Pomysł rzucił nasz fotograf Jacek. Przyszedł z nim do mnie, a za chwilę dzwoniliśmy już do kapelana KGP. Ksiądz Wojtek, jak zawsze otwarty, na początku zdziwił się, że chcemy iść w nocy, ale... dlaczego nie?
EDK, czyli Ekstremalna Droga Krzyżowa zdobywa od lat coraz więcej zwolenników. Założenie jest proste. Można skorzystać z już istniejących tras, można wyznaczyć drogę samodzielnie. Idzie się w nocy, samotnie lub w grupie, robiąc przystanki na kolejne stacje drogi krzyżowej. W tym roku na EDK wyruszyło ponad 100 tys. ludzi w różnych zakątkach Polski, ale i świata, bo pomysł zatacza coraz szersze kręgi. Nas w tej liczbie nie ma, bo nigdzie się nie rejestrowaliśmy, nie pobieraliśmy aplikacji. Poszliśmy z potrzeby serca. Od jakiegoś czasu EDK, żeby była uznana za ekstremalną, musi liczyć co najmniej 40 km. Nawet o tym nie wiedzieliśmy, gdy planowaliśmy trasę. Rzuciłem propozycję przejścia z Góry Kalwarii do Otwocka, pokazało, że na pewno będzie dobrze ponad 20 km. Wyszło 25.
Na portalu wewnętrznym i w Informacyjnym Serwisie Policyjnym ukazało się ogłoszenie ks. Wojtka: „Wielki Post jest czasem walki duchowej. Niekiedy jest w nas tego zmagania aż za dużo, a w innym czasie mamy takie poczucie, że coś za «łatwo» upływa nam to życie”. Zaproszenie wskazywało, że ekstremalna noc odbędzie się z 22 na 23 marca. Spotkaliśmy się przed godziną 22.00 na rynku w Górze Kalwarii. Dołączyła Basia z CBŚP, przyjechał Marek, prezes Stowarzyszenia Weteranów Działań poza Granicami RP, oraz Michał, policjant z Grójca, który przeczytał o drodze krzyżowej na isp.policja.pl, zjawił się Robert z KGP, no i był Piotr, mój syn, który nawigował naszą ósemkę w mrokach nocy.
Ledwo ruszyliśmy, zaczęło siąpić. Deszcz nie opuszczał nas już do końca, zwiększając się na kolejnych stacjach Męki Pańskiej. Szliśmy przez most na Wiśle, za którym odprawiliśmy Stację I, wędrowaliśmy ścieżką po wale przeciwpowodziowym, trzymając się czerwonego szlaku Warszawskiej Obwodnicy Turystycznej, dreptaliśmy asfaltem, błotnistymi bezdrożami i lasami Mazowieckiego Parku Krajobrazowego. Mijaliśmy kapliczki przy szosach i krzyże na rozdrożach. Gromkie „Szczęść Boże!” z drugiej strony ciemnej szosy, gdzie przemieszczało się światełko czołówki, uświadomiło nam, że właśnie mijamy pątnika, który też jest na EKD, tyle że idzie w odwrotnym kierunku. W Otwocku Wielkim autobusowa wiata zapraszała z daleka, mogliśmy na chwilę schronić się przed deszczem i zjeść kanapki. To jedyny taki postój na trasie.
Była godzina 1.00 w nocy, za nami 11 km marszu, przed nami jeszcze 14. Gdy znów opuściliśmy asfalt, zaczęły się gliniaste dróżki. Uczucie senności coraz większe, ale nikt nie mówił, że będzie łatwo. Nikt nie narzeka. Skupienie w spadających z nieba kroplach. Chwila nieuwagi, noga odjeżdża na śliskiej mazi i ląduję w błotnistej kałuży, którymi jest upstrzona cała droga. Czuję, jak pod ramię chwyta mnie silna dłoń grójeckiego policjanta i pomaga stanąć na nogi. Upadek pierwszy. Jezus miał ich na Via Dolorosie trzy... Teraz wyglądam tak, jakbym drogę pokonywał na klęczkach, albo wręcz odmierzając ją długością swojego ciała. Mimo kolejnych kałuż, błota, korzeni w lesie i gałęzi w poprzek ścieżki nikt już więcej kozła nie wywinął. Dniało i ptaki zaczynały śpiewać, gdy weszliśmy na ulice Otwocka. Ostatnia stacja drogi krzyżowej, krótka modlitwa i... deszcz ustał. Jeszcze dojście do dworca kolejowego, a dla zmotoryzowanych do ośrodka księży pallotynów, gdzie kierowcy zostawili samochody.
Wszyscy zmęczeni, niewyspani, ale szczęśliwi. Pierwsza EDK w KGP za nami. Za rok ruszymy znowu, może właśnie na 40 km?
Paweł Ostaszewski
zdj. Jacek Herok