Strona główna serwisu Gazeta Policyjna

WIZURA

Policyjnych płetwonurków jest ponad setka. W zdecydowanej większości to kontrterroryści wyszkoleni do działań specjalnych.

Działają o każdej porze roku, bez względu na temperaturę i przejrzystość wody. Mówiąc ich językiem – wizurę. Ale są nie tylko nurkami. Każdy z nich pełni normalną służbę wypełnioną realizacjami i szkoleniami. W wolnym czasie nurkują tam, gdzie jest ciepła woda i widać przepływające ryby. Na służbie zazwyczaj wygląda to całkiem inaczej. Albo nie wygląda wcale.

– My nie mamy szans na zamawianie miejsca i terminu. Jesteśmy na telefon. I nie zastanawiamy się, czy to lipiec czy grudzień, jedziemy i już, bo chcemy to robić. Często po omacku szukamy zatopionych przedmiotów bądź ciał. Ktoś to musi robić. Koledzy z Państwowej Straży Pożarnej działają, dopóki jest szansa na uratowanie ludzkiego życia. My, gdy już takiej nadziei nie ma. O satysfakcji można mówić, gdy odnajdziemy poszukiwany pistolet, nóż czy przedmioty pochodzące z przestępstwa, ale nie wtedy, gdy zaplątane w korzenie ludzkie zwłoki. To zawsze jest obciążenie – mówi instruktor z CPKP „BOA”. – Zdarza się, że wiele dni naszej pracy nie przynoszą efektu, a bywa i tak, że znajdujemy więcej, niż byśmy chcieli.

POLIGON WODNY

Jednym z miejsc, w którym trenują policyjni płetwonurkowie, jest Krajowy Ośrodek Szkolenia w Zakresie Ratownictwa Wodnego w Bornem Sulinowie nad jeziorem Pile. Resortowe przepisy wymagają od nich 175 godzin w cyklu pięcioletnim spędzonych pod wodą. To kwestia utrzymania posiadanych uprawnień, a także własnego bezpieczeństwa. Organizm przyzwyczaja się do dawek nurkowania, więc utrzymanie ciągłości nurkowania jest ważne dla zdrowia.

Jezioro Pile ma drugą klasę czystości wody i 44 metry głębokości. Dla policyjnych płetwonurków w sam raz do prowadzenia ćwiczeń. Podczas szkolenia zrealizowanego w maju policjanci z SPKP w Gdańsku, Szczecinie, Białymstoku, Poznaniu, Wrocławiu i Kielcach oraz CPKP „BOA” schodzili do głębokości 30 metrów. Tam widać już tylko tyle, ile ukaże się w snopie światła latarki. Poza tym mrok. Każdy policyjny płetwonurek podstawy nurkowania musi nabyć sam. W formacji nikt nie uczy podstaw, a proces zdobycia kwalifikacji od młodszego płetwonurka do instruktora i kierownika prac podwodnych zajmuje wiele lat. Dlatego niezbędne są liczne szkolenia.

BEZ ZBĘDNEGO RYZYKA

To nie jest łatwy kawałek chleba.

– Największy problem w pracach podwodnych jest taki, że zleceniodawcy są przekonani, że nurek z butlą może siedzieć pół dnia pod wodą, niezależnie od warunków atmosferycznych – czy to jest lato, czy jest zima, czy jest kra lub jaki jest prąd rzeki. Są przekonani, że w każdych warunkach jesteśmy gotowi wejść i znaleźć wszystko, co jest tylko do zlokalizowania. Wejść może i możemy w każdych warunkach, ale z zachowaniem zdrowego rozsądku i zasad bezpieczeństwa. Bo jak jest sztorm na morzu, to w wodzie jest takie bełtanie, że nie ma sensu – mówi kierujący pracami podwodnymi z SPKP w Gdańsku.

– To samo jest w rzekach, gdzie jest szybki nurt. Przy szybkim nurcie jest wprawdzie asekuracja na linie, ale nurek i tak zostanie wykręcony jak w pralce, pogubi automaty, a to jest już sytuacja zagrażająca życiu. Poza tym taka rzeka niesie ze sobą różne przedmioty, konary drzew, których z brzegu nie widać, a one też są śmiertelnym zagrożeniem dla nurka – dodaje kierujący pracami podwodnymi z SPKP we Wrocławiu.

– Równie ciężko jest zimą. Gdy temperatura wody wynosi 3–4ºC, mamy nieprzeciekający skafander, dobry ocieplacz, bieliznę termiczną, rękawice zapewniające komfort cieplny, kaptur odpowiedniej jakości itd., to da się wytrzymać do pół godziny – uzupełnia nurek z SPKP z Rzeszowa.

– Taka praca to duży wydatek energetyczny, bo wysiłkiem jest nie tylko czas spędzony pod wodą, lecz także samo zakładanie kombinezonu ze sprzętem. Nie można w prosty sposób określić, jak często do działań kierowani są policyjni płetwonurkowie. Zazwyczaj jest to kilka razy do roku, z tym że rzadko wszystko kończy się w jeden dzień. Sprawy poszukiwania ciała Ewy Tylman w Warcie czy Kacperka na Dolnym Śląsku to tylko te najgłośniejsze z ostatniego czasu. Nie były one ani łatwe, ani przyjemne dla ludzi, którzy brali w nich udział.

