Strona główna serwisu Gazeta Policyjna

Poszli w ślady najbliższych

Motywów decyzji wstąpienia do Policji jest tyle, ilu chętnych – a czym kierują się kandydaci na policjantów i policjantki, których mężowie i ojcowie zginęli na służbie?


Trzeba się tylko pozbierać

Jej mąż ginie na służbie, mija kilka lat i ona – wdowa, wstępuje do Policji. Można by pomyśleć, że to wbrew zdrowemu rozsądkowi. Na opak. Ale ją ciągnie. Zawsze ciągnęło. Po śmierci męża potrzebuje tylko czasu, żeby się pozbierać.

Czas nie leczy ran, ale zmienia perspektywę. Pozwala zacząć patrzeć w innym kierunku – mówią zgodnie Anna Brzezińska i Katarzyna Twardo, wdowy po policjantach, które zdecydowały się wstąpić do Policji.

Anna Brzezińska, wdowa od prawie 12 lat, 9 lat w Policji

O tym, by wstąpić do Policji, myślała wcześniej, ale zaszła w ciążę. Musiała zostać w domu i zająć się wychowaniem dziecka. Do Policji poszedł wtedy mąż, ale gdy córka skończyła trzy lata, wrócili do tematu. Może byś spróbowała, powiedział mąż i kupił jej sportowe buty. Zaczęli razem biegać. Chciał pomóc jej przygotować się do testów sprawnościowych.

– Biegaliśmy tylko miesiąc. Potem Maciek zginął w wypadku samochodowym. Na służbie. Umarł, a z nim umarł mój plan na życie – mówi Anna.

Katarzyna Twardo, wdowa od prawie 7 lat, policjantka od 1,5 miesiąca

Gdy zginął jej mąż, krzyczała, że nie ma po co żyć, że to niemożliwe, że nie może go nie być. Tuliła córkę i płakała. A gdy okazało się, że trzeba żyć dalej, że świat wcale nie zwolnił, nie zatrzymał się, nie pochylił nad jej stratą, zamknęła się w swoim świecie. Potrzebowała ciszy, by nauczyć się żyć od nowa.

– Zajęło mi to kilka lat – mówi. – Po śmierci męża wszystko zniknęło. Nie pracowałam, nie miałam marzeń ani planów. Dziś jest inaczej. Wciąż nie chcę planować, a do Policji złożyłam papiery nie z myślą, że muszę się dostać, ale żeby się sprawdzić. Chciałam spróbować już 9 lat temu…

CHCE SIĘ ŻYĆ!

Żałoba Anny trwała kilka lat. Żyła z dnia na dzień. Nie wróciła do pracy – nie potrafiła. Przez pół roku mieszkali z nią rodzice, a gdy potem obiecała, że będzie starać się pozbierać i stanąć na nogi, przypominali tylko: Pamiętaj, żeby dać Justynce jeść. Bo dla niej jedzenie nie istniało. Po roku takiego odbijania się od ściany do ściany postanowiła, że musi wyjść do ludzi i zacząć pracować. Tak będzie lepiej dla córki, myślała i zaczęła rozglądać się za jakimś zajęciem. Nie było łatwo. Gdziekolwiek poszła, słyszała: A pani taka młoda i do tego wdowa, a ma dziecko, a z kim je zostawi. Wreszcie na spotkaniu podczas Święta Policji, zapytana przez komendanta wojewódzkiego Policji, jak żyje i czy czegoś potrzebuje, przyznała: Już staję na nogi, jest coraz lepiej. Tylko chciałabym iść do pracy, a gdziekolwiek zapukam, odmawiają.

Jakiś czas później Anna została zatrudniona jako pracownik cywilny w Komendzie Wojewódzkiej Policji we Wrocławiu. To było spełnienie marzeń. Odkąd pamięta, w komendzie, wśród policjantów czuła się dobrze, bezpiecznie. Nieraz po śmierci męża jechała na komisariat posiedzieć, popatrzeć, porozmawiać. Ładowała w ten sposób akumulatory. To był taki ratunek.

