Strona główna serwisu Gazeta Policyjna

Tej rany zabliźnić się nie da....

Od prawie 13 lat w domu państwa Jasińskich w Dębnicy Kaszubskiej trwa żałoba. 27 listopada 1998 r. ich 25-letni syn Piotr, policjant I Komisariatu KRP Warszawa Śródmieście, zginął na służbie. W pościgu za piratem drogowym, w roztrzaskanym radiowozie ciężko ranny został również jego kolega z jednostki, 24-letni Piotr Naleśnik. Po tygodniu i on zmarł w szpitalu.

Dla rodzin obu policjantów ta tragedia jest ciągle żywa. Nie daje o niej zapomnieć również wymiar sprawiedliwości, który od przeszło dekady nie może się uporać z zawiłością procesowej materii.

„BANANOWI” BRACIA

Tragicznej listopadowej nocy, około godz. 3, pełniący służbę operacyjno rozpoznawczą na warszawskiej Starówce policjanci zauważyli dwóch młodych mężczyzn siedzących w białej alfie romeo, zaparkowanej przed salonem Seata przy ul. Kilińskiego. Postanowili ich wylegitymować. Na widok zbliżających się policjantów jeden z nich zaczął gwałtownie ściągać z dłoni gumowe rękawiczki, usiłując ukryć je w schowku. Takie same rękawiczki leżały obok siedzenia kierowcy alfy.

W samochodzie policjanci wyraźnie wyczuli woń alkoholu. Nie było jednak podstaw do użycia alkomatu wobec kierowcy, auto bowiem stało. Nie było też świadka, który by widział je w ruchu. Kontrola dokumentów i samochodu też niczego nie wykazała, więc jedynie dane osobowe kierowcy i pasażera powędrowały do policyjnego notatnika. Tym pierwszym okazał się 26-letni Maciej U., tym drugim jego brat Błażej, lat 22, mieszkańcy Warszawy, obydwaj na utrzymaniu rodziców. Policjanci przestrzegli młodzieńców, aby żaden nie próbował prowadzić samochodu, po czym ruszyli do dalszej służby.

Po kilku minutach, kiedy policjanci byli na ul. Miodowej w pobliżu gmachu Sądu Najwyższego, z dużą prędkością, z prawej strony, wyprzedziła ich biała alfa romeo. Jej kierowca wjechał na pas zajmowany przez policjantów, zahamował, włączając światła awaryjne. Na widok nadjeżdżających funkcjonariuszy Maciej U. odwrócił się do nich i z uśmiechem na ustach uniósł w obraźliwym geście środkowy palec. Po czym z piskiem opon ruszył przed siebie. Skręcił w ul. Konwiktorską, kierując się ku Wisłostradzie.

Zachowywali się wyraźnie prowokująco, stwarzając duże zagrożenie w ruchu drogowym, o czym załoga poloneza meldowała radiooperatorowi z KRP Warszawa Śródmieście. Ten informację o szalejących w alfie romeo młodzieńcach, znajdujących się najprawdopodobniej pod wpływem alkoholu, przekazał innym policyjnym załogom, wraz z wezwaniem do blokowania trasy. Do akcji bez wahania zgłosili się dwaj starsi posterunkowi z I komisariatu przy ul. Ludnej na Powiślu: Piotr Jasiński i Piotr Naleśnik, poruszający się nieoznakowanym białym polonezem.

ŚMIERTELNE MANEWRY

Zauważyli alfę romeo w momencie, gdy dojeżdżali do skrzyżowania z Wybrzeżem Kościuszkowskim. To wtedy policjanci usłyszeli w radiu okrzyk któregoś z kolegów: „Mamy go!” i ujrzeli nieoznakowanego poloneza wyjeżdżającego z ul. Tamka. Miał włączoną sygnalizację świetlną i dźwiękową.

Maciej U., pędząc Wisłostradą „od 130 do 160 km na godz., a nawet i więcej” – jak zeznał w śledztwie jego brat Błażej – nie reagował na żadne sygnały i znaki do zatrzymania. Omijał blokady, skrzyżowania przejeżdżał na czerwonym świetle (jeszcze wtedy na tym odcinku Wisłostrady nie było tunelu). Gdy widział, że oddala się zbytnio od policyjnych radiowozów, zwalniał, by za chwilę znowu pokazać „psom”, kto tu rządzi. Na widok wyjeżdżającego z Tamki białego poloneza, usiłującego zablokować mu drogę, Maciej U., nie zważając na palące się czerwone światło, przemknął przez skrzyżowanie i odbiwszy w lewo, ominął policyjny radiowóz. Po minięciu skrzyżowania z ul. Ludną – czytamy w akcie oskarżenia – na łuku w prawo jadący środkowym pasem Maciej U. nagle zahamował. Piotr Jasiński, znajdując się za nim w odległości kilkunastu do kilkudziesięciu metrów, natychmiast zareagował zmianą pasa ruchu ze środkowego na prawy. W trakcie wykonywania tego manewru utracił panowanie nad samochodem, który podbiwszy się na krawężniku, uderzył w słup latarni ulicznej.
Skutki uderzenia były tragiczne. Obydwaj policjanci doznali bardzo ciężkich obrażeń, które doprowadziły do ich śmierci. Piotr Jasiński zmarł po kilku godzinach od wypadku, Piotr Naleśnik – nie odzyskując przytomności – po tygodniu.

