Strona główna serwisu Gazeta Policyjna

Rowerem dla Darka

W tym roku grupa działająca w mediach społecznościowych pod nazwą „Mundur na rowerze” jako charytatywne wyzwanie wyznaczyła pomoc dla chorego policjanta z Sułkowic. Dwaj funkcjonariusze ze Śląska w ramach tego challenge’u w ciągu jednej doby pokonali trasę z Zabrza do Gdańska – 548 km.

Grupa „Mundur na rowerze” skupiająca pasjonatów dwóch kółek z Wojska Polskiego oraz ze wszystkich służb mundurowych działających w Polsce rozwija się od trzech lat. Założona spontanicznie z inicjatywy żołnierzy i funkcjonariuszy w celu propagowania zdrowego, aktywnego trybu życia i poznawania uroków Polski z wysokości rowerowego siodełka szybko podjęła działania pomocowe. Do tej pory coroczna akcja charytatywna polegała na organizowaniu sztafety po całym kraju, podczas której kolarze, przekazując sobie pałeczkę np. w postaci opaski – bransolety na dłoń, pokonywali wyznaczony odcinek trasy. Zbierali pieniądze na określone wcześniej osoby – rannych bądź chorych funkcjonariuszy.

ZRZUTKA DLA POLICJANTA

Teraz z powodu koronawirusa nie dałoby się zorganizować podobnego przedsięwzięcia. Ale że serca i nogi rwały się do pomocy, ustalono, że tegoroczne wyzwanie oznaczone jako #MNR2020Challenge odbędzie się na zasadzie indywidualnego pokonywania wyznaczonych przez siebie tras. W maju, gdy można było już swobodnie się przemieszczać, moderatorzy internetowego profilu „Mundur na rowerze” ogłosili, że tegorocznym beneficjentem akcji będzie asp. szt. Dariusz Ratajczak. Policjant służy w Zakładzie Kynologii Policyjnej w Sułkowicach Centrum Szkolenia Policji w Legionowie. Ma za sobą dziewiętnaście lat służby, a przed sobą największe wyzwanie życia – walkę z ostrą białaczką limfoblastyczną. Na co dzień jest instruktorem sułkowickiego zakładu. Jeszcze do niedawna przebywał na chemioterapii w Instytucie Hematologii i Transfuzjologii w Warszawie. Jest po silnej dawce chemii. Cały czas trwa poszukiwanie jego bliźniaka genetycznego, aby można było dokonać przeszczepu szpiku koatnego. Dariusz Ratajczak to policjant oddany temu, co robi, lubiany i szanowany w Sułkowicach. Prywatnie jest ojcem czwórki dzieci, z których najmłodsza Laura przyszła na świat w ubiegłym roku.

Na stronie pomocowej jest utworzony profil, gdzie można wpłacać darowizny na leczenie policjanta. Sprawę nagłośniło Internetowe Forum Policyjne.

ROWEROWA POMOC

Zasady tegorocznej akcji charytatywnej ekipy „Munduru na rowerze” są proste. #MNR2020Challenge polega na przejechaniu rowerem tylu kilometrów, na ile wystarczy sił. Założone minimum to 10 km, co równa się 10 złotym wpłaconym na rzecz policjanta. Rachunek jest prosty 1 km = 1 zł. Gdy nominowani nie wykonają zadania, wpłacają 20 zł. Teoretycznie każdy zgłoszony do wyzwania nominuje kolejnych pięć osób. Znalazło się jednak wielu takich, którzy… nominowali się sami, chcąc jak najszybciej włączyć się w akcję.

Z wyzwaniem zmierzyli się również śląscy policjanci, wśród nich mł. asp. Piotr Dębicki i asp. szt. Jordan Kowalczyk. Policjanci znają się ze wspólnej służby jako dzielnicowi w KMP w Zabrzu. Pierwszy jest od trzech miesięcy kierownikiem ogniwa patrolowo-interwencyjnego w KPP w Mikołowie, drugi natomiast kierownikiem rewiru dzielnicowych w KP II w Zabrzu.

– Na pomysł wyprawy do Gdańska wpadliśmy około trzech tygodni przed realizacją – mówi asp. szt. Jordan Kowalczyk. – Od dłuższego czasu chcieliśmy wybrać się gdzieś dalej i wesprzeć akcję pomocy dla Dariusza Ratajczaka, jesteśmy w grupie „Mundur na rowerze”.

– Rower to nasza pasja – dodaje mł. asp. Piotr Dębicki. – Trenujemy amatorsko dla siebie, startujemy w różnych zawodach. W tym roku jest z tym krucho, więc postanowiliśmy nasze wykręcone kilometry obrócić w pieniądze dla potrzebującego policjanta. Zastanawialiśmy się, gdzie pojechać. Mieszkamy na południu Polski, więc postanowiliśmy ruszyć na północ, aby dojechać na wybrzeże, a konkretnie na Westerplatte.

