Zaczęło się kilka dni wcześniej. Facet jechał samochodem, mieli informację, że może coś mieć. Miał niewiele, trochę suszu w fifce. Badanie moczu wykazało obecność THC. Facet został zatrzymany. Zaczęło się odliczanie. 48 godzin, równo dwie doby, żeby sprawdzić wszystko i dotrzeć do źródła, gdzie zaopatrywał się w narkotyki. W czterech telefonach komórkowych, które zatrzymany miał przy sobie, było blisko 700 SMS-ów i tysiące połączeń, które dały trop.
Z Killerem nie chciał rozmawiać. Pękł przed Ewką. Zaczął mówić. Dzięki jego wyjaśnieniom mieli dojście do kolejnych pięciu osób. Dwóch najważniejszych dostawców zatrzymali poprzedniej nocy. Czynności trwały do drugiej, a że to kolejna noc z rzędu… stąd sińce pod oczami. W mieszkaniu znaleźli marihuanę, amfetaminę, wagę. Może dałoby się to jakoś załatwić, zatrzymani zagadywali Ewkę. Pytali, czy 2 tysiące zł wystarczy. Teraz czekają na dołku, czynności trwają, a ten, od którego się wszystko zaczęło, jest na wolności. Dostał dozór.
PO NITCE DO KŁĘBKA
– Gdyby zmienić ustawę i posiadanie nawet niewielkiej ilości narkotyków stałoby się legalne, ten facet poszedłby od razu do domu – mówi nadkom. Piotr Szustowski, zastępca naczelnika Wydziału do walki z Przestępczością Narkotykową w KMP w Łodzi.
– Karanie za posiadanie naprawdę nie jest po to, żeby robić statystyki. Posiadacze są bardzo dobrym źródłem dowodowym. Żeby udowodnić handel, musi być kupujący, musi być świadek – dodaje nadkom. Robert Borowski, naczelnik wydziału.
(…)
Kiedyś było zdecydowanie prościej. Świat przestępczy też wyciąga wnioski, uczy się i kombinuje, jak uniknąć wpadki. Już prawie w ogóle nie ma handlowania, jak mówią policjanci, z chaty. Czyli z domu. Ogromna większość wychodzi na ulice. Ustawiają się w przejściach podziemnych, bo im się wydaje, że tam ich nie widać. Spotkania są krótkie, handlarze nie sprzedają towaru osobom przypadkowym, często zmieniają numery telefonów, starają się, żeby nie było fizycznego przekazania, mają swoich pośredników, biegaczy, gońców. Narkotyków raczej nie trzymają w domu.
– Na początku 2000 roku nie kryli się tak – mówią policjanci.
DLA SKRUSZONYCH
Robert, 10 lat w narkotykach, pracował jeszcze za starej ustawy i dobrze pamięta, jak to było.
– Spod adresu zatrzymywaliśmy 20 osób, które kupiły narkotyki. Mając te osoby, nawet połowę z nich, narkotyki plus świadków w osobach policjantów, którzy byli na obserwacji, można było udowodnić handel – mówi Robert. – Jeżeli dziś zlikwidujemy art. 62, to nie jest tak, że wrócimy do czasów sprzed 2000 roku. To zupełnie inna rzeczywistość. Dziś żyjemy w dobie telefonów komórkowych.
Karanie za posiadanie nawet małej porcji narkotyku wprowadzono właśnie w 2000 roku. Robert Borowski, naczelnik wydziału antynarkotykowego w łódzkiej KMP, uważa, że ta ustawa jest dobra. Dodałby tylko jedną rzecz: taki instrument prawny, który dawałby możliwość warunkowego umorzenia przestępstwa, jeżeli posiadacz zdecyduje się współpracować z policją.
– Niechby była taka furtka dla skruszonych – mówi Borowski. – Za to kompletnie nie wyobrażam sobie, żeby u nas było tak jak w Czechach, gdzie posiadanie niewielkiej ilości jest dozwolone i kolega albo koleżanka poczęstowaliby na przykład moją córkę. Na to się nie zgadzam.
(…)
Killer pracując przez pięć lat w wydziale antynarkotykowym, miał do czynienia z około 500 osobami, które deklarowały chęć leczenia i były na nie kierowane. Tylko o czterech z nich może powiedzieć, że na 100 procent zerwały z nałogiem.
– Są pełnowartościowymi obywatelami, nie mają kontaktu ze środowiskiem, nie biorą, pracują – mówi Killer. – Za te cztery osoby mogę ręczyć. Reszta wraca. Zazwyczaj wracają.
(…)
Anna Krawczyńska
zdj. Krzysztof Chrzanowski
Jest to fragment artykułu. Całość w tradycyjnej, drukowanej wersji miesięcznika „Policja 997”.