Agnieszka: Dzielnicowy Tomasz Smyl założył mi Niebieską Kartę, ponieważ mąż znęcał się nade mną i naszym 6-letnim synem. Przeprowadził wiele rozmów z byłym mężem, uświadomił mu, że zachowanie jego w stosunku do rodziny jest przestępstwem. Po tych rozmowach i pouczeniach były mąż w dużym stopniu zaprzestał znęcania się psychicznego nade mną i synem.
Sierżant Smyl był szczerze zaskoczony. I chyba nie do końca wierzył. Jaki konkurs? O co chodzi? I kiedy będą testy? – dopytywał. Jakie testy miał na myśli, trudno powiedzieć. Dopytywał o nie kilka razy, jakby nie mógł uwierzyć, że konkurs to konkurs i że zgłosiła go Agnieszka. Jaka Agnieszka? Chwilę trwało, nim skojarzył. Poznał po adresie. Agnieszka! Zapłakana, bezsilna. Ofiara przemocy. Zwłaszcza psychicznej. Co prawda, na samym początku, gdy przejął jej sprawę od poprzedniego dzielnicowego, wynikało, że w jej rodzinie jest również przemoc fizyczna. Zdarzało się, że mąż szarpał żonę. Rozwodzili się. Mieszkali osobno, on dwie godziny drogi od Warszawy. Przyjeżdżał na weekendy, żeby zobaczyć się z synem i wtedy się zaczynało. Awantury, wymówki, dręczenie, oskarżenia. I w tym wszystkim dzieciak. Smylowi było go żal najbardziej. Zdrowie i życie chłopca było dla policjanta najważniejsze. Bo chłopak żył w stresie, w strachu, narażony na wstrząsy psychiczne, które bolały mocniej niż kopniaki. Był za matką, bał się ojca. A Agnieszka była słaba. Nieraz płakała mu w rękaw, nieraz podtrzymywał ją na duchu. Stał się dla niej oparciem. Załatwił psychologa, a właściwie powiedział, gdzie iść. Zaczęła chodzić ona i dziecko. Z mężem też porozmawiał. W skrzynce na listy zostawił mu wezwanie, a potem, jak mówi, przeprowadził pouczającą, psychologiczną rozmowę. Że można inaczej, w inny sposób. I przestrzegał przed konsekwencjami. Bo jeśli skieruję sprawę do sądu rodzinnego i opiekuńczego, mówił, zabiorą panu albo ograniczą prawa do dziecka. Smyl wiedział, że mężczyźnie nie tyle chodzi o syna, co o pieniądze. A prawda jest taka, że sąd, zabierając mu prawo do dziecka i przyznając pełną opiekę matce, dałby jej większą część majątku. Tego się mąż przestraszył. Czy zrozumiał, Smyl nie ma pewności. Ważne, że się uspokoiło. Niebieska Karta została zamknięta.
Sierżant Tomasz Smyl – w Policji od 4 lat, od grudnia 2006 r. dzielnicowy w Komisariacie Policji Warszawa--Ursus. Rejon ma straszny: dużo patologii, ludzie piją, awantury są na porządku dziennym, podobnie jak znęcanie się nad dziećmi. Gdy zaczynał tam pracę, Niebieskich Kart było 22. Teraz prowadzi cztery.
– Chłopak jest brylantem, którego trzeba oszlifować – mówi o nim przełożony, nadkom. Dariusz Krząstek, zastępca komendanta rejonowego Warszawa III.
– Rozmawiam z ludźmi, chodzę, interesuję się, mówię ofiarom przemocy, co robić, gdzie jeszcze szukać pomocy, informuję pozostałe służby. I wcale nie chodzi tu o liczbę zamkniętych Niebieskich Kart. Bo nawet jak karta zamknięta, to ja jestem. Pukam, pytam, kontroluję – opowiada Smyl.