Przez trzy tygodnie funkcjonariusze organizowali logistykę przedsięwzięcia. W przygotowywaną bez rozgłosu wyprawę zaangażowały się rodziny policjantów. Jak sami podkreślają, nie ćwiczyli specjalnie pod to wyzwanie. Od lat jeżdżą rowerami, startują w zawodach rowerowych, a Jordan Kowalczyk także triathlonowych. Żaden z nich wcześniej nie pokonał podczas jednego wyjazdu takiej odległości. Rekordem Piotra był dystans 300, a Jordana – 160 km.

Z ZABRZA DO GDAŃSKA

Równo o północy z 17 na 18 lipca panowie umówili się pod domem Piotra Dębickiego w Zabrzu i ruszyli. Założeniem było dotrzeć nad Bałtyk w ciągu jednej doby. W nocy jeszcze trochę kropiło, asfalt był mokry, za to dzień przywitał rowerzystów słońcem.

– Wozem dowodzenia, który był także wozem technicznym, kierowała małżonka, jako wsparcie mając moją teściową – wspomina Piotr Dębicki. – Za nami jechał ojciec kolegi.

Spotkania z wozem dowodzenia umówione były co około 100 km. Wtedy był czas na rozprostowanie się, posiłek, przepakowanie prowiantu z samochodu do kieszeni i saszetek. W wozie technicznym na wszelki wypadek jechał zapasowy rower. Niestety, okazał się potrzebny. Po kilku godzinach jazdy na odcinku, gdzie były roboty drogowe, Piotr miał kraksę. Policjant przesiadł się na zapas, a żona pojechała szukać sklepu i warsztatu rowerowego. Znalazła, ale że była godzina 6 rano w sobotę, to do 9 musiała czekać, aż go otworzą. W tym czasie mąż złapał na zmienionym rowerze trzy gumy, co zaczęło mocno zniechęcać policyjnych kolarzy. Na szczęście po przejechaniu około 80 km dogonił ich wóz techniczny z naprawionym bicyklem. Policjanci byli tuż przed półmetkiem. Dalej obyło się już bez niepotrzebnych „atrakcji”.

– Co było najtrudniejsze podczas wyprawy? – zastanawia się Piotr Dębicki. – Na pewno okiełznanie psychiki. Człowiek normalnie nie jeździ na takich dystansach. Po pewnym czasie w głowie rodzi się pytanie – czy dam radę? Czy może lepiej zrezygnować? Najtrudniejsza była walka ze sobą, aby dotrwać do końca.

– U mnie największy kryzys przyszedł tuż po 540. kilometrze – dodaje Jordan Kowalczyk. – Myślałem, że jesteśmy już prawie na miejscu, spytałem Piotrka, ile jeszcze do celu, a gdy odpowiedział, że 6,5 km, odeszły mi siły. Psychicznie byłem przygotowany, że prawie jesteśmy, że pomnik na Westerplatte wyłoni się zaraz za zakrętem…

Po dotarciu pod kopiec policjanci byli już tak zmęczeni, że nie próbowali nawet wspinać się na jego szczyt pod monument. Każdy marzył tylko o położeniu się do łóżka.

Dotarcie z Zabrza do Gdańska zajęło im prawie 21 godzin jazdy, podczas której pokonali 548 km, spalając ponad 22 tys. kalorii.

W czasie drogi zjedli po około czterdzieści kanapek – każda zrobiona z jednej bułki, obiad, żele energetyczne – i wypili po około 15 litrów wody. – Zjedliśmy tyle słodyczy, ile moje dziecko zjada przez miesiąc – śmieje się Jordan Kowalczyk. – No ale żeby kręcić, trzeba mieć energię.

Śląscy policjanci są trochę zaskoczeni rozgłosem, jaki zyskali w regionie i nie tylko. Jak podkreślają, chcieli wspólnie zrobić dłuższą trasę, a żeby nie „jeździć bezproduktywnie”, włączyli się w akcję pomocy choremu policjantowi. – Być może dzięki naszemu wyczynowi więcej osób dowiedziało się o Darku Ratajczaku i go wsparło – mówią zgodnie. – I oto chodziło.

Policjanci myślą już o następnych wyzwaniach, więc należy mieć nadzieję, że jeszcze nieraz o nich usłyszymy. – Zyskaliśmy już pewne doświadczenie, więc myślę, że teraz psychicznie i logistycznie będzie łatwiej przygotować się do wszystkiego. Wiemy, co można by lepiej zorganizować – mówi Jordan Kowalczyk. – Oczywiście kolejne wyzwanie także chcemy połączyć z jakąś akcją charytatywną. Żeby nie jechać dla samego jechania, żeby nie jechać tylko po to, aby samemu sobie coś udowodnić, ale żeby mieć przed sobą cel większy i bardziej szczytny.

PAWEŁ OSTASZEWSKI

zdj. autor (1) i z archiwum śląskich policjantów