Z POWOŁANIEM

Myśl o tym, żeby się sprawdzić i złożyć papiery do Policji, pojawiała się u Katarzyny raz na jakiś czas, ale zawsze ją odsuwała. Teraz najważniejsza jest córka – tłumaczyła sobie. Muszę ją doprowadzić do komunii. Nie mogę pozwolić na to, że mnie tu nie będzie. Poza tym decyzja o wstąpieniu do Policji wiązała się z sześciomiesięczną rozłąką.

– Sześć miesięcy to kawał czasu. Przez te wszystkie lata zawsze byłam przy Weronice – mówi Katarzyna.

Ostatecznie w maju ubiegłego roku, po komunii Weroniki, Katarzyna podjęła decyzję o złożeniu papierów do Policji. Trzy miesiące później miała test sprawnościowy w Legionowie. Nie bała się. Była ciekawa, czy da sobie radę.

– Uzyskałam bardzo dobry wynik, lepszy od dużo młodszych kandydatów. To było bardzo miłe – mówi.

Ze względu na wiek miała też dużo więcej badań – wszystkie wyszły dobrze.

– A co by pani chciała robić w Policji? – zapytano ją na jednym z testów.

– Nie wiem – odpowiedziała szczerze. – Może z nieletnimi pracować.

– Ale przecież to nie jest zgodne z pani wykształceniem – usłyszała.

– Ale może jedną osobę na milion uratuję – powiedziała. Katarzyna uważa, że do Policji trzeba mieć powołanie. Że w tej firmie nie pracuje się tylko dla pieniędzy. Gdy się dostała, pomyślała: mam serce do tej pracy. Nie chcę się wypalić.

NAJGORSZA ROZŁĄKA

– Anka, czemu ty nic nie robisz w tym kierunku? – pytali znajomi z komendy. Wtedy pomyślała, że mogłaby spróbować zostać funkcjonariuszem. A może to moja trzecia szansa?, pytała siebie w duchu. Tylko czy jako wdowa po policjancie nie jestem skreślona? Okazało się, że nic nie stoi na przeszkodzie. Musi tylko pozytywnie przejść rekrutację.

– Poczułam, jakby ktoś dodał mi skrzydeł – mówi Anna. – Pamiętam, że temat urodził się w grudniu, a w połowie stycznia miałam pierwsze testy. Nawet nie miałam czasu się przygotować.

Poszła na egzaminy trochę z marszu. Udało się. Zdała. Potem przyszło najgorsze dziesięć miesięcy w jej życiu. Najgorsze, bo wiązały się z rozłąką z córką. Obiecała sobie i jej, że będzie przyjeżdżać jak najczęściej. W sumie tylko w trzy weekendy nie była w domu.

– Byłam rozbita – opowiada. – Bo tu się trzeba uczyć, skupić się, a tu mama dzwoni, że córka ma gorączkę. Czasem, jak tak siedzę i myślę, to nie wiem, skąd miałam siłę…

SAMA TEGO CHCIAŁAŚ

Weronika, córka Kasi, nie była zadowolona z decyzji mamy. Bała się i martwiła, że będzie daleko. Katarzyna obiecała przyjeżdżać co weekend. I faktycznie, przyjeżdżała co weekend.

– Było ciężko. Co niedziela histeria. Córka dostawała doła i ja też – opowiada policjantka. Nie dałaby rady bez pomocy rodziny, która opiekowała się Weroniką. Wielkie wsparcie dała jej 90-letnia babcia.

Wreszcie 17 maja 2013 r. skończyła szkołę. Ocena końcowa: bdb. – Do samego końca nie wiedziałam, czy zdam. Miałam poprawki. Płakałam, bo się uczyłam, a nie zdawałam. Córka mówiła mi wtedy przez telefon: Sama tego chciałaś. A potem dodawała: Dasz radę – mówi Katarzyna. – Na koniec przyjechała z bukietem róż.

Dziś Kasia służy w KSP. Podoba jej się ta robota. Podobają się ludzie, z którymi pracuje. Bo widać, że są tu z powołania. Nie odstawiają fuszerki, tylko dają z siebie wszystko. Poza tym mają dużą wiedzę, chcą i potrafią ją przekazać.

