Główny bohater Pani książek, nadkomisarz Barnaba Uszkier, nie jest stereotypowym policjantem znanym z kryminałów. Ma uregulowane życie rodzinne, jest dość pogodny i nawet sympatyczny. Specjalnie Pani stworzyła tak inną postać?
– Tak się złożyło, że pierwszą książkę z Barnabą Uszkierem zaczęłam pisać po przeczytaniu sporej ilości kryminałów skandynawskich, w których bohaterowie byli raczej mroczni i mieli różnego rodzaju problemy. I mimo że jednym z moich ulubionych książkowych policjantów jest Harry Hole (który ma problemy chyba ze wszystkim), to postanowiłam stworzyć bohatera, który nie będzie alkoholikiem, facetem z problemami rodzinnymi i prywatnymi, nie został policjantem ze względu na wcześniejszą emeryturę i lubi robić to, co robi. Wyszedł nadkomisarz Barnaba Uszkier.
Drugim powodem była chęć napisania kryminału pokazującego pracę Policji, a nie skupiającego się na życiu prywatnym nadkomisarza i jego ekipy. Oczywiście każdy ma życie osobiste, moi bohaterowie też, ale o wielu rzeczach tylko wspominam, pozwalając odbiorcy na pobawienie się wyobraźnią. Wiadomo przecież, że wszystkie książkowe postacie nie urodziły się dzisiaj i w przeszłości mogły mieć różne doświadczenia. Przykładem jest choćby sprawa z anonimowymi listami, które dostał Uszkier. Poza tym wśród moich znajomych jest kilku policjantów i to sympatyczni ludzie, którzy wybrali taki, a nie inny zawód. Trudny, stresujący, niejednokrotnie wymagający rozmaitych wyrzeczeń, mogący źle wpłynąć na relacje rodzinne, ale… jednocześnie pasjonujący i dający czasem kopa z adrenaliny. Uszkier ma podobnie. Muszę jednak przyznać, że taki grzeczny bohater jest dla autora trudniejszy.
Podczas pisania pierwszej powieści, „Literata”, konsultowała Pani policyjne szczegóły z zespołem rzecznika KWP w Gdańsku. Skąd taka potrzeba precyzji w oddaniu policyjnych realiów?
– „Literat”, „Hobbysta” i „Żeglarz” to typowo policyjne kryminały, a te powinny w miarę możliwości realnie przedstawiać policyjną pracę. Oczywiście doskonale zdaję sobie sprawę, że autor niebędący policjantem nigdy nie opisze idealnie pracy Policji, ale z drugiej strony książka to fikcja. Nie może być w niej jednak błędów merytorycznych, choć pewne niedokładności są do przyjęcia, szczególnie gdy piszący zdaje sobie z tego sprawę. Gdy zaczynałam pisać, nie wiedziałam o wielu błahych, zdawałoby się, rzeczach. Na przykład potrzebowałam informacji, ilu policjantów pracuje w jednym pokoju, gdzie w KWP najlepiej porozmawiać w cztery oczy albo w jaki sposób Policja współpracuje ze służbami celnymi. Przypuszczam, że część tych pytań rozbawiła policjanta, z którym korespondowałam, ale na wszystkie dostałam odpowiedzi. Znajomi policjanci nie zawsze mogli zaspokoić moją ciekawość ze względu na zakres obowiązków lub zbyt krótką służbę w Policji. Teraz to się zmieniło, mam znajomych, którzy służą w Policji od wielu lat i jeszcze nie uciekają na mój widok. Staram się, aby to, o czym piszę, miało cechy prawdopodobieństwa. Zbrodnia, morderca, świadkowie – to elementy wymyślone przeze mnie, ale jeżeli chodzi o pracę moich bohaterów, to chciałabym, aby jej opis był możliwie bliski rzeczywistości.
Skąd u Pani zainteresowanie kryminałami – i skąd pomysł na ich pisanie? Jest Pani członkinią Oliwskiego Klubu Kryminału: czy członkowie klubu podrzucają Pani pomysły na kolejne książki?
– Kryminologią i kryminalistyką interesowałam się chyba od zawsze, tak samo jak od zawsze czytałam kryminały. Gdy byłam młodszą nastolatką, pani w bibliotece kazała mi przynieść od rodziców zgodę na ich wypożyczanie. To połączenie: z jednej strony czytanie wymyślonych opowieści, z drugiej książek traktujących temat, ogólnie mówiąc, zbrodni w sposób naukowy (albo popularnonaukowy) w pewnym momencie dało efekt w postaci „Literata”. Jeżeli chodzi o podrzucanie motywów do kolejnej książki, to moi znajomi z Oliwskiego Klubu Kryminału nie robią tego, za to mówią mi, co myślą o tym, co już napisałam. Propozycje nowych tematów dostaję od znajomych niezwiązanych z OKK lub od czytelników podczas spotkań autorskich. Szczerze mówiąc, uzbierała się ich już całkiem spora lista.
