Strona główna serwisu Gazeta Policyjna

Cicha noc...

Podobno lata służby robią swoje i do świątecznych dyżurów można się przyzwyczaić. Co nie znaczy, że nie jest przykro. Czasem jest też straszno, pracowicie, ale bywa i egzotycznie. Ale potem jest co wspominać. Przez resztę życia.

Byłam sama

To było dziewięć albo dziesięć lat temu. Nadkom. Monika Chlebicz z Bydgoszczy dziś już nie wie którego roku, ale zaspy, spadające z nieba płatki śniegu, ciszę i pustkę na ulicach pamięta doskonale. I to, jak się czuła.

– Myślałam, że się popłaczę, że umrę – mówi.

To była pierwsza w jej życiu Wigilia w pracy. Trochę na własne życzenie. Wiedziała, że nie będą to udane święta, bo pierwszy raz bez mamy i pierwszy raz bez córki. Córka spędzała Wigilię z ojcem, a mama pojechała do wujka. No więc jeśli ktoś ma mieć zmarnowane święta, to może ja, pomyślała i zgłosiła się na ochotnika.

– Na początku służby byłam twarda. Starałam się odpychać myśli o wigilijnej wieczerzy, choince, opłatku, kolędach. Ale im ciemniej się robiło, tym bardziej przykro było – opowiada Monika Chlebicz.

Służbę miała pełnić do 22.00, ale kilkanaście minut wcześniej dyżurny się zlitował i puścił ją do domu. – Idź dziewczyno, chociaż na końcówkę Wigilii się załapiesz – powiedział. Poszła.

– Brnęłam w zaspach. Na ulicach było pusto, cicho, w oddali w oknach migotały kolorowe światła. Na przystanku byłam sama. Ani jednej żywej duszy obok. Do dziś mam przed oczami tamten widok: żółte światło latarni i migające płatki śniegu – opowiada.

Ściskało ją w gardle, z trudem powstrzymywała płacz.

– Bo to takie dziwne uczucie. Czujesz, jakbyś był nie z tej bajki. Wszyscy się cieszą, przygotowują do pasterki, a ty jesteś sam. Sam jeden na świecie! – mówi.

Nie wie, jak długo czekała na autobus, ale miała wrażenie, że całą wieczność. Zdążyła przypomnieć sobie wszystkie Wigilie – i te z dzieciństwa, i te z dorosłego życia, wyobrazić sobie, jak świętują córka i mama, i jak ludzie za tymi oknami, co je widziała z oddali, śpiewają kolędy, a dzieci cieszą się prezentami. A na koniec, gdy pomyślała, że pewnie przyjdzie jej tu umrzeć, przed przystankiem zatrzymał się samochód.

– To był kolega z pracy. Dyżurny się zlitował i kazał mu wziąć prywatny samochód, znaleźć mnie i zawieźć tam, gdzie będę chciała – opowiada Monika Chlebicz.

Nie ukrywa, że ten gest rozkleił ją jeszcze bardziej. Pojechała do cioci, gdzie czekał na nią kawałek karpia i prezenty.
Przyznaje, że nigdy potem nie zgłosiła się do służby w Wigilię.

(...)


– A ja pamiętam, jak do mnie do komendy w Wigilię przyjechała żona z opłatkiem, żebyśmy się mogli nim podzielić – opowiada kom. Robert Borowski, naczelnik Sekcji do walki z Przestępczością Narkotykową w KMP w Łodzi.

Był wtedy młodym policjantem i była to jego pierwsza służba w święta. Sam się zgłosił. Z poczucia obowiązku, żeby starsi koledzy, którzy już w niejedne święta pracowali, mogli mieć wolne. Potem nieraz zdarzały się takie świąteczne dyżury.

– Nic przyjemnego. Najgorzej jest między 16.00 a 21.00, gdy wszyscy siadają do wieczerzy. Potem jest już jakoś inaczej – mówi Borowski. – Podobnie jest w sylwestra. O północy wszyscy piją szampana, świętują Nowy Rok, a my w pracy. I gdzieś tam w środku człowiekowi robi się smutno. Oczywiście pod warunkiem, że ma czas pomyśleć.

Bo o ile w Wigilię zdarzeń nie ma wcale, albo jest ich niewiele, to już w sylwestra na nudę narzekać nie można. A to kogoś raca trafi, a to się pobiją. Albo pożar wybuchnie. Jak dwa lata temu w Bytomiu w szpitalu na oddziale dla przewlekle chorych. Bogdan Kołodziej miał wtedy dyżur i pamięta, że do pomocy ściągnięty został nawet komendant miejski.

– Roboty było na całą noc. Trzeba było ewakuować wszystkich pacjentów, zrobić oględziny. Uwijaliśmy się do białego rana. O sylwestrze zapomnieliśmy – wspomina Borowski.

(...)


Podinsp. Jacek Dobrzyński, zanim został rzecznikiem prasowym w KWP w Białymstoku, kilka lat, jak sam mówi, spędził na drodze. Pracował wówczas w ruchu drogowym w komendzie miejskiej. Na koncie ma wiele dyżurów świątecznych i sylwestrowych. Jeden wieczór wigilijny pamięta szczególnie.

– Jak to zwykle w taki dzień bywa, padał śnieg, było zimno, ulice świeciły pustkami – zaczyna opowieść.

