Strona główna serwisu Gazeta Policyjna

Los się uśmiechnął

W konkursie na opowiadanie, zatytułowanym Ciąg dalszy nastąpił i zorganizowanym z okazji wydania 100. numeru miesięcznika „Policja 997”, zwyciężyli Zbigniew Olszak, Tomasz Jedynak i Anna Racław.

Fragmenty zwycięskiego opowiadania Zbigniewa Olszaka (a także rozmowę z nim) opublikowaliśmy w nr. grudniowym. Natomiast całość jego tekstu zamieszczamy poniżej – wraz z utworami zdobywców drugiego i trzeciego miejsca, czyli Tomasza Jedynaka i Anny Radwan. Przypominamy też początek opowieści, napisany specjalnie dla nas przez krakowskiego policjanta i pisarza Kazimierza Kyrcza Jr.

Serdecznie gratulujemy zwycięzcom, a wszystkim uczestnikom konkursu dziękujemy za nadesłanie swoich tekstów.

Redakcja


UŚMIECH LOSU

Dwudziesty czwarty lipca... Czy można wyobrazić sobie lepszy dzień na włamanie do siedziby pisma resortowego niż Święto Policji? Wszak tutejsi dziennikarze, znani ze swego oddania pracy i niekonwencjonalnych godzin jej wykonywania, często opuszczali ją tuż przed północą. Ale nie dziś. Dziś wszyscy, co do jednego, mieli wolne.

Mrok za oknami rozświetlały kolorowe światła neonów, jednak Robert „Wkręt” Wkręciński nie miał czasu na podziwianie widoków. Kucając przy zamontowanym w gabinecie redaktora naczelnego sejfie, mimowolnie przygryzł wargę – jak zawsze w chwili, kiedy zbliżał się ten decydujący, ostatni ruch przed złamaniem zabezpieczeń.

Rozległo się cichutkie „pstryk” i sezam stanął otworem. Robert wstrzymał oddech, po czym z mocno bijącym sercem zaczął otwierać metalowe drzwiczki. W marzeniach cieszył się już ułożonymi ze złotych sztabek piramidkami, ustawionymi na fundamencie z banknotów o wysokich nominałach. Tymczasem sejf okazał się pusty niczym konto bankruta. Choć nie, nie całkiem; leżała w nim kartka, na której ktoś wykaligrafował komunikat o krótkiej, aczkolwiek wyrazistej treści: Pożałujesz! Pożałujesz? Co to miało znaczyć, do cholery?!

Wkręciński z napięciem nasłuchiwał odgłosów, które mogłyby świadczyć o tym, że zbliża się ktoś z dziennikarskiej braci lub – co gorsza – czujny pracownik ochrony. Niczego takiego nie usłyszał, ale cała ta akcja i tak coraz mniej mu się podobała.

– Kazek! – rzucił przez ramię. – Spokój jest?

Kazek, wieloletni i wypróbowany kumpel Wkręta, miał stać na czatach i pomóc w przypadku jakichkolwiek problemów. Chyba jednak sam miał problemy, bo nie odpowiedział. Na wykładzinie leżał tylko łom i charakterystyczna, amerykańska latarka Kazka, od dawna stanowiąca przedmiot jego dumy.

Niemożliwe, pomyślał Wkręciński. Niemożliwe, żeby polazł gdzieś bez tej zasranej latarki! Więc co się tu...

– Nieeeeeeeeeeeeeeee! Aaaagh! – gdzieś w budynku rozległ się skowyt, który przeszedł w przedśmiertne rzężenie.

Wkręt nie miał wątpliwości, że głos należy do Kazka, serdecznego druha, a przy tym świetnego fachowca, z którym przez ostatnie lata zrobili co najmniej kilkadziesiąt kwadratów. Nigdy dotąd nie wpadli, nigdy nawet nie otarli się o poważniejsze zagrożenie. Niestety, najwyraźniej ich dobra passa właśnie dobiegła końca.

Trzeba się zmywać!, zdecydował włamywacz, chowając sprzęt do torby. Przerzucił ją przez ramię i wszedł do sekretariatu; na oko całkiem normalnego pokoju z nieco większym stołem, który wyróżniała jedynie korkowa tablica, do której – niczym rzadkie okazy owadów – przyczepiono pół tuzina projektowanych stron gazety.

Robert nigdy nie należał do miłośników słowa pisanego, więc, nie wczytując się w szpigiel, ostrożnie wyjrzał na korytarz. Oświetlające go jarzeniówki, jakby dla żartu, samoczynnie zapalały się i gasły.

Jak w wesołym miasteczku, zauważył włamywacz, ale nie było mu do śmiechu. Wcale a wcale.

Od strony wind do jego uszu doleciało przeciągłe wycie. Nie zastanawiając się dłużej, ruszył do wyjścia na dach, przez które dostał się na zajmowane przez redakcję piętro.

Kazimierz Kyrcz Jr

I miejsce    II miejsce    III miejsce