Strona główna serwisu Gazeta Policyjna

AL Capone z Kercelaka

Okrzyknięto go polskim Alem Capone. Zdecydowanie na wyrost, bo oprócz zbliżonej postury i pokrewnej profesji skala jego bandyckich możliwości była nieporównanie mniejsza. Jednak dla sterroryzowanych kupców z Kercelaka nie miało to żadnego znaczenia.

Niski, tęgi, łysawy, z czarnym wąsem na okrągłej twarzy bardziej sprawiał wrażenie jowialnego starszego pana niż groźnego bandyty. Nazywał się Łukasz Siemiątkowski. Pochodził z podwarszawskiego Milanówka, gdzie przyszedł na świat w 1876 r. jako syn ubogiego cieśli. W roku 1904 przybył do Warszawy i znalazł pracę w fabryce przy ul. Okopowej 24 jako wstążczarz. Prawdopodobnie wówczas przybrał pseudonim Tasiemka i wstąpił w szeregi wolnościowych bojowców PPS-u, organizując pierwsze manifestacje w Warszawie przeciw mobilizacji carskiej z 1904 r. na wojnę z Japonią. Przynajmniej w młodości Łukasz Siemiątkowski miał swoje ideały. Marzyła mu się Polska wolna i niepodległa. Z równą nienawiścią patrzył na rosyjskich i niemieckich okupantów, jak i na kolaborujących z nimi rodaków. W PPS-ie należał do zwolenników „opcji siłowej”, nad wiece przedkładał zamachy i terror. W czasach rewolucji 1905–1907 na ziemiach polskich uczestniczył w słynnej akcji odbicia dziesięciu więźniów z Pawiaka.

Podczas okupacji niemieckiej współdziałał z Polską Organizacją Wojskową (POW), prowadząc werbunek do Legionów, a później służył w wywiadzie Pierwszej Brygady. Po czterokrotnym aresztowaniu i zwalnianiu z więzienia Siemiątkowski został ostatecznie aresztowany za udział w zamachu na niemieckich policjantów. Po dwumiesięcznym uwięzieniu w Cytadeli Warszawskiej został wywieziony do Modlina, gdzie siedział z Walerym Sławkiem, Norbertem Barlickim i innymi. Po 5 tygodniach (w listopadzie 1918 r.) przewieziono Siemiątkowskiego do Warszawy na rozprawę sądową, w wyniku której skazano go na karę śmierci przez rozstrzelanie. Wyrok miał być wykonany w twierdzy modlińskiej. Od śmierci uratowały go zryw wolnościowy narodu i odzyskanie niepodległości przez Polskę w listopadzie 1918 r. Miast pod kasztan poszedłem na wolność. Tak to, panie, bywało. Robiło się wiele, ale człowiek nie pamięta, ilu szpiclów carskich i niemieckich sprzątnął – mówił później w jednym z wywiadów. Wszystko to Siemiątkowski ujął w maszynopisie pt. „Opis działalności Łukasza Siemiątkowskiego” z 2 stycznia 1936 r.

W okresie powojennym Siemiątkowski zerwał de facto ze swym dawnym zawodem wyuczonym. Wprawdzie przy wypełnianiu różnych formularzy w rubryce „zawód” nadal będzie pisał „wstążczarz” bądź „włókniarz”, jednakże do fabryki nigdy już nie wróci. Zaraz po zakończeniu działań bojowych zaczął pracować ponoć jako… woźny w Okręgowym Komitecie Robotniczym PPS. W każdym razie otrzymywał stamtąd pensję. Wkrótce też został przewodniczącym Komitetu Dzielnicowego swych ukochanych Powązek, będąc jednocześnie w tym czasie komendantem powązkowskiej milicji PPS. W tej robotniczej, ale nieco lumpowskiej dzielnicy stał się niekoronowanym królem Powązek, z siedzibą we wszystkich okolicznych knajpach. Chłopaki „Tasiemki” mieli swój honor, dbali, by to, co postanowił szef, miało swoją egzekutywę. Wtedy też narodziły się okryte złą sławą dintojry u „Tasiemki”, przeprowadzane na wzór samosądów kryminalnego podziemia rozprawy przeciw „opornym” kupcom czy restauratorom, którzy nie chcieli się podporządkować „Tasiemkowym mołojcom”. Doprowadzeni przed oblicze samego szefa z drżeniem serca wysłuchiwali jego bezapelacyjnych wyroków. Najprawdopodobniej wcześniejszy udział Siemiątkowskiego w akcjach wymierzonych przeciwko zaborcom odrodził się w jego późniejszych skłonnościach do gangsterki. Na ile jednak była to inicjatywa samego „Tasiemki”, na ile zaś jego partyjnych towarzyszy – trudno dziś rozsądzić. Faktem jest jednak, że ten powązkowski watażka wspierał finansowo swoją partię wpływami z haraczy. Tym zapewne można wytłumaczyć jego mocną pozycję w PPS-ie i koneksje w samorządzie miejskim. Pomimo bowiem krążącej o nim po całej Warszawie opinii kryminalisty, Siemiątkowski przez kilka lat był radnym, a raz nawet kandydował z listy PPS-u w wyborach do senatu. I to z czwartego miejsca. Senatorem, co prawda, nie został, ale funkcję radnego zachował. I był z tego powodu bardzo dumny.