– W oknach, w oddali migotały kolorowe lampki i tylko raz na jakiś czas przejeżdżały pojedyncze samochody z uśmiechniętymi ludźmi i rozradowanymi dzieciakami na tylnym siedzeniu. Taki leniwy dzień, dokładnie tak, jak śpiewa Krzysztof Daukszewicz: W taki dzień, gdy wypadnie, nawet złodziej nie kradnie. Więc tak było. Nic się nie działo, a nam żal było, że nie jesteśmy z rodzinami. I nagle zauważyliśmy samochód. Jechał szybko, szyby miał zaparowane. Wydał nam się podejrzany, szczególnie przez te szyby. I się zaczęło. Włączamy niebieskie światła, kierowca się zatrzymuje, podchodzimy ostrożnie. Ja przodem, kolega mnie ubezpiecza. Zaglądam przez szybę, a w środku siedzi... Święty Mikołaj! Słowo daję. Mężczyzna był wynajętym Świętym Mikołajem i się spieszył. Wiadomo, z prezentami, do dzieci, pod choinkę. Oczywiście konsekwencji nie było żadnych. No bo jak w taki dzień karać? I to Świętego Mikołaja?

(...)


– Ja rok temu w Wigilię pracowałem. Miałem patrol pod górami Kaukazu przy granicy z Abchazją razem z policjantami gruzińskimi – mówi podinsp. Jacek Michałkowski.

To były jego pierwsze święta poza domem. Inne, egzotyczne. I nieco przesunięte w czasie. Bo w Gruzji Boże Narodzenie obchodzi się 7 stycznia.

– Kończy się post i w każdej wiejskiej rodzinie zabijana jest świnia, a na stół jest podawana ugotowana świńska głowa. Podobno pyszności – opowiada Michałkowski. – Ich choinki też są inne – wykonane ze strużyn z gałęzi leszczyny i stawia się je na Nowy Rok, a nie na święta. Wszyscy wtedy czekają, aż wybije północ i do drzwi zapuka pierwszy gość – Mekvle. Ludzie wierzą, że on przynosi dobrobyt. Z kolei drugi stycznia to Bedoba, czyli Dzień Przeznaczenia. Wtedy nikt nie wychodzi z domu, żeby nie przynieść innym nieszczęścia.

(...)


Najtrudniejszy zwykle jest ten pierwszy raz. Człowiekowi się wydaje, że to nic takiego i da radę, a potem okazuje się, że godziny na służbie dłużą się w nieskończoność. Mł. asp. Wojciech Szczotka z KMP w Bielsku-Białej doskonale pamięta tę, 14 lat temu. Był wtedy w szkole, do domu za daleko, nie miał szans, żeby jechać na święta. I w dodatku przyszło mu stać na warcie.

– To była dziwna Wigilia – wspomina dziś. – Stałem od 20.00 do 22.00. Sam. Nikogo bliskiego obok. Ciemno. Było mi smutno. Tak bardzo, że pamiętam tamten dzień do dziś.

Nadkom. Andrzej Sprycha też pamięta, chociaż minęło już 17 lat. Powód zupełnie inny: było strasznie. Trzy godziny wigilijnego wieczoru przyszło mu spędzić z martwym dozorcą.

– Miałem wtedy 21 lat i nigdy wcześniej nie miałem do czynienia z trupem. Nie powiem, dreszczyk emocji był – mówi Sprycha. – Sztywny pan leżał na podłodze, a ja obok siedziałem i czekałem na grupę dochodzeniowo śledczą.

Podobnie policjant z warszawskiej Ochoty, dziś emeryt. Zapytany o Wigilię, która najbardziej zapadła mu w pamięć, po kilku sekundach zastanowienia opowiada tę sprzed 20 lat. Wtedy to w domku letniskowym na warszawskim Okęciu spaliły się trzy osoby i jemu przyszło tam jechać i robić oględziny. Pierwszy raz samodzielnie. Przed wyjazdem dostał, jak mówi, dygotek. Bał się, że sobie nie poradzi. Na szczęście pojawił się doświadczony kolega, fachowiec.

(...)


Dla asp. sztab. Zenona Chylińskiego, kierownika Policyjnej Izby Dziecka w Płocku Wigilia jest dniem wyjątkowym. Dla jego podopiecznych również. Wszyscy siadają wtedy do wspólnego stołu: policjanci, dzieci, młodzież, ich rodzice, rodzeństwo. Jest trochę galowo, bo Chyliński pozwala tego dnia podopiecznym założyć ich prywatne ubrania, i smutno, bo w taki dzień, nawet jeśli wszyscy będą się starać, nie da się zapomnieć o kratach, izolacji i postanowieniach sądowych.

– Zaczyna się od przygotowań. Choinka jest sztuczna, ozdoby ręcznie robione, liczba potraw nieparzysta, dokładnie tak jak być powinno – mówi Chyliński. – Są prezenty wręczane indywidualnie, żeby innym nie było przykro i są kolędy, z magnetofonu. Ze śpiewaniem bywa kiepsko, bo policjanci kolęd za dużo nie znają, a nieletnich też nie miał kto nauczyć.

(...)

 

Anna Krawczyńska
zdj. Maciej Kwak, Ryszard Sobierski, Jacek Michałkowski, Elżbieta Bralska

Jest to fragment artykułu. Całość w tradycyjnej, drukowanej wersji miesięcznika „Policja 997”.