W raporcie do komendanta powiatowego Policji w Wołominie podinsp. Marka Ujazdy kom. Paweł Wieliczko napisał: 20 września ok. godz. 21.40 w czasie powrotu z rodziną do domu zauważyłem na poboczu drogi płonący samochód. Umiejscowienie tego pojazdu oraz okoliczności (przewrócony na jezdnię słup energetyczny, brak oświetlenia ulicznego oraz uszkodzenia samochodu) wskazywały na zaistnienie zdarzenia drogowego.
– To było niedaleko mojego domu, tuż przed skrętem w ulicę, przy której mieszkam: słup leżał w poprzek drogi i nie mogliśmy w żaden sposób go ominąć – mówi policjant. – Pomyślałem, że skoro jest ciemno, to pewnie skradziono transformator i wyrwano słup, ale żona zauważyła ogień na poboczu. Wysiadłem z samochodu i zobaczyłem auto osobowe, z którego wydobywały się płomienie.
700 POŁĄCZEŃ
Kom. Paweł Wieliczko do Policji wstąpił w 1996 r., był jeszcze przed maturą i świadectwo doniósł już po włożeniu munduru. Wspomina, jak razem z 14 innymi nowicjuszami stał pod filarami wołomińskiej komendy – do tej pory w ich KPP z tak długim stażem zostało ich tylko pięciu. Na początku służby pracował z nieletnimi, w dochodzeniówce, potem kolejny rok w konwojówce, a potem trafił pod opiekę dyżurnego z wieloletnim stażem. Ten rodzaj służby spodobał mu się na tyle, że sam został dyżurnym. Podczas dwunastogodzinnych dyżurów zdarza mu się odebrać nawet 700 połączeń od ludzi dzwoniących z różnymi sprawami.
– Tu tyle się dzieje, tylu osobom można pomóc, po 14 latach bycia dyżurnym nadal mi się to podoba. Tamtej nocy myśl, że trzeba człowieka wyciągnąć, też była dla mnie naturalna, martwiłem się tylko o zapięte pasy, bo nie bardzo miałbym czym je ciąć i czasu na to nie było.
Kiedy policjant podszedł do płonącego samochodu, usłyszał wołanie o pomoc. Od strony kierowcy widać już było płomienie, podbiegł więc od strony pasażera, odgiął drzwi i wyciągnął młodego mężczyznę. Był dość ciężki i bezwładny, czuć było od niego alkohol. Skarżył się na brak czucia w nogach.
– Zaciągnąłem go na ulicę w bezpieczne miejsce i zadzwoniłem po pogotowie, straż pożarną i policję. Gdy dzwoniłem, w samochodzie nastąpiły trzy eksplozje. Później koledzy z drogówki powiedzieli mi, że to wybuchły bak oraz filtry powietrza i paliwa.
PRASA DOPYTUJE
Paweł Wieliczko zastanawia się, dlaczego nikt z mieszkańców nie wyjrzał na ulicę, żeby sprawdzić, co się dzieje i czy nie trzeba komuś pomóc. Ludzie powychodzili z domów dopiero wtedy, kiedy jego żona zaczęła trąbić. Policjant cały czas stał przy uratowanym mężczyźnie; najpierw przyjechała karetka, a później straż i policja. Funkcjonariusze zajęli się zabezpieczeniem miejsca wypadku i przesłuchali komisarza jako świadka zdarzenia. Po wszystkim Wieliczkowie zostawili swoje auto u sąsiada i na piechotę wrócili do domu. Raport do komendanta napisał niemal tydzień po wydarzeniu – kiedy miało ono miejsce, miał akurat wtedy wolne i nie było go w komendzie.
Informacja o całym zdarzeniu trafiła też do lokalnych mediów. Jeden z dziennikarzy przyszedł do samego komendanta powiatowego z pytaniem, gdzie jest ten bohater, który uratował człowieka. Zaczął się szum w mediach i komisarz Wieliczko przyznaje, że jest nim nieco zaskoczony.
– Wydawało mi się, że to normalna rzecz komuś pomóc. Jednak żona mi powiedziała, że ona by się bała, nie wiedziałaby, co zrobić w takiej sytuacji, chociaż jest pielęgniarką, a obecnie pracuje jako nauczycielka w przedszkolu. Ja za każdym razem zareagowałbym tak samo.
Policjant mówi, że kiedy kończy dyżur po 12 godzinach, ma satysfakcję, że służbę dopiął na ostatni guzik. Po powrocie do domu, choć stara się już nie myśleć o zdarzeniach z pracy, to nigdy nie wyłącza prywatnego telefonu, taki nawyk. Ma 38 lat i mówi, że planuje jeszcze kilka lat popracować.
ALEKSANDRA WICIK
zdj. Krzysztof Chrzanowski