Strona główna serwisu Gazeta Policyjna

Nigdy nie pozwolę Ci odejść

Kiedy zostali parą, ona miała 14 lat, on 27. O ich związku wiedziała cała wieś, nikogo to nie gorszyło, uważano ich za narzeczonych. Gdy pewnego dnia zniknął, gadano, że prawdopodobnie przez nią popełnił samobójstwo.

Wyszedł w poniedziałek wieczorem, cztery dni temu. Do tej pory nie wrócił do domu ani nie zadzwonił. Chyba pojechał rowerem, bo roweru też nie ma – zgłosił w Komendzie Powiatowej Policji w Zakopanem brat Janusza K. w połowie lipca 2000 r.

WYSZEDŁ Z DOMU I NIE WRÓCIŁ

Policja, jak zawsze w takim przypadku, rozpoczęła działania poszukiwawcze. Z informacji uzyskanych od brata wynikało, że Janusz ostatnio chodził zdenerwowany, bo coś się psuło w jego związku z Ewą P. Zakładano m.in., że Janusz być może wyjechał ze wsi, a nie daje znaku życia, bo chce, żeby dziewczyna trochę się pomartwiła. Nie znaleziono jednak nikogo, kto widziałby mężczyznę o takim rysopisie wsiadającego do autobusu. Nigdzie nie znaleziono też roweru.

Ewa P. oświadczyła, że nie ma pojęcia, gdzie może być Janusz, potwierdziła tylko, że z nim zerwała, a on bardzo się tym przejął.

– Mówił, że odbierze sobie życie, jak go zostawię – powtarzała mocno przejęta.

Czas płynął, a Janusz nie dawał znaku życia. Wersja o samobójstwie stawała się coraz bardziej prawdopodobna. Ale przecież w takim przypadku gdzieś znaleziono by jego rower…

Ludzie we wsi długo żyli sensacyjnym zniknięciem Janusza K., plotkom i domysłom nie było końca. Wielu obwiniało Ewę, że to przez nią odebrał sobie życie.

Po kilku miesiącach zakopiańska policja zakończyła postępowanie poszukiwawcze i umorzyła sprawę.

LISTY PODPISYWANE KRWIĄ

Cztery lata później do sprawy „dziwnego zaginięcia” wrócili policjanci z krakowskiego Archiwum X.

Zaczęli od przesłuchania Wiesława K., który był bratem zaginionego. Dużo opowiadał o związku Janusza z Ewą i o tym, że w ostatnim okresie brat był o nią bardzo zazdrosny, ponieważ docierały do niego plotki, że dziewczyna spotyka się z innym mężczyzną, niejakim Michałem M., który remontował jej dom. Brat przekazał śledczym listy, które Ewa pisała do Janusza. Przebijała z nich nieprzytomna, toksyczna miłość z jej strony. Cieszyła się, że nazywał ją „swoją suką” i „swoją ku…”, wybaczała, że ją uderzył, niektóre listy w dowód miłości podpisywała własną krwią.

Śledczy z Archiwum X sprawdzili bilingi rozmów z telefonu komórkowego Janusza K. Wynikało z nich, że w dniach przed zaginięciem Janusz i Ewa kontaktowali się codziennie, a w dniu, kiedy Janusz widziany był po raz ostatni – trzykrotnie, przy czym ostatnie połączenie było o godzinie 21.00 tuż przed jego wyjściem z domu.

Wszystko wskazywało na to, że krytycznego wieczoru doszło do spotkania Janusza i Ewy w jej domu, być może w obecności Michała, jej nowego chłopaka. Obydwoje temu zaprzeczali, ale śledczy postanowili wnikliwie zbadać ten wątek. Zwłaszcza że w zeznaniach Ewy sprzed czterech lat było mnóstwo sprzeczności, zarówno dotyczących związku z Januszem, jak i odpowiedzi na pytanie, kiedy widziała go po raz ostatni.

Z analizy akt sprawy poszukiwawczej nie wynikała natomiast żadna przesłanka wskazująca, że zaginiony gdzieś wyjechał ani też, że mógł odebrać sobie życie. Odpadał nieszczęśliwy wypadek, bo nie było przecież ciała. No i ten nieodnaleziony rower…

Coraz bardziej prawdopodobna stawała się hipoteza, że Janusz został zamordowany. A w takim razie należało szukać zwłok…

Posesję z domem, który Ewa odziedziczyła po babci, zakopiańscy policjanci przeszukiwali cztery lata wcześniej, ale nie znaleźli żadnych śladów wskazujących, że mogło tu dojść to zbrodni.

JESTEŚ MOJĄ SUKĄ!

