O służbie polskich policjantów z jednostki specjalnej w Kosowie pisaliśmy kilkakrotnie w ostatnich miesiącach.
Dziś przy okazji Święta Policji chcemy spojrzeć na ich pracę z trochę innej perspektywy. Mało kto zastanawia się nad tym, że aby dwa razy w ciągu półrocznej służby przyjechać na urlop do Polski, muszą pokonać ponad tysiąc kilometrów. Że po pracy nie mogą zobaczyć się z rodziną, iść do pubu z kolegami czy na spacer do parku. Są na siebie skazani przez 24 godziny na dobę. Razem pracują, śpią w barakach z tekturowymi ścianami, jedzą i starają się wspólnie odpocząć po służbie. I... cało wrócić do domu.
- Zobaczysz, u nas codziennie jest Wielkanoc - słyszę już w autobusie, który rusza z Katowic. Podróż zajmie nam prawie całą dobę. Po drodze cztery granice i ponad 1000 km. Cel - Polish Camp w Kosowskiej Mitrowicy.
W autokarze unosi się zapach swojskich kiełbas. Kto nie wiózł ich z domu, kupował tuż przed odjazdem w okolicznych mięsnych. Trzeba mieć coś na drogę i przywieźć kolegom, którzy do urlopu mają jeszcze daleko. Nikt na podróż nie zabrał gotowanych jajek, wkrótce dowiem się dlaczego. (...)
WORK-SHOP POLISH SPU OPEN 24 H
Taki napis krzyczy zaraz przy wjeździe do campu z drzwi garażu i podręcznego warsztatu przy placu apelowym. I rzeczywiście tu cały czas toczy się życie. Gdy w 2001 r. polscy policjanci przeprowadzili się do Mitrowicy z Prizren, nie było tu właściwie nic. Tylko baraki ustawione wśród błota, kamieni i kałuż. Samochody naprawiało się w pobliskiej starej owczarni, bo tam był dach. Policjanci własnym sumptem spawali przyrządy do ćwiczeń. Teraz jest dużo lepiej. Niedawno siłownia powiększyła się o nowe urządzenia, jest zestaw kina domowego i Internet. Baraki od kilku lat wyposażone są w centralne ogrzewanie. (...)
Najbardziej jednak doskwiera brak bliskich. Jestem tu dopiero kilka dni i odczuwam coś podobnego. Nakrywam się wszystkimi kocami i próbując usnąć przy warczącym agregacie prądotwórczym, przywołuję pod powiekami obraz żony i synka.
Podczas mojego dwutygodniowego pobytu w Kosowie jednemu z "misjonarzy" urodziło się dziecko, córka innego w tym czasie przechodziła poważną operację. Tego nie da się powtórzyć, przeżyć jeszcze raz. To największa chyba cena, jaką ci ludzie płacą za służbę w siłach pokojowych.
Paweł Ostaszewski
zdj. autor
Archiwalne wydania POLICJA 997 w postaci plików PDF, można pobrać z archiwum strony.