Plac Kercelego

Czym dla warszawiaków epoki wczesnego PRL-u był bazar Różyckiego, a Jarmark Europa dla obywateli III RP, tym dla mieszkańców stolicy pierwszej połowy XX w. był Kercelak – największy przedwojenny dom towarowy, czyli cedet na świeżym powietrzu – jak go nazywał w swoich felietonach popularny Wiech.

Powstał w 1867 r. u zbiegu późniejszych ulic Leszno i Okopowej, na półtorahektarowej działce oddanej miastu przez Józefa Kercelego (dziś w tym miejscu znajduje się jedno z większych skrzyżowań Warszawy: Al. Solidarności i Okopowej – przyp. red.). Wolskie targowisko szybko wtopiło się w klimat ówczesnej Warszawy. Stało się miejscem nie tylko tanich zakupów, ale i rozkwitu specyficznego, knajackiego folkloru, typowego dla przedmieść przedwojennych miast. W licznych straganach lub bezpośrednio „z ręki” można tu było dostać wszystko. Nawet bengalskiego tygrysa, jeśli się komuś akurat zamarzył.

Można też było posłuchać płyt z gramofonu, oddać się zabronionemu hazardowi, grając w ruletkę, bączka czy 3 karty, a także poznać smaki miejscowej gastronomii. Gorące parówki, flaki i pyzy były tu w codziennym menu. Za 2 grosze można się było napić kwasu chlebowego, za 6 – ostrzyc pod gołym niebem. Atmosferę umilał kataryniarz z małpką na ramieniu, a karciani kanciarze obiecywali wielkie wygrane w ruletkę i bączka.

Miał jednak Kercelak i swoją drugą, ciemniejszą stronę, którą tworzyli drobni przestępcy: kieszonkowcy, złodzieje, szulerzy, a także oszuści gotowi na każdy przekręt. Często więc dochodziło tu do rękoczynów. W ruch szły pięści, kastety i noże. Nierzadko lała się krew.

Umundurowani funkcjonariusze PP nie byli tu mile widzianymi gośćmi, samotnie też w te rejony woleli się nie zapuszczać. Od czasu do czasu większymi siłami uczestniczyli w tzw. obławach, podczas których wyłapywano groźnych kryminalistów i paserów, przejmowano kontrabandę, odzyskiwano skradzione precjoza i dzieła sztuki. Na co dzień jednak Kercelakiem rządziła ferajna. Tak wówczas nazywano członków zorganizowanych grup przestępczych.

Gang „Tasiemki”

W końcu lat 20. ubiegłego wieku wolskich handlarzy podporządkował sobie 14-osobowy gang „Taty Tasiemki”. Wzorem kolegów zza oceanu stołeczni bandyci sterroryzowali właścicieli straganów, zmuszając ich groźbami do przyjęcia swoistej opieki ludzi z ferajny. Koszt tej „opieki” zależał od dochodów kupca i wynosił minimum 50 zł miesięcznie. Wszystkich opornych najpierw ostrzegano, a jeśli mimo to handlarz dalej odmawiał płacenia haraczu, przymuszano go do tego biciem, demolką stoiska i niszczeniem towarów.

Jedną ze skuteczniejszych metod perswazji stosowanej przez bazarowych bandziorów była tzw. dintojra – swoisty sąd nad niepokorną ofiarą. „Wokandą” stawała się zawsze któraś z pobliskich knajp. Doprowadzano tam delikwenta i sadzano przy suto zastawionym stole, w otoczeniu ludzi „Tasiemki”. Podczas biesiady, którą oczywiście finansował „oskarżony”, udzielano mu ostatniego ostrzeżenia, zarazem barwnie opisując następstwa jego ewentualnej odmowy. Tragicznej zarówno dla niego, jak i całej jego rodziny. Po takiej lekcji, urozmaiconej dodatkowo efektami specjalnymi (np. przystawianiem pistoletu do głowy czy noża do gardła), nikt już nie chciał ryzykować.

