Władysław Maczuga wraz z kompanami od paru lat terroryzował Podkarpacie. Wiosną 1934 r. z Antonim Bykiem zabili post. Feliksa Lewandowskiego i ciężko ranili wywiadowcę Franciszka Wasilewskiego, który po amputacji nogi popełnił samobójstwo. W lipcu Byk zginął w policyjnej zasadzce. Maczudze znowu się udało.
Bandzior daje o sobie znać dopiero jesienią 1934 roku. Razem z niejakim Stanisławem Kołodziejem, nowym kompanem, napadają na leśniczego ordynacji przeworskiej Władysława Świszczaka z przysiółka Białobrześki. Zabierają mu broń myśliwską i 7 zł.
Maczuga z pewnością zdaje już sobie sprawę, że jego dni na wolności są policzone. Brakuje mu kryjówek. Większość gospodarzy, którzy mu pomagali, zostało aresztowanych i przykładnie osądzonych. Szuka więc schronienia u swoich najbliższych: rodziny i narzeczonej. Trudno jednak tam się dostać, bo policja nie próżnuje. (...)
Policjanci, pod dowództwem nadkom. Schwarza i asp. Krężela z Komendy Powiatowej PP w Przeworsku, ruszają rano w pościg za zbiegiem. Lekki śnieg, który spadł w nocy, ułatwia im zadanie. Ślady prowadzą w kierunku drogi z Przeworska do Łańcuta, w końcu giną. Maczuga z pewnością musi być gdzieś blisko, w jakiejś nieznanej dotąd kryjówce. (...)
Przedwojenna prasa okrzyknęła Władysława Maczugę "polskim Dillingerem". Cóż jednak miał on wspólnego z tym amerykańskim gangsterem? Chyba tylko jedno - wielką żądzę pieniędzy. Za wszelką cenę. Nawet życia niewinnych ofiar. No i taki sam koniec.
JERZY PACIORKOWSKI
reprodukcje z "Tajnego Detektywa"
Archiwalne wydania POLICJA 997 w postaci plików PDF, można pobraćz archiwum strony.