Niektórzy ludzie mają coś takiego w sobie, że chce się przebywać w ich towarzystwie, że chce się być blisko, aby ogrzać się ich ciepłem, aby zaczerpnąć optymizmu, jaki niezależnie od przeciwności losu noszą w sercu. Taka właśnie była Pani Maria. Każde spotkanie z Nią dostarczało wyciszenia, spokoju i wewnętrznej radości. Takiej pogody ducha, jaką ta stuletnia kobieta prezentowała na co dzień, mogli pozazdrościć Jej wszyscy.
Maria Wojtczak urodziła się 17 czerwca 1920 r. w Łodzi. Cztery lata temu tak wspominała na naszych łamach uczucie, które połączyło Ją z policjantem Janem Borkowskim: „Zakochałam się i nie było rady! Byłam 13 lat młodsza od Janka, który mieszkał w okolicy, na Karolewie w Łodzi. Bardzo często spotykaliśmy się w drodze do tramwaju przy Dworcu Kaliskim. Od słowa do słowa, poznaliśmy się. A potem zaczęła się miłość wielka i niesamowita. Dla mojej Mamusi, która wtedy była już wdową z piątką dzieci, Janek wydawał się starszym panem. Dzisiaj się z tego śmieję”.
Pani Maria była częstym gościem policyjnych rozgrywek sportowych. Tak częstym, że gdy nie pojawiała się lub przychodziła nieco później, drużyna Jana obawiała się o swój wynik. Wszyscy bowiem zaczęli traktować ją jak maskotkę zespołu zapewniającą zwycięstwo. Jan Borkowski brał udział także w konkurencjach lekkoatletycznych, m.in. skakał o tyczce. Wszystkie te idylliczne obrazy Pani Maria przechowała do ostatnich swoich dni. Tak jak wspomnienie ślubu, który młodzi wzięli 7 maja 1939 r. Policjanci utworzyli szpaler, wznosząc szable, przez który przechodziła para młoda. Czasy były niepewne, więc państwo Borkowscy odłożyli podróż poślubną na później. Udało im się wyjechać w czerwcu w Bory Tucholskie. Wkrótce jednak, w związku ze wzrostem napięcia w sytuacji międzynarodowej, Jana odwołano z urlopu. Po czerwcowych wakacjach 1939 r. pozostały piękne, czarno-białe zdjęcia, na których uśmiecha się szczęśliwa dziewiętnastoletnia dziewczyna, uchwycona wśród drzew, na łące, nad jeziorem…
Małżeńska idylla trwała niecałe 4 miesiące. 1 września 1939 r. wybuchła II wojna światowa, a łódzkich policjantów ewakuowano na wschód. Młodzi wynajmowali lokum w tej samej kamienicy, w której mieszkała rodzina Pani Marii. Młoda pani Borkowska postanowiła więc zostać w rodzinnym mieście i tu czekać na powrót męża. Wszyscy powtarzali przecież, że wojna wkrótce się skończy… Tak mówił również mąż Pani Marii, gdy wśród łez rozstawali się przed jego ewakuacją. Nikt tego nie przeczuwał, ale wtedy, we wrześniu 1939 r., Maria i Jan widzieli się po raz ostatni w życiu.
Rodzinę Pani Marii Niemcy wyrzucili z mieszkania. Do Łodzi dotarła też wiadomość o śmierci Janka, który miał zostać jeszcze we wrześniu 1939 r. zamordowany przez Ukraińców pod Lwowem. Prawda o jego losach ujrzała światło dzienne dopiero kilkadziesiąt lat później. Po agresji ZSRR na Polskę 17 września 1939 r. st. post. Jan Borkowski dostał się do sowieckiej niewoli. Trafił do obozu NKWD w Ostaszkowie i wiosną 1940 r. został wraz z innymi ofiarami Zbrodni Katyńskiej zamordowany strzałem w tył głowy. Dziś jego tabliczka epitafijna jest umieszczona na Polskim Cmentarzu Wojennym w Miednoje.
Pani Maria po wojnie ponownie wyszła za mąż. Gdy Bronisław Czernek zmarł, poświęciła się najbliższym. Włączyła się też aktywnie w działania kultywujące pamięć o przedwojennych policjantach. Mimo że w 2012 r. przeprowadziła się do Warszawy, gdzie mieszkała już jej rodzina, do śmierci pozostała członkiem Stowarzyszenia „Rodzina Policyjna 1939 r.” w Łodzi. W ostatnich latach często zapraszano Ją na policyjne uroczystości, była też honorowym gościem oficerskich balów charytatywnych.
Będzie Jej bardzo brakować…
PAWEŁ OSTASZEWSKI
zdjęcie Andrzej Mitura/MSWiA, archiwum Marii Czernek