– Nie wiem, co powiedzieć. Jestem chory. Przykro jest mi bardzo, że tak się stało, jak się stało – mówił w ostatnim słowie oskarżony. – Nie przyznaję się do winy, ponieważ myślę, że to nie jest moja wina. I to tyle – zakończył.
Nie patrzył w kierunku sądu ani na wdowy po policjantach. One nie patrzyły na niego.
– A o co pan wnosi? O jaki wyrok? – pytał sąd.
– Nie wiem.
Chwilę później sąd zarządził przerwę, a policjanci wyprowadzili oskarżonego z sali rozpraw.
STRZAŁY
Do tragedii doszło 26 marca 2007 roku na dziedzińcu Zakładu Karnego w Sieradzu. Trzej policjanci do walki z przestępczością samochodową łódzkiej komendy wojewódzkiej przyjechali zabrać aresztanta na przesłuchanie do prokuratury. Gdy ruszali, strażnik stojący na wieży wartowniczej przy wejściu głównym zaczął strzelać. Nagle. Bez żadnego powodu. Prowadzący samochód mł. asp. Bartłomiej Kulesza dostał pierwszy. Asp. Andrzej Werstak, siedzący obok kierowcy, dostał drugi. Próbował się ratować. Otworzył drzwi, wyczołgał się z samochodu i upadł przy drzwiach wejściowych do budynku administracyjnego na terenie zakładu. Mł. asp. Wiktor Będkowski i aresztant Tomasz Chudzik siedzieli na tylnym siedzeniu auta. Będkowski po lewej, Chudzik po prawej.
– Rykoszety odbijały się od ziemi i uderzały w nas. Siedzieliśmy skuleni. Ręką tamowałem krew lecącą z brzucha. Modliłem się – wspomina Chudzik.
(...)
Dla sądu nie było wątpliwości co do stanu faktycznego ustalonego w śledztwie. Data, miejsce, sprawca, jego status zawodowy, ofiary i skutki zdarzenia – to wszystko jest bezsporne. Także to, że Damian Ciołek wyrwał kabel telefonu, wyrzucił radiostację i nie reagował na wołanie i prośby więziennych negocjatorów. Oddał 24 strzały do samochodu, w którym siedzieli trzej policjanci i aresztant, i do Andrzeja Werstaka, który próbował uciec z samochodu. Sąd nie miał też wątpliwości, że oskarżony wiedział, do kogo strzela.
– W tym miejscu stawały tylko samochody policyjne i oskarżony przyznał, że wiedział, że tam są policjanci. Jeżeli więc w takiej sytuacji strzela z karabinu Kałasznikow 24 razy z odległości mniejszej niż 10 metrów, przy czym strzela w boczne szyby i dach, to oczywiste jest, co było jego zamiarem – mówił sędzia. – Damian Ciołek działał z bezpośrednim zamiarem pozbawienia życia tych, co byli w samochodzie. Tych i tylko tych.
ROZŁADOWAĆ KRYZYS
Po zabraniu policjantów i aresztanta z auta doszło do kolejnej strzelaniny. Tym razem Damian Ciołek strzelał do policyjnego negocjatora i antyterrorystów, którzy w budynku naprzeciwko wieży wartowniczej próbowali go nakłonić do poddania się.
– Oddał dwa razy po jednym strzale w kierunku okien w budynku administracyjnym na półpiętrze i na pierwszym piętrze – przypomniał sędzia. – Potem były targi, czyli wyrażane przez niego obawy. Na nawoływania, żeby się poddał, odpowiadał, że nie, bo go zastrzelą. Tak było kilka razy. Bał się o własne życie.
Wtedy już nie stał na balkonie wieżyczki, ale chował się w środku, we włazie. Gdy strzelał do okien, w których byli antyterroryści i negocjator, nie podnosił się. Unosił tylko rękę.
– Nie celował, strzelał w ogólnym kierunku okien. Nie odnaleziono śladów tych strzałów ani na murze, ani na oknach – mówił sędzia, odnosząc się do zarzutu prokuratury dotyczącego usiłowania zabójstwa policyjnego negocjatora i antyterrorystów.
Po drugim jego strzale AT odpowiedziało ogniem. Policjanci oddali kilkanaście strzałów i trafili Ciołka w lewą rękę, tę, w której trzymał broń. Po tym strzale oskarżony się poddał. Funkcjonariusz AT wszedł na wieżyczkę, znalazł pistolet maszynowy. W magazynku były trzy naboje, obok leżał magazynek z 30 nabojami.
– Gdyby chciał pozbawić życia innych, mógł strzelać, miał taką możliwość. Przecież została mu amunicja – mówił sędzia.