– Nurkowie z SPKP czy „BOA” działają przede wszystkim wtedy, kiedy jest to sprawa kryminalna. Jeżeli wystąpi zaginięcie z udziałem osób trzecich. Wtedy jesteśmy zobligowani do tego, aby poszukać ciała, zrobić dokumentację podwodną, m.in. położenia zwłok, i dopiero po jej sporządzeniu możemy wyciągnąć ofiarę na powierzchnię. Straż jest od ratowania, a Policja jest od tej bardziej brudnej roboty. Jak Policja wchodzi pod wodę, to najczęściej po zwłoki. W Nowym Dworze Mazowieckim na zlecenie Wydziału dw. z Terrorem Kryminalnym i Zabójstw KSP współpracowaliśmy z policjantami z FBI. Prowadzona przez nich sprawa sprowadziła nas w okolice niemonitorowanego mostu… – mówi instruktor z „BOA”. – Takie trafiają nam się roboty.

W okresie od listopada do marca, gdy ludzi dopada zimowa depresja, zawsze jest kilka samobójstw. Czasami monitoring uchwyci ten moment, gdy wchodzą czy rzucają się do wody.

– I my ich szukamy. Gdy jest to na Bałtyku, to poszukiwania mają sens może przez dwa dni. Potem prądy morskie potrafią wynieść ciało gdzieś na Litwę lub jeszcze dalej – mówi nurek z SPKP w Gdańsku.

GDY NIE WIDAĆ DŁONI

Każdy region Polski ma swoją specyfikę także z punktu widzenia pracy policyjnych płetwonurków. Czym innym jest bowiem prowadzenie poszukiwań na morzu, w jeziorze, a czym innym w ciekach wodnych. W niektórych wodach widoczność sięga kilku metrów, a w innych tylko paru centymetrów.

– Dlatego musimy ćwiczyć w różnych warunkach. Wielu umiejętności nie da się opanować, gdy widoczność jest bardzo ograniczona. Takie elementy musimy przerabiać w zbiornikach, gdzie woda jest tak przejrzysta jak w jeziorze Hańcza. Komfort treningu daje najgłębszy w Europie basen Deepspot w Mszczonowie, gdzie grupa widzi się nawzajem i głębię (45,4 metrów) oraz swój osprzęt, a także oznakowaną głębokość, na jakiej się znajduje. Ale w rzeczywistości nigdy tak pięknie nie jest. To nie są dla nas naturalne warunki działań. Zazwyczaj wizura to 20–30 cm i wszystko robi się po omacku – wyjaśniają nurkowie.

Na jeziorze Pile wizura zależy od pogody. Niezmącona woda ma kolor zielony i czasami widać na 2–3 metry. Ale nie trzeba wiele, by wizura spadła niemal do zera. Co to oznacza, można się przekonać choćby w pokoju bez okien i oświetlenia. Odnalezienie czegokolwiek staje się problemem, a w przypadku nurków są to nie tylko obiekty ich poszukiwań, ale także elementy osprzętu, m.in. inflator, czyli automat oddechowy. Choć zazwyczaj unosi się gdzieś blisko głowy, szybkie odnalezienie go wtedy, gdy jest to konieczne, wcale nie jest takie proste.

SKAFANDER TO NIE MUNDUR

Policyjni płetwonurkowie bardzo dbają o użytkowane przez siebie skafandry i sprzęt. To kwestia bezpieczeństwa i zaufania.

– Zestawy te nie są nam przydzielane indywidualnie jak mundury, tylko w jednym nurkuje raz jeden, a innym razem jakiś inny funkcjonariusz. Za każdym razem musi je konfigurować pod siebie. Każde uszkodzenie, awarię trzeba naprawić możliwie szybko albo natychmiast po wyjściu z wody. Niektóre ze skafandrów mają już po 10–15 lat i są mocno zużyte. Mamy świadomość, że sprzęt jest drogi, ale jeśli nie będziemy mieli odpowiedniego wyposażenia, to nasza praca może nie być należycie wykonana, nie mówiąc już o tragicznym finale – mówią policyjni płetwonurkowie.

Ich marzeniem są nurkowozy, zestawy chemoodporne, maski pełnotwarzowe z systemem łączności i sonary.

– Strażacy mają nurkowozy gotowe do działań w każdej chwili. W nich przechowują cały swój sprzęt, tam mogą się przebrać i ogrzać – mówi nurek z „BOA”. – Podobnie jest z sonarami i robotami do działań podwodnych. Pod mostami albo tam gdzie kiedyś były mosty, gdzie jest masa filarów, wystających prętów i rozmaitego żelastwa, często zaczepiają się ciała. Dlatego nurek powinien działać tylko punktowo w wytypowanych miejscach. To nie jest kwestia wygody, a naszego bezpieczeństwa.

Grupy nurkowe nie są etatowe, a nurkowanie jest dodatkowym zajęciem funkcjonariuszy. Do pracy podwodnej nie można nikogo zmusić, więc ci, którzy decydują się schodzić pod wodę, robią to z własnej woli. Póki mają powietrze w butlach.

ANDRZEJ CHYLIŃSKI

zdj. Andrzej Chyliński, SPKP we Wrocławiu