PROCES

Maciej U., który w zgodnej relacji świadków (policjantów biorących udział w pościgu oraz powołanych ekspertów), ponosi główną winę za ten wypadek, uciekł z miejsca zdarzenia. Został zatrzymany przez policję następnego dnia. Przed sądem stanął w październiku 1999 roku oskarżony o umyślne spowodowanie wypadku ze skutkiem śmiertelnym (art. 177 par. 1 i 2 k.k.). Jego młodszemu bratu nie przedstawiono żadnych zarzutów.

Maciej U. nie przyznał się do winy ani w śledztwie, ani podczas procesu, który toczył się do końca stycznia 2001 r. Twierdził, że nie widział żadnego pościgu i nie słyszał policyjnych syren, bo w samochodzie miał głośno włączone radio. Owszem, na Wisłostradzie wyprzedził go jakiś radiowóz, ale nie sądził, że policjanci chcą go zatrzymać. W śledztwie przyznał jedynie (przed sądem nie chciał składać wyjaśnień), że owej nocy jechał 160 km na godzinę. Tłumaczył, że był zdenerwowany wcześniejszą interwencją policjantów, a poza tym jego samochód jest szybki, więc on… szybko jeździ. Jadący z nim brat także nic nie widział i nie słyszał. Na sali sądowej również nie miał nic do powiedzenia.
W mowie końcowej prokurator podkreślił, że śmierć dwóch policjantów była spowodowana arogancją i poczuciem bezkarności Macieja U. Za umyślne spowodowanie wypadku ze skutkiem śmiertelnym zażądał dla niego 7,5 roku pozbawienia wolności oraz zakazu prowadzenia pojazdów mechanicznych przez okres 10 lat. Obrona wniosła o uniewinnienie, nie widząc związku między zachowaniem kierowcy na jezdni a tragicznym finałem pościgu. Sąd był jednak innego zdania. Zgodził się z argumentacją oskarżyciela i taki właśnie wyrok ferował. Na wniosek prokuratora sąd zastosował również aresztowanie tymczasowe wobec Macieja U., który – dzięki poręczeniu majątkowemu rodziców – odpowiadał dotąd z wolnej stopy. 30 stycznia 2001 r. opuścił on salę sądową w policyjnej asyście i kajdankach na rękach.

APELACJA I DRUGI WYROK

Zgodnie z zapowiedzią obrona wniosła apelację od wyroku, którą sąd odwoławczy 13 grudnia 2001 r. rozpatrzył na korzyść Macieja U. Postanowił też, że sprawa wróci do prokuratury do ponownego rozpatrzenia, gdyż stan dowodów nie pozwalał na orzekanie o odpowiedzialności Macieja U. za zarzucane mu czyny. Elementy przyjęte za udowodnione nie zostały jednoznacznie wyjaśnione. Nie odniesiono się do wielu okoliczności korzystnych dla oskarżonego – stwierdził sąd okręgowy, nakazując uzupełnienie braków dowodowych.
Po apelacji akt oskarżenia jeszcze trzykrotnie trafiał do sądu i tyle samo razy był zwracany do uzupełnienia. Dopiero za czwartym, w połowie 2010 r., został przyjęty i sprawa weszła wreszcie na wokandę. Jednak niektóre wątpliwości i znaki zapytania pozostały. Nie udało się, na przykład, dokładnie ustalić, w jakiej odległości za alfą romeo znajdował się w chwili hamowania policyjny radiowóz. Nie pomogły też ekspertyzy biegłych: opinie były niepełne, bo brakowało niezbędnych danych. Z eksperymentu procesowego, mającego charakter kaskaderski, sąd się wycofał. Policjanci mieli bowiem na żywo odtworzyć przebieg tragicznego pościgu. Na zmianę decyzji sądu wpłynęła opinia mł. insp. Wojciecha Pasiecznego z WRD KSP, biegłego sądowego ds. ruchu drogowego i rekonstrukcji wypadków, który zdołał przekonać sąd, że eksperyment ten jest zbyt ryzykowny, może zagrozić zdrowiu, a nawet życiu jego uczestników.