– Mam nadzieję, że się tu sprawdzę – mówi.

UDAŁO SIĘ!

Anna po szkole trafiła do komisariatu lotniczego KWP we Wrocławiu. Pracowała na zmiany. Córka była już starsza, obie były mocniejsze, ale taki tryb życia był trochę uciążliwy. Dlatego po 1,5 roku zapragnęła zmienić miejsce pracy. Chciała pracować osiem godzin dziennie. Udało się przenieść. Była szczęśliwa, tym bardziej że wróciła do wydziału, w którym wcześniej pracowała jako cywil.

– Nie żałuję tego, co zrobiłam. Cieszę się, bo dzięki tej pracy dostałam mnóstwo siły i energii. Udało mi się – mówi. – Dlatego, gdy Kasia Twardo zapytała mnie, czy warto iść do Policji, bez zastanowienia odpowiedziałam, że jeśli tego chce, to tak. Cały czas trzymałam za nią kciuki.

Anna Krawczyńska
zdj. Krzysztof Morzyński i Andrzej Mitura


Policję mają w genach

Wśród podopiecznych Fundacji Pomocy Wdowom i Sierotom po Poległych Policjantach, która działa już 16 lat, są tacy, którzy nie wyobrażają sobie innego miejsca pracy niż Policja.

Mimo że niektórzy z nich prawie nie pamiętają swoich ojców, to jednak chcą kontynuować rodzinną tradycję mundurową. Przedstawiamy historie dwojga z nich: Łukasza i Doroty.

ŁUKASZ: POSZŁO SPRAWNIE

Łukasz miał 2 lata, gdy jego tata zginął. Teraz ma 26 lat, od dwóch jest żonaty. Pod koniec 2011 r. złożył papiery i już w lipcu ub.r. został przyjęty.

– Rekrutacja była w Warszawie, bo tu się przenieśliśmy z żoną z Białej Podlaskiej, skąd pochodzimy. Słyszałem o kolejkach do przyjęć, ale mnie postępowanie poszło sprawnie. Nie zdawałem sobie sprawy, że to będzie aż tak szybko. Kurs podstawowy odbyłem w SP w Słupsku i od stycznia służę w OPP w Iwicznej.

Łukasz wspomina, że pierwsze miesiące szkoły to była walka z sobą, zastanawiał się, czy o to mu chodziło. Z kursu podstawowego jest bardzo zadowolony, chociaż niektórzy wykładowcy zniechęcali do służby w Policji.

– Nie wiem, dlaczego tak mówili – zastanawia się. – To ludzie wybrani do nauczania przyszłych policjantów, a przy brakach kadrowych nie powinni nas zniechęcać. Można złożyć raport, jak się ta praca nie podoba.

Kiedy trafił do OPP, pierwsze patrole, zwłaszcza nocne, to było zderzenie z rzeczywistością. Na kursie im wbijano, że niewłaściwe zachowania w służbie przygotowawczej mogą skutkować wydaleniem.

– Policjantem czuję się nie tylko z powodu munduru, ale dlatego, że muszę reagować jak policjant np. na taką sytuację: podczas zwykłej kontroli (pan pił alkohol w miejscu publicznym) okazuje się, że dobrze wyglądający człowiek jest poszukiwany. Dyżurny mnie pyta przez stację, czy mogę rozmawiać, a ja szybko muszę wymyślić, jak dać znać koledze z patrolu i jak nie spłoszyć poszukiwanego.

CODZIENNOŚĆ

Śmieje się ze swoich początkowych wyobrażeń o służbie w Policji. Myślał, że będzie miał uregulowany czas pracy i wróci do pasji… Tymczasem ma jeszcze mniej czasu, zdarzają się dni po 12–14 godzin pracy, a następnego dnia trzeba znów iść na 7.00 rano (chyba że dowódca wywalczy 9.00). Jak wygląda jego służba na co dzień?

