Strona główna serwisu Gazeta Policyjna

Trudne początki

z pierwszym Komendantem Głównym Policji nadinsp. w st. spocz. Leszkiem Lamparskim rozmawia Elżbieta Sitek

6 kwietnia 1990 r. Sejm RP powołał Policję. Miesiąc później został Pan komendantem głównym tej formacji. Dlaczego akurat Pan i jakie były okoliczności tego powołania?

Myślę, że złożyło się na to kilka czynników. Miałem za sobą wieloletnie doświadczenie pracy w milicji, w tym na stanowiskach kierowniczych, m.in. komendanta wojewódzkiego w Wałbrzychu. W 1988 r. minister Kiszczak ściągnął mnie do ministerstwa, gdzie wkrótce zostałem zastępcą szefa Służby Kadr, Szkolenia i Wychowania. Do moich zadań należała między innymi współpraca z Niezależnym Samorządnym Związkiem Zawodowym Policjantów, który powstał w 1989 r. Kiedy wiceministrem został Krzysztof Kozłowski, współpracowałem z nim przy opracowaniu projektu nowej ustawy o Policji. I to on wskazał mnie jako kandydata na komendanta głównego. 10 maja 1990 r. odbyło się kilkugodzinne przesłuchanie mnie przez Sejmową Komisję Administracji i Spraw Wewnętrznych, po którym zostałem zaproszony wraz z ministrem Kiszczakiem do premiera Tadeusza Mazowieckiego. Nigdy nie zapomnę słów, które powiedział premier, wręczając mi nominację – że spośród trzech kandydatów, których mu przedstawiono, moja kandydatura wydała mu się najlepsza, i że ma nadzieję, że się nie zawiedzie. Powiedział, że oczekuje ode mnie sprawnego wprowadzenia w życie ustawy o Policji oraz że nie będę ulegał wpływom politycznym.

Policję trzeba było dopiero stworzyć na bazie funkcjonującej dotychczas Milicji Obywatelskiej. Wymagało to reorganizacji istniejących struktur. Z jakim zespołem Pan pracował, jaki mieliście program i od czego zaczęliście?

Nie było czasu na budowanie zespołu, dyskusje, przymiarki, tworzenie rozbudowanego programu. Musieliśmy zacząć od razu, „zmieniać z marszu”, bo ustawa dawała nam na reorganizację trzy miesiące. Cały zespół to były raptem trzy osoby – ja i dwaj moi zastępcy: płk Janusz Wydra i płk Bogusław Strzelecki. Zaczęliśmy od reformy komendy głównej. Skorzystaliśmy z gotowego projektu nowej struktury organizacyjnej Komendy Głównej MO, ale tylko częściowo, ponieważ KG MO nie miała własnej łączności, informatyki i transportu i trzeba je było dopiero zbudować. Dotychczas funkcjonowały w ramach struktur Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. Zgodnie z naszym projektem Komenda Główna Policji składała się z 12 biur, wszystkie trzeba było obsadzić nowymi ludźmi.

Co w reorganizacji komendy głównej było najtrudniejsze?

Najtrudniej było z nowo tworzonymi biurami. W ramach informatyki przejmowaliśmy z ministerstwa ogromny obszar zadań: ewidencję kryminalną, statystykę, przetwarzanie danych itp. Tworzyliśmy je z wykorzystaniem sprzętu i budynków dawnego Biura C MSW. Kupiliśmy trochę komputerów, ale to była kropla w morzu potrzeb. Trzeba było zbudować własną sieć łączności, nie mieliśmy łączności dalekosiężnej, łączność radiowa była prymitywna, nie mieliśmy nawet faksów. Żeby móc prowadzić telekonferencje, musieliśmy jeździć do siedziby UOP-u. Po raz pierwszy miała funkcjonować w Policji także technika operacyjna, z której w poprzednim systemie korzystała Służba Bezpieczeństwa. Przejęliśmy całą bazę techniki operacyjnej z MSW. Musieliśmy stworzyć także własną logistykę. Przejmowaliśmy majątek po byłej Służbie Bezpieczeństwa, a raczej dzieliliśmy się nim z Urzędem Ochrony Państwa. Czasem dochodziło do ostrych sporów, szczególnie walczyliśmy o samochody.