Ważną rolę w Pani powieściach odgrywa Gdańsk, jest jednym z bohaterów. Myśli Pani, że kiedyś powstanie przewodnik po tym mieście śladami Uszkiera – tak jak we Wrocławiu są wycieczki tropami Mocka?
– Miasto, w którym mieszkam, jest niemym świadkiem prawie wszystkich opisywanych przeze mnie wydarzeń, a kilkukrotnie udało mi się opisać zmiany, jakie w nim zachodzą. Sądzę, że wycieczki śladami literackich postaci to bardzo fajny pomysł umożliwiający czytelnikowi spojrzenie na miasto oczami zarówno autora, jak i bohatera. Czasem może prowadzić też do odkrycia miejsc, o których się nie wiedziało, a które są opisane w książce. Po Wrocławiu można iść tropem Mocka, po Wejherowie Ignacego Brauna (bohater Piotra Schmandta), w Gdańsku byłam na spacerze z Izabelą Żukowską, idąc ulicami, którymi chodził komisarz Thiedtke. Może kiedyś będzie można przejść się również śladami Uszkiera – z tego, co wiem, istnieje taka możliwość.
Pracuje Pani właśnie nad powieścią, której akcja zaczyna się w 1945 r. i dzieje się oczywiście w Gdańsku. Czy to też będzie kryminał, czy raczej powieść historyczna już bez nadkomisarza Uszkiera?
– Zdecydowanie kryminał, cały czas z Uszkierem w roli głównej. Tym razem postanowiłam pokazać trochę najnowszej historii Gdańska. Rok, w którym zakończyła się druga wojna światowa, był dla miasta i jego mieszkańców bardzo trudny. Miasto traktowane było jak niemieckie, mieszkańcy jak Niemcy. W wyniku denazyfikacji wielu rodowitych gdańszczan musiało opuścić swoje miasto, mimo że nie czuli się Niemcami, byli tutejsi. Często nie mówili jednak po polsku, a to była jedna z rzeczy, którą trzeba się było wykazać. Samo miasto zostało zniszczone zarówno podczas działań wojennych, jak i potem, gdy wyłapywano niedobitki armii niemieckiej. Przypuszczam, że stosunkowo mało osób wie, że zabytkowe budowle w Głównym Mieście były niszczone jako pozostałość po Niemcach. Dlatego uznałam, że rok 1945 jest dobrym momentem do rozpoczęcia akcji „Spadkobiercy”. Potem jeszcze kilkukrotnie nawiązuję do historii Gdańska, muszę jednak zaznaczyć, że większość wydarzeń rozgrywa się współcześnie. Nie jest to więc powieść historyczna, pokazuję jedynie niektóre elementy historii Gdańska podczas snucia intrygi kryminalnej.
Poza pisaniem pracuje Pani zawodowo i ćwiczy aikido – ma Pani 2 dan podobnie jak Uszkier. Czy coś was jeszcze łączy? A może kiedyś chciała Pani być policjantką?
– Bardzo wygodnie jest obdarzyć bohatera takimi umiejętnościami, jakie ma autor – w moim przypadku jest to aikido. Dużo łatwiej pisać o czymś, co się dobrze zna. Gdybym zrobiła z nadkomisarza karatekę, musiałabym z kimś konsultować to, co piszę, w przypadku aikido nie mam takiej potrzeby. Muszę jednak przyznać, że napisanie jednej ze scen w „Hobbyście” zajęło mi bardzo dużo czasu. Dopiero po nagraniu na treningu sekwencji ruchów i spoglądaniu na filmik podczas pisania, opis mnie zadowolił. Scena dotyczy ataku nożem na Uszkiera, a kończy się techniką transportową. Między innymi z aikido wywodzi się wiele policyjnych technik transportowych i dźwigni. Co mnie jeszcze łączy z Uszkierem? Lubię czytać i mam psa.
Co do ewentualnego bycia policjantką, to w pewnym momencie mojego życia było to prawdopodobne. Działo się to jednak, gdy miałam naście lat, równie prawdopodobne było wybranie jeszcze co najmniej trzech zawodów. Kiedy trenowałam judo w Gwardii Wrocław, wielu moich starszych kolegów zostało stróżami prawa.
Dziękuję za rozmowę.
ALEKSANDRA WICIK
zdj. Ireneusz Skąpski
Agnieszka Pruska (ur. 1971 r.) – z urodzenia wrocławianka, z wyboru gdańszczanka. Felietonistka, recenzentka, miłośniczka książek, posiadaczka czarnego pasa w aikido. Zadebiutowała w 2013 r. kryminałem „Literat”; w 2015 r. ukazał się „Hobbysta”, a w tym roku „Żeglarz”. Obecnie autorka pracuje nad „Spadkobiercą”.