– Na ulicy widzę brak szacunku do młodych policjantów: pyskują ludzie niewiele starsi od nas, ale u tych młodszych raczej mamy posłuch i zazwyczaj u najstarszych też. Dowódca nas uczula, by ze starszymi delikatniej postępować, więc miałem kiedyś taką sytuację: starszy pan w środku dnia w centrum Warszawy przechodził przez bardzo ruchliwą ulicę poza pasami i w dodatku przez torowisko. Włączyliśmy w radiowozie błyski, żeby go przeprowadzić, a gdy podszedłem do niego, zbeształ mnie, że się czepiamy i nie łapiemy przestępców. Powiedział, że ma tyle lat, że prawo go już nie obowiązuje i będzie przechodził tam, gdzie chce i jak chce. Ja bym w tym miejscu nie ryzykował przejścia, a on dał radę.

Młody policjant już na początku służby zderzył się z policyjną rzeczywistością. Z nowego umundurowania dostał tylko kurtkę zimową i buty.

– Wielu rzeczy muszę się jeszcze nauczyć – mówi Łukasz. – Mam w głowie powrót w rodzinne strony, bo tam spokój i cisza, ale raczej nie teraz, w służbie przygotowawczej nie ma mowy, by przenieść się poza garnizon warszawski i ja to rozumiem, on nas wyszkolił, a teraz ma oddawać komendzie, która za to nie zapłaciła?

TEGO NIE MA W KODEKSACH

Zazwyczaj młodzi nie dostają interwencji zleconych przez dyżurnych, ale któregoś razu z sierżantem pojechali na tzw. domówkę: dzwonił pan, że konkubina jest pijana i opiekuje się dzieckiem. Na miejscu okazało się, że oboje są pijani, w małym mieszkaniu było czworo dorosłych i dziecko.

– Takiej sytuacji nie ma w kodeksach, trzeba było myśleć. Sierżant miał spore doświadczenie, ale każdą decyzję i tak konsultowaliśmy z dyżurnym, na szczęście okazał się pomocny. To w sumie była prosta interwencja, a trwała dwie godziny: dziecko było zapłakane i przestraszone, nie rozumiało, co się dzieje.

Jak do tej pory tylko w dwóch zdarzeniach musiał użyć siły, oba przypadki były uzasadnione, ale razem z kolegą z patrolu długo rozważali, czy dobrze postąpili. O służbie żonie wiele nie mówi, zwłaszcza o przykrych sytuacjach, że ktoś go szarpał czy była jakaś interwencja. Pamięta o swoim bezpieczeństwie, sporo o tym mówili w szkole i dowódcy też o tym przypominają przed służbą.

– Lepiej czasem zawołać patrol zmotoryzowany na pomoc niż przecenić swoje siły – mówi.

DOROTA: DO DWÓCH RAZY SZTUKA

Do Policji zdawała dwa razy, pierwszy w 2006 r., zaraz po studiach.

– Wstałam z kanapy i pojechałam na egzamin sprawnościowy do SP w Słupsku – i nie ma się co dziwić, nie zdałam. We wrześniu 2008 r. w SP w Katowicach miałam drugi egzamin i wtedy długo się przygotowywałam, ćwiczyłam kondycję: powiedziałam sobie, że muszę się dostać.

– Nie pamiętam, czy na rozmowie kwalifikacyjnej pytano mnie o motywację. Można powiedzieć, że to mój starszy brat poszedł w ślady taty, bo został policjantem, więc i ja kontynuuję tę tradycję. Chciałam spróbować, czy się tu odnajdę, a brat mnie zachęcał, nie odradzał mi tej decyzji.

Brat Doroty ma 38 lat, ona 30. Ich tata zginął w 1987 r.

– Kiedy zdawałam egzaminy do Policji, zastanawiałam się, co by tata powiedział na ten pomysł: teraz myślę, że byłby zadowolony ze mnie.

KURSÓW BRAK

Na kursie podstawowym w Legionowie wykładowcy im mówili, że teraz mogą korzystać ze swobody, bo potem będzie tylko praca.

– I tak właśnie jest – przyznaje. – Wydawało mi się, że jak już trafię do konkretnego wydziału, to pójdę na kurs specjalistyczny, żeby czegoś się nauczyć; ale kursów nie ma.