A zmiany kadrowe?

Zmiany kadrowe też nie były łatwe. W jednych przypadkach mieliśmy na stanowiska dyrektora biura kilku dobrych kandydatów i trudno było wybrać, w innych były problemy ze znalezieniem jednego właściwego. W ścisłym kierownictwie brakowało nam zastępcy do spraw administracyjno-gospodarczych. Miałem świadomość, że zmiany kadrowe są ogromne i starałem się zatrzymać w Policji najlepszych specjalistów. Dziś z perspektywy czasu oceniam, że skompletowałem dobry zespół ludzi, którzy zostali na tych stanowiskach przez długie lata. Świetnie sprawdzili się: jako zastępca administracyjno-gospodarczy, czyli kwatermistrz inż. Ryszard Treider, jako dyrektor Biura Finansów Jarosław Lewiak, Biura Kadr – Tadeusz Borkowski,  Biura Dochodzeniowo-Śledczego – Adam Pałafij, a Biura Kryminalnego – Krzysztof Jabłoński. Nowo utworzone Biuro Informatyki objął najmłodszy z dyrektorów, 35-letni wówczas, Marek Wierzbicki, a Biuro Techniki Kryminalistycznej, w którego skład wchodziło wtedy Centralne Laboratorium Kryminalistyki, również 35-latek Zbigniew Ruszkowski.

Obsadzić trzeba było także stanowiska komendantów wojewódzkich, ich zastępców i komendantów rejonowych. Trudno było?

Decyzje kadrowe nigdy nie są łatwe, zwłaszcza gdy są podejmowane na taką skalę i w takim tempie. Ale obsadzanie stanowisk komendanckich w terenie było znacznie trudniejsze niż w komendzie głównej. Kandydaci mieli różne poparcie różnych środowisk – od związków zawodowych, przez samorządy do biskupów, były więc spory, próby nacisku i negocjacje. W sprawie jednego z kandydatów dzwonił do mnie pewien senator, w innym przypadku z pretensjami i naciskami przyjechała do komendy głównej grupa związkowców z województwa. Gdy już obsadziliśmy wszystkie stanowiska, przeważająca większość wybranych nowych komendantów (40 z ogólnej liczby 49) zaczęła pełnić funkcję kierowniczą po raz pierwszy. To była młoda kadra, najmłodszy – kpt. Jerzy Jaroszewski, komendant wojewódzki w Olsztynie, miał 35 lat. Przy obsadzaniu tych stanowisk dużą rolę odgrywał Niezależny Samorządny Związek Zawodowy Policjantów, z tego, co pamiętam, to ponad 60 proc. nowych komendantów wojewódzkich było z ich poręczenia.

Ile etatów liczyła Policja w tym pierwszym okresie? Ilu pozostało w niej byłych funkcjonariuszy milicji?

Etatów było, podobnie jak dzisiaj, ponad 100 tys. Kilka tysięcy osób zwolniło się z milicji, zanim weszła ustawa o Policji, ponad 3 tys. byłych funkcjonariuszy MO nie dopuściliśmy do pracy w wyniku przeglądów kadrowych, jakie prowadziliśmy w komendzie głównej i komendach wojewódzkich, kilka tysięcy odeszło, zanim weszła nowa, mniej korzystna, ustawa emerytalna. W efekcie w tym pierwszym roku funkcjonowania Policji ponad 60 proc. funkcjonariuszy, a w przypadku kadry kierowniczej – ponad 70 procent, to byli nowi ludzie.

Jaki był budżet Policji w pierwszym roku jej funkcjonowania?

To nie był jeszcze samodzielny budżet, lecz wydzielony z ministerstwa. Nie pamiętam, w jakiej był wysokości, ale na te pierwsze potrzeby jakoś wystarczało.

Pilnie potrzebne było także unowocześnienie metod działania Policji. Gdzie szukaliście wzorów?