Z listów Ewy do Janusza, a także jej późniejszych wyjaśnień rysował się obraz toksycznej miłości i specyficznego uzależnienia ofiary od kata…

Mieszkali w tej samej podhalańskiej wsi, mijali się czasem na ulicy, ale znali się tylko z widzenia. Ona miała 14 lat, gdy wracając ze szkoły, spotkała go na przystanku autobusowym, on 27. Zaczepił ją, zagadał, jaka to ładna pannica z niej wyrosła, zaprosił na spacer do lasu. Zapytał, czy spała już z facetem i czy chciałaby spróbować. Chciała. Od tej pory zostali parą: 14-letnie dziecko i 27-letni dojrzały mężczyzna. O ich związku wiedziała cała wieś. Byli razem przez siedem lat.

Przylgnęła do niego, bo okazywał jej czułość, której bardzo jej brakowało. Była bardzo samotna, nie miała rodzeństwa, a po śmierci rodziców zamieszkała z babcią. Jak każde dziecko potrzebowała bliskości, jak każda dziewczyna wierzyła w romantyczną miłość. Latem chodzili na randki do lasu, później Janusz zaczął odwiedzać ją w nocy w jej pokoju. Czekali, aż w sąsiednim pokoju zaśnie babcia, wtedy Ewa otwierała okno, którym on wchodził do środka.

Z czasem romantyczne randki się skończyły, seks stawał się coraz bardziej brutalny, a słowa – wulgarne. Nazywał swoją nieletnią kochankę suką, k…ą i szmatą, bił ją po twarzy, po głowie, po brzuchu. Potem przytulał i mówił, że ją kocha nad życie. A ona szalała za nim. Nie znała innej miłości, nie miała żadnego porównania. Była tak zakochana, że w pierwszym okresie związku, gdy nie widziała go przez kilka dni, pisała do niego listy i podpisywała krwią. W każdym zapewniała, że kocha go do szaleństwa, że tęskni, że czeka na jego pieszczoty.

Wszystko to się działo, gdy była w ostatniej klasie szkoły podstawowej. Nieraz zdarzało jej się przyjść do szkoły z sińcem pod okiem. Wychowawczyni pytała, co się stało, ona podawała pierwsze lepsze wyjaśnienie i nikt tego dalej nie drążył, mimo że we wsi wiedziano, że dziewczyna tak naprawdę sama siebie wychowuje. A przede wszystkim nie było tajemnicą, że jest związana z dorosłym mężczyzną. Nie widziano w tym niczego złego, uważano ich za narzeczonych.

Gdy babcia zmarła, Ewa zamieszkała sama w odziedziczonym po niej domu. Teraz mogła już spotykać się z Januszem bez żadnych przeszkód. Miał klucz od domu, przychodził, kiedy chciał, wychodził, kiedy chciał, traktował ją jak własność. Żądał coraz więcej seksu, gdy odmawiała, gwałcił ją i był coraz bardziej brutalny. A do niej zaczęło docierać, że chyba nie na tym polega miłość...

NIGDY NIE POZWOLĘ CI ODEJŚĆ!

Była z nim już siedem lat, gdy poznała Michała, który remontował jej dom. Był od niej starszy o trzy lata, łagodny i opiekuńczy. Doświadczyła zupełnie innego traktowania przez mężczyznę i wtedy postanowiła wyzwolić się od Janusza. Ten, kiedy usłyszał, że Ewa chce z nim zerwać, dostał szału, zgwałcił ją i pobił dotkliwie.

– Jesteś moją suką i tak zostanie! – krzyczał. – Nigdy nie pozwolę ci odejść!

Od tej pory śledził każdy jej krok. Codziennie czekał na nią przed sklepem, w którym pracowała, i szedł razem z nią do domu. Raz zapewniał, że ją kocha, innym razem przeklinał i wyzywał. Brał ją siłą, bo Ewa już od dawna nie miała ochoty na seks z nim. Nie mogła się go pozbyć, miał klucze od jej domu. Wpadła na pomysł, żeby w napoju podawać mu środek nasenny, licząc na to, że to osłabi jego potencję i agresję. Powtarzała, że chce się z nim rozstać, ale on powtarzał, że prędzej zabije ją i siebie…

Kiedy zniknął, wyglądało na to, że odetchnęła z ulgą. Szybko ułożyła sobie życie z Michałem, urodziła córkę i była szczęśliwa. I oto nagle pewnego dnia…

POWIEM, JAK BYŁO

Michał został wezwany na przesłuchanie. Pytania śledczych dotyczyły głównie związku Ewy z Januszem. Michał twierdził, że wie o tym, iż Janusz był kiedyś partnerem jego żony, ale osobiście nigdy się z nim nie zetknął. Tego samego dnia przesłuchano także Ewę. Wiele jej odpowiedzi na pytania śledczych różniło się od tego, co mówiła cztery lata wcześniej. Nawet biorąc poprawkę na upływ czasu i zawodną pamięć, te rozbieżności były zbyt duże. Przede wszystkim Ewa twierdziła, że zerwała z Januszem na początku lipca – od tamtej pory nie przychodził do niej i nie dzwonił, podczas gdy z bilingów wyraźnie wynikało, że kłamie.