Od maja do września 2009 r. była w wydziale patrolowym jednego z łódzkich komisariatów i przyznaje, że zbyt dużo się nie nauczyła przez te kilka miesięcy. Komendant komisariatu i naczelnik wydziału zaproponowali jej dochodzeniówkę, więc się zgodziła. Trafiła na kompetentnych i pomocnych starszych kolegów i jest im do tej pory wdzięczna, że może się od nich uczyć.

– O pracy dochodzeniowej nie wiedziałam nic, nie mam żadnych studiów prawniczych. Zresztą chyba większość policjantów tak ma, że uczy się na bieżąco w trakcie wykonywania swoich zadań. Najgorsze były początki, martwiłam się, czy poradzę sobie podczas przesłuchań, może nie dopytam o coś ważnego? Teraz o tym nie myślę, po prostu wiem już, o co zapytać.
Miała propozycję, żeby przejść do nielatów ze względu na swoje wykształcenie, ale dochodzeniówka nie chciała jej wypuścić – jest dużo spraw, a mało osób do pracy, są okresy, kiedy Dorota myśli sobie, że to jest nie do przerobienia.

CODZIENNOŚĆ

Dorota zauważa, że dużo ludzi przychodzących do jej komisariatu ma wyobrażenia o pracy Policji na podstawie serialu W11.

– Mówią, że w W11 zrobiliby tak i tak, a wy tak nie możecie? Śmiejemy się, bo w rzeczywistości jest całkiem inaczej. Trzeba się uodpornić na takie reakcje, na to, jak się ludzie zwracają do policjantów. Podczas przesłuchań najgorsi są młodzi, tacy około 20 lat, zero szacunku do czegokolwiek, tym bardziej do policji czy kobiet. Starsi zachowują się inaczej, mają ogładę.

Na początku służby dużo myślała o pracy: czy wszystko zrobiła, czy wyrobi się w terminach; zdarzało się, że zostawała po godzinach, żeby w domu mieć spokojną głowę. Teraz nabiera już większego dystansu. Ma satysfakcję, gdy postępowanie, nad którym pracuje, trafia do sądu z aktem oskarżenia. Kiedyś otrzymała niby prostą sprawę: dwie kobiety pokłóciły się i jedna drugiej po złości uszkodziła samochód, zarysowując lakier ostrym narzędziem. Podejrzana w przesłuchaniu nie przyznała się, ale zeznania świadków potwierdziły wersję pokrzywdzonej, więc sprawa powinna szybko trafić do sądu. Tak się jednak nie stało.

– Obrońca podejrzanej wymyślał wiele czynności, które przedłużały postępowanie, a ja musiałam je wykonywać. Ostatecznie sąd panią uznał za winną, co mnie bardzo ucieszyło.

Dorota niedawno złożyła raport z prośbą o przeniesienie do Gdyni, ma tam przyjaciółkę (nie jest policjantką).

– Nigdy nie chciałam mieszkać w Łodzi, lubię zmiany, a teraz jest na to dobry moment. Czy pójdzie łatwo i szybko... Tego nie wiem, zobaczymy. Jak już sobie coś założę, to dążę do tego.

FUNDACJA

U Doroty w pracy wiedzą, że jej tata był milicjantem, ale nigdy nie mówiła, że była podopieczną policyjnej fundacji.

– Bardzo się cieszę, że zostałam odnaleziona przez fundację: byłam w liceum, gdy powstawała. Skontaktowała się z nami pani Antonina Brzezińska z łódzkiej KWP, z którą do tej pory mam kontakt, jest dla mnie jak druga mama. Mój brat nie miał tyle szczęścia, był już dorosły i fundacja nie objęła go pomocą.

Dzięki fundacji Dorota mogła studiować w Wyższej Szkole Humanistycznej w Pułtusku, wyjeżdżała też na wakacje z innymi podopiecznymi. Dwa razy była jako wychowawca na fundacyjnym obozie żeglarskim i w tym roku pod koniec lipca też tam jedzie. W ten sposób chce się odwdzięczyć za pomoc, którą sama otrzymała.

Aleksandra Wicik
zdj. Artur Kowalczyk, Andrzej Mitura