Rozmowa z nadinsp. Ireną Doroszkiewicz, komendantem wojewódzkim Policji w Opolu
Jak czuje się pierwsza kobieta generał w polskiej Policji?
– Jak co dzień, chociaż odczuwam presję nominacji. Zawsze tym pierwszym jest ciężej. Każdy patrzy, jak mi się będzie dalej pracowało, teraz już jako nadinspektor.
Czym dla Pani jest ta nominacja?
– Ogromną nagrodą i wyróżnieniem. Traktuję ją jak uhonorowanie wszystkich kobiet w Policji. Jestem pierwsza, ale mam taką nadzieję, a właściwie pewność, że nie ostatnia. W tym roku mija 25 lat mojej służby. Nie jest to podsumowanie, bo nie zamierzam, wbrew temu co czytałam w prasie, odchodzić na emeryturę. Zresztą nie pozwoliłaby mi na to moja wewnętrzna energia. Na pewno jest to ukoronowanie dotychczasowej służby.
Przypomnijmy – gdzie zaczynała Pani służbę?
– W rodzinnym Białymstoku, w komisariacie jako sekretarka. Bardzo miło to wspominam. W latach 90. sekretarki także były na etatach policyjnych. Byłam już po studiach, ale chyba ktoś doszedł do wniosku, że nawet z dyplomem można zacząć od sekretariatu. Całe życie związana byłam ze służbami wspomagającymi, a to kadry, a to wydział prezydialny, inspektorat, wydział kontroli i dopiero w 2010 r. zostałam komendantem miejskim Policji w Białymstoku, a w 2013 roku komendantem wojewódzkim w Opolu.
A jak to się stało, że pedagog z wykształcenia trafił do Policji?
– Skończyłam pedagogikę opiekuńczo-wychowawczą, więc trochę powiązania z Policją było. Praktykę dyplomową miałam w policyjnej izbie dziecka i bardzo mi się tam spodobało. Jednak gdy dostałam się do Policji, nie było tam wolnych miejsc. Później jeszcze próbowałam, ale z czasem przyzwyczaiłam się do kadr i doszłam do wniosku, że lepiej robić coś bardzo dobrze w jednym miejscu niż miotać się i robić wszystko połowicznie.
Jak policjanci reagują na szefa kobietę?
– Nigdy nie spotkałam się bezpośrednio z jakąś negatywną oceną mojej osoby. Niezależnie – kobieta czy mężczyzna – każdy ma prawo do swojej oceny na temat innego człowieka. Pewnie krążą na mój temat jakieś opinie, które wcale by mi się nie spodobały, gdybym je usłyszała. Nie zawsze decyzje, które podejmuję, każdemu muszą się podobać. Nie wiem właściwie, czego policjanci oczekiwali, gdy przyszłam do Opola… Gdy zostałam komendantem miejskim w Białymstoku, sytuacja była inna. Znałam większość policjantów, oni też mnie znali. Także z takiej troszeczkę ostrej strony. Jako młoda policjantka byłam bardziej zadziorna. I wtedy, gdy zostałam szefem, wszyscy zdziwili się, że złagodniałam. Człowiek się zmienia. Teraz weszłam w jeszcze łagodniejszą fazę swojego życia. Taki wiek… Złagodniał mi głos, podejmuję inne decyzje. Waga tych decyzji też jest inna, a za każdą muszę być całkowicie odpowiedzialna. Wolę być osobą, która stosuje marchewkę aniżeli kij. Ludzie lubią być doceniani i zauważani przez swoich przełożonych. Traktowanie podwładnych przedmiotowo do niczego dobrego nie prowadzi.
Patrząc wstecz na ścieżkę swojej kariery, proszę spróbować odpowiedzieć – czy kobietom w Policji jest trudniej?
– Zależy na jakim stanowisku. Myślę, że bardzo trudno jest paniom, które zaczynają służbę jako policjant patrolowy. Muszą w to wkładać dużo siły fizycznej. Ja akurat nie byłam policjantem patrolowym, więc mogę to sobie tylko wyobrazić. Panie, które będą czytać ten wywiad, może pokiwają głowami z politowaniem, bo teoretycznie, cóż mogę o tym wiedzieć. Ale proszę mi wierzyć, empatii mi nie brakuje, a rozmowy z policjantami i policjantkami prowadzą właśnie do takich konstatacji.
