O Spitsbergenie marzył od trzech lat. Mówi, że tak naprawdę to pierwsza wyprawa na Grenlandię wyszła właśnie zamiast Spitsbergenu. Bo na Grendlandii był już dwa razy. Dwa razy opłynął też przylądek Horn, zdobył bazę Arctowskiego na Antarktydzie i to tam w styczniu 2008 roku udało mu się namówić kapitana na rejs na biegun północny. Po powrocie do kraju zaczęli przygotowania.
– Najważniejsze było znalezienie jachtu. Potrzebny nam był stalowy, dzielny jacht. Jacht polarny – opowiada Pasieczny. – I udało się.
(…)
15 lipca 2010 roku w 17 osób wyruszyli z Tromsø w Norwegii. Ich celem było pobić rekord, popłynąć jak najdalej na północ, pokonać 80 równoleżnik.
(…)
Drugim oficerem Gedanii i ochmistrzem wyprawy został mianowany Pasieczny.
– Cała żywność była na mojej głowie – mówi. – Razem z kolegą zgromadziliśmy i przywieźliśmy z Polski wszystko. Wiadomo, w Norwegii jest drogo, zapakowaliśmy więc samochód po brzegi.
Wieźli polskie jajka, pomidory, ziemniaki, cebulę, mięso, chleb, gotowe obiady w słoikach, konserwy. Polską łopatkę, karkówkę, golonkę i pasztet. Tak, żeby nie zabrakło. A jak mieli ochotę na świeże ryby, po prostu brali wędki i łowili. Na przykład dorsze w okolicy Wyspy Niedźwiedziej.
(…)
Płynąc dalej w stronę bieguna północnego, zastanawiali się nad jednym: jak daleko uda im się podejść? Czy pobiją rekord? Po drodze towarzyszyły im delfiny, ktoś wypatrzył morsy, widać było foki i wieloryby wyrzucające gejzery wody. Świeciło słońce, a ciszę raz na jakiś czas przerywał potężny grzmot cielących się lodowców. Za 80. równoleżnikiem skończyła się mapa elektroniczna i dalej kurs szedł po szarym tle. Płynęli z mapą papierową. Był 23 lipca, godzina druga. Mglisto. Pusto.
– Czuliśmy, że jesteśmy sami. Że dalej nie ma już nic. Żadnego lądu za horyzontem – mówi Pasieczny.
Wtem pojawił się pierwszy drobny lód. Potem coraz większy i większy. I nagle stop. Zatrzymał ich zwarty pak lodowy.
– Dotarliśmy do 80 st. 41' N i odbiliśmy się od lodu. Dalej nie dało się już nawet kajakiem płynąć – opowiada Pasieczny. – Lód sięgał po horyzont. Nie było przejścia.
Trochę żałuje, że nie dało rady dalej, że nie pobili rekordu, który wynosi 81 st. 5'.
– A z drugiej strony czuję radość, że byłem tak daleko – mówi.
(…)
Z całej wyprawy Pasieczny z rozrzewnieniem wspomina wizytę w polskiej stacji polarnej.
– Bo to taki polski dom na Spitsbergenie – mówi. – Zrobili nam wspaniałą wycieczkę na lodowiec Hansa. Jakie on ma formy! Niesamowite wrażenie!
Tam też na Przylądku Wilczka mogli odwiedzić domek policjanta. Dawno temu w tej małej chatce norweski policjant pełnił służbę i strzegł Spitsbergenu przed inwazją komunizmu.
– Teraz domek jest opuszczony. Na wszelki wypadek zostawiliśmy tam policyjnego borsuka – mówi Pasieczny.
Anna Krawczyńska
zdj. Artur Pasieczny
Jest to fragment artykułu. Całość w tradycyjnej, drukowanej wersji miesięcznika „Policja 997”.