Już w maju, czyli miesiąc po powołaniu Policji, przyjechała do nas delegacja policji francuskiej. Podpisaliśmy porozumienie i od września rozpoczęło się szkolenie polskich oficerów we Francji. Wcześniej przeszli szybki kurs języka francuskiego w Legionowie. W programie kursu były zajęcia zarówno dotyczące służby dochodzeniowej, jak i prewencji. Anglicy przysłali do nas swoich specjalistów od szkolenia, którzy po kilkutygodniowym pobycie przygotowali raport o potrzebach szkoleniowych polskiej Policji. Współpracę zaoferowała także policja holenderska. Holendrzy podarowali nam trzy samochody volvo.

Kilka miesięcy po powołaniu, bo we wrześniu 1990 r., polska Policja wróciła do Interpolu. „Wróciła”, bo w 1923 r. byliśmy jednym z państw założycielskich tej organizacji. Jak Pan pamięta tamto wydarzenie?

To był kongres generalny Interpolu, który odbywał się w Ottawie. Polska delegacja była bardzo skromna, ja, przyszły szef krajowego biura Interpolu Marian Grabowski i późniejszy specjalista z tego biura – Andrzej Sobczak. Razem z nami do Interpolu przyjmowano wtedy także Związek Radziecki, Czechosłowację i Wyspy Marshalla. Pamiętam, że w tajnym głosowaniu Polska dostała wtedy 106 głosów za, przy jednym przeciw. Byłem przygotowany do wygłoszenia podziękowania w języku francuskim, ale w ostatniej chwili zrezygnowałem i wygłosiłem je po polsku.

Co najbardziej istotnego dało polskiej Policji wejście do Interpolu?

Interpol to wielki bank informacji o przestępcach i przestępczości na świecie. Było to niezwykle potrzebne, bo po otwarciu granic przestępczość zaczęła u nas bardzo szybko rosnąć. Już w ciągu pierwszego roku naszego członkostwa w Interpolu odbyło się kilka niezwykle dla nas ważnych sesji dotyczących tematów, w których nie mieliśmy doświadczenia, takich jak zwalczanie przestępczości zorganizowanej, produkcji i przemytu narkotyków czy fałszerstwa pieniędzy. Eksperci z Interpolu przewidywali, że przez Polskę będzie przebiegał jeden z głównych szlaków przemytu narkotyków i, jak pokazało później życie, mieli rację. Dzięki członkostwu w Interpolu mogliśmy sięgać zarówno po cenne informacje, jak i po najlepsze wzorce.

Chociaż od wielu lat na emeryturze, to jest Pan cały czas w kontakcie ze środowiskiem policyjnym. Był Pan prezesem Stowarzyszenia Generałów Policji RP, uczestniczy Pan w ważniejszych wydarzeniach rocznicowych formacji, której był Pan pierwszym szefem. Jak z perspektywy 35 lat ocenia Pan Generał polską Policję? Czy to jest Policja Pana marzeń?

Przede wszystkim Policja jest samodzielna finansowo i kadrowo. Jest nowocześnie wyposażona, tak, jak ja mogłem tylko marzyć. Policjanci są też chyba nieźle wyszkoleni. Bardzo dobrze Policja nadąża za życiem, w związku z nowymi rodzajami przestępczości powstały nowe biura, takie jak Centralne Biuro Śledcze (późniejsze CBŚP), a potem Centralne Biuro Zwalczania Cyberprzestępczości. Ale żeby dodać łyżkę dziegciu do beczki miodu, powiem, że to, czego oczekiwał ode mnie premier Mazowiecki, czyli apolityczność Policji, nie zawsze było przez te lata realizowane, obserwuję też, że w naszej formacji brakuje poczucia wspólnoty, że o wiele słabsze niż kiedyś są więzi międzyludzkie. Ale odpowiadając na pani pytanie, powiem: TAK, to jest taka, albo prawie taka Policja, o jakiej marzyłem, gdy ją tworzyłem 35 lat temu.

Dziękuję za rozmowę i w imieniu własnym oraz redakcji „Gazety Policyjnej” życzę Panu Generałowi dużo zdrowia.