrodę, ale dzięki temu, że zmieniły się przepisy, a on był wówczas dowódcą drużyny.

- Ta trauma chyba nigdy nie przejdzie całkowicie. Widziałem śmierć i od tego nigdy chyba się nie uwolnię – mówi asp. Paweł Kuczkowski.

Zapomnienie znajduje w muzyce. I w rodzinie. Żona, 15-letnia córka i orkiestra to najważniejszy kawałek jego świata.

ELŻBIETA SITEK

zdj. KWP w Katowicach i archiwum