Na dintojrach zjawiali się wszyscy członkowie bandy wraz ze swym szefem Siemiątkowskim „Tasiemką” oraz jego prawą ręką – Pantaleonem Karpińskim. W późniejszej ocenie sądu, opartej na relacjach świadków, to właśnie Karpiński był prawdziwym postrachem handlarzy z Kercelaka. Codziennie zjawiał się na bazarze w otoczeniu kilku przybocznych, osobiście egzekwował haracze, wymierzał kary, rozsądzał spory. „Tasiemka” odgrywał raczej rolę „prezesa zarządu”, sprawując ogólny nadzór nad bandą, Karpiński zaś jako „wiceprezes urzędujący” dbał o jej aktywa. „Tasiemka” jako miejski radny posiadał liczne wpływy. Niczym Vito Corleone z „Ojca chrzestnego” słynął z pomagania swoim przyjaciołom. Jednym z beneficjentów był sam Stefan „Wiech” Wiechecki, któremu w 1926 r. Siemiątkowski pomagał w utrzymaniu teatru „Popularnego”.

Być może właśnie dlatego w reportażach Wiecheckiego nie pojawiły się o Siemiątkowskim zbyt liczne wzmianki. Ponadto „Tasiemka” jako kibic angażował się w działania znanego z krewkich sympatyków klubu futbolowego „Świt Warszawa”, który wspierał, opierając się na swoich kontaktach politycznych.

Okradziony minister

„Tasiemka”, jak na dobrego biznesmena przystało, unikał zatargów z policją. O spokój i porządek na placu i bezpieczeństwo straganów Kercelaka dyskretnie dbali jego chłopcy. Dla łamiących niepisane bazarowe prawo i ustalone zasady złodziejskiego kodeksu etycznego nie było taryfy ulgowej. Niejeden niedowiarek przekonał się o tym na własnej skórze.

Przekonał się również sam minister spraw wewnętrznych gen. bryg. Felicjan Sławoj Składkowski, padając ofiarą bezczelnego kieszonkowca. W kwietniu 1935 r., uczestnicząc w pogrzebie gen. dyw. WP Daniela Konarzewskiego na warszawskich Powązkach, został pozbawiony portfela z dokumentami i pieniędzmi. Kiedy „Tata Tasiemka” dowiedział się o tym zdarzeniu, postawił swych podwładnych na równe nogi, zobowiązując ich do ustalenia sprawcy i odzyskania generalskiej własności.

Składkowski opisał to później w swoich wspomnieniach: Gdy energiczne śledztwo w sprawie mego skradzionego portfela nie posunęło się w ciągu dwóch długich, kompromitujących dni ani trochę naprzód, wezwany został do referatu śledczego Komisariatu Rządu, jako ostatni ratunek, sam „Tata Tasiemka”. Wygłosił tam w miarę toczącej się rozmowy następujące w przybliżeniu słowa: Słyszałem, słyszałem, takie nieszczęście, kto nie słyszał, cała Warszawa aż się trzęsie. Polskiego ministra pozbawić portfela i to pod kościołem (…). Upewniam pana komisarza, że to nikt z naszych fachowców. (…) Dobrze, będę się starał dla dobra swojego i władzy dopomóc, jak najprędzej. Już idę robić, co można.

Następnego dnia listonosz przyniósł do ministerstwa wyjęty ze skrzynki pocztowej portfel z fotografiami i legitymacjami, ale zamiast pieniędzy była w nim tylko zmięta kartka papieru, na której twardym ołówkiem naskrobano dużymi, koślawymi literami: Panie miniszcze trza lepij pilnować złodziejów.

Koniec passy

„Tasiemka” nie docenił jednak roli prasy i desperacji szantażowanych kupców. Już pod koniec 1931 r. warszawskie gazety ostro zaczęły krytykować bezprawie na Kercelaku, niedwuznacznie sugerując istnienie tam „jakichś układów”. Kupcy natomiast połączyli siły i gremialnie zwrócili się o pomoc do Związku Bezpartyjnych Żydów. Związek skierował oficjalną skargę do Komisariatu Rządu, a ten zlecił wdrożenie śledztwa Wydziałowi Bezpieczeństwa, którym kierował wówczas naczelnik Mieczysław Lissowski.