W tej sytuacji Prokuratura Rejonowa Warszawa Śródmieście zwróciła się o opinię do Instytutu Ekspertyz Sądowych im. prof. Jana Sehna w Krakowie. Pracowali nad nią dwaj eksperci z Zakładu Badania Wypadków Drogowych: dr inż. Jan Unarski i dr inż. Wojciech Wach, którzy oceniając zachowanie się uczestników zdarzenia, wskazali na nieprawidłowości w zachowaniu się Macieja U., oraz wytworzenie sytuacji niebezpiecznej na drodze, mającej bezpośredni związek z wypadkiem (…). Kierujący samochodem alfa romeo oprócz jazdy agresywnej i prowokującej popełnił szereg innych wykroczeń, które skutkowały rozpoczęciem oraz takim, a nie innym prowadzeniem akcji w celu zatrzymania kierowcy.

22 marca br. Maciej U. po raz drugi usłyszał wyrok Sądu Rejonowego dla Warszawy Śródmieścia. Za umyślne spowodowanie wypadku drogowego ze skutkiem śmiertelnym (art. 177 par. 1 i 2 k.k.), w wyniku którego zginęło dwóch funkcjonariuszy Policji, sędzia SSR Monika Jankowska odczytała mu wyrok identyczny, jak ten sprzed lat: 7,5 roku pozbawienia wolności oraz zatrzymanie prawa jazdy na 10 lat.

– Wina oskarżonego nie budzi wątpliwości – uzasadniała sędzia. – Wyrok jest surowy, ale mówimy o śmierci dwóch ludzi. Kara musi to odzwierciedlać.

W ustnym uzasadnieniu padły też słowa o „arogancji i poczuciu bezkarności” oskarżonego, o jego „zabawach” z policją na drodze, o nieposzanowaniu prawa. Zdecydowanie mniej było o samych ofiarach – młodych, ambitnych policjantach, którzy zginęli, wykonując swój obowiązek służbowy. Zginęli, bo na ich drodze stanęło dwóch agresywnych młodzieńców, cynicznie łamiących prawo i przekonanych o swej bezkarności. Wyrok nie jest prawomocny, obrońcy Macieja U. już zapowiedzieli apelację.

PO CO BYŁ TEN POŚCIG?

– Piotr od najmłodszych lat lubił pomagać innym. Bezinteresownie – mówi jego ojciec, ppłk. rez. inż. pilot Andrzej Jasiński. – Udzielał się w Krajowej Społecznej Sieci Ratunkowej, będąc CB radiowcem, przyczynił się do uratowania wielu ludzi. Podczas wakacji był ratownikiem WOPR. W Policji zdążył wysłużyć tylko trzy lata, ale pozostawił po sobie jak najlepsze opinie. Po szkole w Słupsku trafił do komisariatu I przy ul. Ludnej w Warszawie. Pracował w samym centrum, pracy miał dużo, ale nigdy nie narzekał. Był dobrym policjantem, oddanym. Zamiłowanie do munduru odziedziczył chyba po mnie. Obaj staliśmy na straży prawa i sprawiedliwości. Tylko że ja w górze, strzegąc polskiego nieba, on był bliżej ludzi.

– Po co był ten cały pościg? Ciągle się nad tym zastanawiam. Przecież personalia tych młodych, agresywnych ludzi z alfy romeo były już w policyjnym notatniku. Można więc było do nich dotrzeć bardzo szybko i na spokojnie wszcząć postępowanie przygotowawcze. Z pewnością nie doszłoby wówczas do tej tragedii. A tak, od prawie 13 lat w naszych domach trwa nieustająca żałoba. Ten niekończący się proces jest ciągłym rozdrapywaniem starych ran. Czy doczekamy się wreszcie jego finału? Czy dowiemy się, dlaczego nasi synowie musieli zginąć i dlaczego biegli latami nie mogą wydać jednoznacznej opinii, kto tu najbardziej zawinił? – mówi ojciec Piotra. – My nie szukamy zemsty, ale uczciwego i sprawiedliwego zakończenia tej sprawy. Nie zależy nam, aby Macieja U. wtrącać na długie lata do więzienia. Mnie wystarczy nawet to, co on do tej pory odsiedział (prawie 3 lata w areszcie). Tylko niech wreszcie powie prawdę. Przyzna się, że swoim agresywnym zachowaniem na jezdni doprowadził do tragedii. Niech wyrazi skruchę i żal. Życia naszym synom to nie przywróci, ale utwierdzi mnie w przekonaniu, że ich śmierć nie poszła na marne. Że zginęli na posterunku, wypełniając swój służbowy obowiązek. Tylko tyle, bo i tak tej rany nigdy zabliźnić się nie da.

Jerzy Paciorkowski
j.paciorkowski@policja.gov.pl
zdj. archiwum