Mam szczęście do ludzi. Przez całą służbę tak było. Miałam dobrych przełożonych. Kilku mogę pominąć w tych wychwalaniach, ale generalnie było dobrze. Miałam i mam też dobrych podwładnych. Są mądrzy i inteligentni, a to nie zawsze idzie w parze, angażują się w to, co robią. Mając wokół takich ludzi, jest łatwiej. Wśród znajomych policjantek też nie spotkałam się z narzekaniami, że ktoś rzucał im kłody pod nogi dlatego, że są kobietami.
Co kobiety wnoszą do służb mundurowych, szczególnie oczywiście do Policji?
– Łagodność.
Ale gdzie ta łagodność się przydaje, bo przecież nie w konfrontacji z przestępcami?
– Oczywiście, ale jeżeli patrol, w którym jest kobieta, podejmuje interwencję, np. podczas domowych awantur, to panowie milkną. Dziwią się, że przyszła kobieta i nie wypada zachowywać się byle jak. Także w miejscu pracy. Jest mniej wulgaryzmów, panowie się miarkują. Wobec kobiety starają się zachować jak najlepiej.
Jak łączy Pani pracę zawodową z życiem rodzinnym?
– Mam dwóch synów – starszy 26 lat, młodszy to tegoroczny maturzysta. Miałam i mam obok siebie dobrą instytucję – babcię, czyli moją mamę, która z powodu likwidacji zakładu pracy przeszła na wcześniejszą emeryturę i bardzo mi pomagała. Starszy syn przeszedł przez żłobek i przedszkole, ale młodszy miał już komfortowe warunki do 6. roku życia. Gdy byłam w pracy, zajmowała się nim babcia. Moi chłopcy poznali komendy na wylot. Kiedy musiałam zostawać po godzinach, jechałam po nich. Zabierali zabawki i urządzali biegi po korytarzach. Komendę miejską w Białymstoku znali od piwnic po ostatnie piętro. Tak sobie radziłam… Starszy syn chodził na kurs karate i akurat miał trening, gdy ogłoszono alarm. Wtedy nie miałam z kim tych swoich chłopaków zostawić. Zabrałam więc ich do jednostki, starszy był w karatedze, bo nie było czasu na przebranie. Alarm to alarm.
Co robi Pani poza służbą, w chwilach wolnych? Jaki jest Pani sposób na odstresowanie?
– Uwielbiam czytać książki, i to różnego rodzaju. Kryminały oczywiście też, bo lubię dobrą sensację, ale wiele radości dają mi książki filozoficzne. Pomagają w spojrzeniu na świat. Ostatnio skończyłam dwie takie pozycje: „Mini-wykłady o maxi-sprawach” Leszka Kołakowskiego oraz „ Żywot i pouczenia” Abby Doroteusza, jednego z ojców monastycyzmu chrześcijańskiego.
A ja słyszałem o haftowaniu…
– Tak, jak najbardziej. Teraz jednak odłożyłam to na bok, bo nie bardzo mam czas. Do haftowania trzeba mieć wenę. Niby to praca odtwórcza – jest wzór, kolory i robi się krzyżyki na tkaninie, ale jak zabraknie siły i chęci, to nic dobrego z haftowania nie wyjdzie. Nici się poplączą i tylko się człowiek nadenerwuje, a miał się odstresować.
Ponoć w rodzinie nie jest Pani jedyną kobietą w mundurze?
– Jestem pierwsza, ale nie ostatnia. Mam bratanicę, moją córkę chrzestną, która od ośmiu lat służy w Policji. To sierż. sztab. Sylwia Onopiuk z KWP w Białymstoku. Na nominację przyjechała też kom. Ryta Siwierska, moja przyjaciółka z KMP w Białymstoku. Prawie równo zaczynałyśmy służbę. Jest też młodszy syn. Starszy mieszka za granicą, tam skończył studia, przyjeżdża za dwa tygodnie, bo właśnie za dwa tygodnie zostanę teściową.
Gratuluję i dziękuję za rozmowę.
PAWEŁ OSTASZEWSKI
zdj. Piotr Maciejczak