Podjęte czynności w pełni potwierdziły prawdziwość kupieckich oskarżeń. Posypały się areszty. Za kratki trafili nie tylko Siemiątkowski i Karpiński, ale i pozostali członkowie bandy: 46-letni Juda Sztejnworf, 32-letni Czesław Janiak, 39-letni Hersz Dusznicki, 30-letni Chaskiel Kantor, 44-letni Stanisław Jakubczak, 36-letni Aron Perelman, 29-letni Aleksander Bocheński, 29-letni Stanisław Cieśliński, 28-letni Adam Plackowski, 34-letni Wacław Osmański, 40-letni Szymon Szmigiel i 40-letni Gabriel Lipszyc.

Ówczesna prasa rozpływała się w zachwytach: „Koniec terroru na Kercelaku”, „«Tasiemka» za kratkami” – wołały tytuły gazet. Jednak mocodawcy Siemiątkowskiego nie opuścili go w tarapatach. „Tasiemka” wyszedł po kilku dniach na wolność, wpłaciwszy 500-złotową kaucję. Przed sądem odpowiadał już z wolnej stopy. Opinia publiczna była tym faktem mocno zbulwersowana. Podejrzewano bowiem – zresztą nie bez racji – że bandzior wykorzysta tę sytuację, by zaszantażować świadków oskarżenia. Na szczęście z ponad 150 świadków, którzy stanęli przed sądem okręgowym, większość potwierdziła swoje wcześniejsze zeznania.

Akt oskarżenia zarzucał Siemiątkowskiemu zorganizowanie bandy, której celem było uprawianie rozboju i terroryzowanie bazarowych kupców. „Tasiemce” i jego kompanom udowodniono 44 przypadki samosądów, ściąganie haraczy i zastraszanie ofiar. W wyniku brutalnego pobicia jeden z kupców zmarł, drugi spędził kilka miesięcy w szpitalu.

Trwający blisko dwa tygodnie w lipcu 1932 r. przewód sądowy zakończył się wyrokami skazującymi. Nie pomogły tuzy stołecznej palestry broniące chłopców z Kercelaka, m.in. mecenasi Hofmokl-Ostrowski, Ettinger i Zand. Siemiątkowski został skazany na 3 lata więzienia zamienionego na „dom poprawy”. Najbardziej obciążony przez świadków Pantaleon Karpiński otrzymał wyrok 6 lat ciężkiego więzienia. Pozostałym bandziorom wymierzono kary od 2 do 5 lat pozbawienia wolności.

Po wniesieniu apelacji karę „Tasiemce” zmniejszono do 2 lat więzienia z pozbawieniem praw publicznych i honorowych na 2 lata. Wyroku w całości jednak nie odbył, ponieważ 1 sierpnia 1935 r. został w nadzwyczajnym trybie ułaskawiony przez Prezydenta RP Ignacego Mościckiego, z zawieszeniem wykonania kary na 3 lata. Stracił, co prawda, mandat radnego, ale raz jeszcze okazało się, że najważniejsze mimo wszystko są „plecy”. W 1937 r. został nawet odznaczony Krzyżem Niepodległości, jednak z uwagi na zatajenie faktu skazania został mu on odebrany 11 lipca 1939 r.

Co ciekawe, w sprawie gangu „Tasiemki” przewija się wątek gen. Władysława Ostoi-Zagórskiego, który był przeciwnikiem Józefa Piłsudskiego. Zaginął w niewyjaśnionych okolicznościach po wyjściu z więzienia, w którym znalazł się z rozkazu Marszałka. Czy za jego tajemniczym zniknięciem stał „Tata Tasiemka”, powiązany z działaczami PPS-u sprzyjającymi Piłsudskiemu także po przewrocie majowym?

Po agresji III Rzeszy na Polskę Siemiątkowski rozpoczął działalność w polskim podziemiu. Jesienią 1942 r. wraz synem Janem został aresztowany przez Niemców i osadzony na Pawiaku. Stamtąd w styczniu 1943 r. przetransportowano go do obozu koncentracyjnego na Majdanku w Lublinie. W pierwszych dniach lutego 1944 r. zmarł na terenie obozu na tyfus. Miał wówczas 68 lat. Łukasz Siemiątkowski był postacią wielce kontrowersyjną, ale też niezwykle ciekawą. Zapewne nie był to jedyny przypadek, gdy ktoś z podziemia miał ciemną kartę sprzed wojny. Szkoda, że jeszcze nie powstał film gangsterski o „Tasiemce”.

Na Kercelaku krótko był spokój. Miejsce po gangu „Tasiemki” zajęła banda niejakiej „Rojzy”. Ale to już zupełnie inna historia.

nadkomisarz Krzysztof Musielak
Jerzy Paciorkowski

zamieszczone zdjęcia są z „Tajnego Detektywa” 1932 r., nr 11, rok 2, Narodowe Archiwum Cyfrowe, Wikimedia Polska