Interesująca była też operacyjnie uzyskana informacja, o tym, że w dniach, kiedy Janusz zaginął, w domu Ewy przez kilka nocy było długo włączone światło oraz że paliła w piecu, chociaż był to lipiec.

Policjanci nabierali coraz mocniejszego przeświadczenia, że to Ewa zabiła swojego byłego kochanka. Pozostawało pytanie, czy w dokonaniu zbrodni pomagał jej Michał. No i wciąż nie było wiadomo, gdzie ukryte są zwłoki.

Doświadczeni śledczy wiedzą, że w przypadku zbrodni na tle osobistym czy rodzinnym do zabójstw dochodzi najczęściej w domu, a sprawca ukrywa zwłoki niezbyt daleko, bo musi to zrobić szybko i bezpiecznie. Dom Ewy stał na skraju wsi, przy drodze prowadzącej do lasu, koło domu był nieduży ogród.

Gdy policjanci zastanawiali się, od czego zacząć przeszukania, sprawę nagle uprościła Ewa. Poddano ją i męża badaniom wariograficznym, z których wynikało, że Michał nie miał ze zbrodnią nic wspólnego, natomiast ona podczas jednego z pytań rozpłakała się i powiedziała:

– Powiem wszystko, jak było….

OBRAZ ZBRODNI

Janusz przyszedł do niej wieczorem. Zażądał seksu, ona odmówiła, więc pobił ją i zgwałcił. Potem leżał nagi na wersalce i oglądał telewizję. Przysypiał, ponieważ wcześniej podała mu w piwie środek nasenny, a w niej narastały taka wściekłość i nienawiść, że postanowiła skończyć z nim raz na zawsze. Wzięła worek na śmieci, podeszła do niego od tyłu, założyła mu na głowę i mocno zacisnęła. Rzucał się i szarpał, więc chwyciła jeszcze poduszkę i z całej siły przygniotła mu twarz.

– Nie wiem, ile czasu to trwało. Nie wiem też, skąd miałam w sobie tyle siły, że dałam radę. Gdy znieruchomiał, nie wiedziałam, co robić, dopiero wtedy do mnie dotarło, co się stało – powiedziała podczas przesłuchania.

Uświadomiła sobie, że musi coś zrobić z ciałem i że samej będzie jej trudno ukryć zwłoki, wynieść je z domu i gdzieś zakopać. W dodatku w przedpokoju stał jego rower, który też należało ukryć. Wtedy przyszedł jej do głowy pomysł z podłogą w przedpokoju. Kiedy był prowadzony remont, widziała, że podłoga z desek jest ułożona bezpośrednio na ziemi. Podczas remontu nie poprawiano tego, tylko na stare deski położone zostały panele.

Pracowała przez dwa wieczory. Odkręciła panele, zdjęła stare deski i w ziemi, która była pod nimi, wykopała głęboki na około pół metra dołek. Zaciągnęła do niego martwego kochanka, obok położyła jego rower. Zasypała ziemią, ułożyła deski, przykręciła panele. Następnie w piecu spaliła ubranie i telefon komórkowy kochanka. Posprzątała dom, umyła podłogę w przedpokoju. Wszystko wyglądało idealnie, jakby nic się tu nie wydarzyło.

Policyjne oględziny domu potwierdziły te wyjaśnienia. Spod podłogi w przedpokoju wydobyto najpierw rower, a potem ludzki szkielet. Na czaszce założony był czarny worek foliowy.

Przez cztery lata w domu, gdzie pod podłogą były zwłoki ekskochanka, mieszkała, spała, kochała się z mężem, wychowywała dziecko. Codziennie dziesiątki razy przechodziła przez przedpokój nad tymi zwłokami. Tylko córeczce nie pozwalała bawić się w tym miejscu…

Podczas rozprawy sądowej powiedziała, że z upływem czasu wyrzuty sumienia dopadały ją coraz mocniej i była na skraju wytrzymałości psychicznej. Myślała na przemian o samobójstwie albo o przyznaniu się do tego, co zrobiła.

W listopadzie 2005 r. Sąd Okręgowy w Nowym Sączu skazał Ewę M. na najłagodniejszy możliwy wyrok – cztery lata pozbawienia wolności. Uznał, że działała pod wpływem silnego wzburzenia usprawiedliwionego okolicznościami. Uzasadniając wyrok, sędzia nazwał Janusza K. pedofilem, który zmuszał do seksu 14-letnią dziewczynkę…

ELŻBIETA SITEK

Imiona i inicjały nazwisk zostały zmienione.

zdj. usnsplash, pixabay