Mówi, że dużo daje mu szkoła – studiuje pedagogikę terapeutyczną. Wie, jak rozmawiać z ofiarami przemocy: nie lekceważyć, wysłuchać, dać się wyżalić, wypłakać. Kiedyś miał taką sytuację: kobieta ukrywała, że w domu jest przemoc, a sąsiedzi mówili, że słyszeli płacz dziecka. Poszedł do tej kobiety pod pretekstem innego zdarzenia. Akurat ktoś wybił szybę w samochodzie, więc ją wypytał, czy czegoś nie widziała, nie słyszała. A potem zapytał, co słychać, a jak dziecko, a czym się ona zajmuje, a czym mąż. I tak po troszeczku, po troszeczku ją oswajał, aż wreszcie się rozpłakała. Pani będzie spokojna, powiedział, ja słyszałem o tej sytuacji. Nogi miała czarne od siniaków. Była zbita, przestraszona i nieufna. Powiedziała prawdę. Tego samego dnia Smyl wezwał jej męża – też pod jakimś pretekstem. Z nim już nie rozmawiał łagodnie. Był surowy. Udało się. Ostatnio wyjechali na wakacje. Mąż napisał mu stamtąd SMS-a. Że przejrzał na oczy, że przeprosił żonę. Ona w rozmowie telefonicznej powiedziała, że wciąż się boi. Smyl rozumie. Wie, że ta rana może goić się bardzo długo.
(...)
Anonim z Wrocławia: Bardzo dobrze zajmuje się moją Niebieską Kartą. Ze względów bezpieczeństwa wolę być anonimowa.
Po dziesięciu latach bycia dzielnicowym st. asp. Mariusz Olszak wie, że są sprawy, które ciągną się latami, są takie, które można zakończyć po dwóch rozmowach – ze sprawcą i pokrzywdzonym, a są i fikcyjne, zwyczajny blef, bo jednej ze stron potrzeba dowodów do sprawy rozwodowej. Ludzie też są różni. Jedni się szanują i będą chcieli problem rozwiązać od razu, inni nie chcą polubownie załatwić sprawy, jeszcze gdzieś jest alkohol i konieczne leczenie. Gdy pytam Olszaka o najtrudniejszą sprawę, mówi o tej najdłuższej, tej, która ciągnie się cztery lata. To historia miłości. Miłości matki do syna.
Żyją w konflikcie. Syn, lat około 40, ojciec 14-letniego chłopaka, ma problem z alkoholem i znęca się nad matką. Jest agresywny. Regularnie ją bije, wyzywa, upokarza. A ona, jak to matka, co zgłosi sprawę, to ją zaraz wycofa. Takie jest serce matki, rozumie Olszak, ale żal mu kobiety. Potwornie szkoda. Bo jest sama, zajmuje się wnukiem, syn się nie dokłada do niczego, nie pracuje, nic nie robi, tylko ją rani – fizycznie i psychicznie.
– Ile ona już życia i serca straciła... To jest naprawdę ciężkie... Ile razy z płaczem do mnie przychodziła... Najgorsze, że niewiele mogę pomóc – mówi Olszak.
I tak udało mu się dużo. Przede wszystkim namówić kobietę na terapię z psychologiem i niewycofywanie zgłoszeń. Dziś syn jest już po jednym wyroku. Za znęcanie się nad matką dostał karę w zawieszeniu. Mimo to wciąż bije kobietę, ale ma kolejną sprawę w sądzie. Jest nadzieja, że tym razem kara będzie bezwzględna. Bo to chyba jedyna metoda. Nic innego nie działa. Olszak rozmawiał z nim tysiące razy. Po każdej interwencji, a zdarzało się, że były trzy w tygodniu, spokój trwał dosłownie chwilę. Przez pięć minut mężczyzna udawał skruchę, a potem pastwił się nad matką. I tak w kółko. Wszystko na oczach dziecka. Szczęśliwie ostatnio udało się Olszakowi przekonać kobietę, żeby wnuka zabrać z toksycznego domu. Nie miał w nim życia. Podobnie na podwórku i w szkole. Teraz zmienił szkołę, mieszka z ciotką.
– Chociaż tyle. Nic innego zrobić już nie mogę. Nie mam wpływu na decyzje sądu – mówi Olszak.
Jest mu przykro jeszcze z jednego powodu, że ludzie nie doceniają pracy Policji.
– Bo to nieprawda, że nie przykładamy się do pracy, że sprawy przemocy w rodzinie traktujemy po macoszemu. U nas jest osiem osób w referacie dzielnicowych i każdy podchodzi do tematu poważnie – podkreśla.
A że takie są opinie, odczuł na własnej skórze.
– Przyszła skarga do inspektoratu właśnie w sprawie przemocy wobec tej pani. Napisała ją jedna z instytucji pozarządowych. Że nic nie robimy, że się nie zajmujemy. Zdziwili się, gdy zobaczyli dokumenty. Ile tam rzeczy było zrobionych, ile instytucji powiadomionych – mówi Olszak. – Od czterech lat się tym zajmujemy. Robię wszystko, co w mojej mocy.
Anna Krawczyńska