Zamiast za usiłowanie zabójstwa negocjatora i antyterrorystów Damian Ciołek został uznany za winnego narażenia na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia albo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu oraz za napaść na funkcjonariusza. Za ten czyn dostał 5 lat więzienia.
Sąd uderzyła jeszcze jedna okoliczność. Otóż z zeznań dowódcy, funkcjonariuszy AT i snajpera, którzy byli najpierw na półpiętrze, a potem na piętrze, wynika, że widzieli oni schowanego oskarżonego, który się wychylał, widzieli fragment jego tułowia, ramienia i głowę.
– Dlaczego nie został zastrzelony? – pytał sąd podczas rozprawy.
– My przyjechaliśmy rozładować kryzys, a nie zabijać – odpowiedział dowódca.
(...)
STAN DUCHA
Dlaczego zabił? Po co? Damian Ciołek nie miał żadnego powodu, żeby strzelać. Nie znał policjantów, nigdy wcześniej ich nie widział i nie został przez nich sprowokowany. Nie było też tak, jak twierdzi prokuratura, że zaplanował tę zbrodnię. Tak uważa sąd.
– Bo kiedy powziął zamiar, żeby zabić? – pytał sędzia. – Realia są takie, że żeby samochód mógł wyjechać, musi podnieść się szlaban i otworzyć brama. Bramę otwiera bramowy, a szlaban podnosi wartownik. Czyli to oskarżony podniósł szlaban, bramowy nacisnął przycisk i gdy brama zaczęła się otwierać, oskarżony zaczął strzelać. Po co? Żeby ułatwić im wyjazd?
Żeby zrozumieć, dlaczego Ciołek tak postąpił, sąd odniósł się do opinii biegłych psychiatrów i psychologów. Według nich w chwili, gdy strzelał, nie był w pełni poczytalny. To znaczy, że miał w stopniu znacznym ograniczoną możliwość zrozumienia tego, co robi. To trwało chwilę. Potem oprzytomniał i świadkowie słyszeli, jak krzyczał: Boże, co ja zrobiłem, świat mi się zawalił. Po tym okrzyku zaczął reagować na nawoływania pracowników, a gdy strzelał w kierunku negocjatora i antyterrorystów na półpiętrze i na piętrze budynku administracyjnego, był już normalny. Całkowicie poczytalny.
– Oskarżony nie był i nie jest chory psychicznie. Tylko w danym momencie miał ograniczoną poczytalność. Do kiedy dokładnie? Biegli nie są w stanie określić tego co do minuty. To był proces. Zakończył się wtedy, gdy oskarżony zaczął racjonalnie działać, uświadomił sobie, co zrobił, nie chciał się poddać i wyrażał obawy o swoje życie – mówił sędzia, przypominając o kłopotach rodzinnych i słabej odporności oskarżonego na stres.
W aktach jest opinia psychologa z jednostki wojskowej, w której służył Ciołek. Wynika z niej, że jest nieodporny na stres, nie nadaje się do pracy z bronią.
(...)
KARA
W trakcie odczytywania wyroku wdowy po policjantach wyszły na środek sali rozpraw. Trzymały się za ręce i w napięciu czekały, jaki będzie wymiar kary. Sąd mógł złagodzić wyrok – domagał się tego obrońca, bo oskarżony miał ograniczoną poczytalność. Mógł też dożywocie zaostrzyć, tak jak chciała prokuratura, i umożliwić Damianowi Ciołkowi ubieganie się o przedterminowe zwolnienie po 45 latach.
– Działanie w stopniu znacznym ograniczającym rozpoznanie czynu jest istotną okolicznością łagodzącą. Sąd stanął przed dylematem – przyznał sędzia. – Co powinno przeważyć? Jego stan?
Żeby być pewnym, sąd uporczywie dopytywał biegłych psychiatrów o stan niepoczytalności oskarżonego. Biegli stwierdzili, że można go porównać do linii prostej, której jeden koniec wyznacza normalność, a drugi niepoczytalność.
– Stan Damiana Ciołka określili pośrodku tej linii. Więc to nie jest tak, że był zbliżony do niepoczytalności. Ten fakt zaważył. Dlatego w wymiarze kary wzięliśmy pod uwagę skutki czynu oskarżonego i społeczne oczekiwania – mówił sędzia.
Damian Ciołek będzie mógł się ubiegać o przedterminowe zwolnienie po 25 latach. Na rzecz Fundacji Pomocy Wdowom i Sierotom po Poległych Policjantach ma zapłacić 50 tys. zł nawiązki. Wyrok nie jest prawomocny.
Anna Krawczyńska
zdj. Andrzej Mitura
Jest to fragment artykułu. Całość w tradycyjnej, drukowanej wersji miesięcznika „Policja 997”.