Strona główna serwisu Gazeta Policyjna

I miejsce

Zbigniew Olszak kontynuuje opowiadanie Kazimierza Kyrcza Jr


Nie uszedł jednak daleko. Po przejściu kilku kroków jego zniszczone martensy, które służyły mu wiernie od lat jako obuwie robocze (i to na przekór radom innych wyjadaczy, którzy sugerowali zmiany obuwia na każdy skok), pośliznęły się na czymś ciemnym, mokrym i lepkim.

Ki diabeł?, zdziwił się, jednak zanim zdołał bliżej przyjrzeć się tajemniczej substancji, jarzeniówki – jak na komendę – ostatecznie odmówiły dalszej pracy. Korytarz spowił namacalny wręcz mrok. Resztką woli opanowując budzący się w nim strach, Wkręt wymacał w torbie latarkę Kazka. Nerwowy, rozchybotany snop światła omiótł ściany korytarza. Te, niegdyś pomalowane urzędowym, seledynowym kolorem – niczym efekt działań obłąkanego artysty – pokryte były od podłogi do sufitu makabrycznym graffiti ciemnych plam i smug. Użyta do stworzenia „dzieła” ciecz powoli ściekała, gromadząc się na podłodze w mniej lub bardziej regularne kałuże. Dopiero teraz do nozdrzy Wkręcińskiego dotarł ciężki, miedziany zapach krwi.

Wkręt nigdy nie był panikarzem. Folgowanie emocjom kłóciło się z wykonywanym przez niego zawodem, do którego wymagane były co najmniej żelazne nerwy. Jednak widok, który roztaczał się w świetle latarki, zachwiał jego zdrowym rozsądkiem. Tłamsząc w sobie rodzący się jęk szaleństwa, odwrócił się i pobiegł co sił, wracając do zbawczej w tej chwili normalności sekretariatu redakcji. Nie dbając już o zachowanie minimum ostrożności, trzasnął drzwiami i – dla choćby pozorów bezpieczeństwa – podparł je krzesłem.

Co robić, co robić, co to jest? Myśli przebiegały mu przez głowę niczym stado oszalałych mustangów. Spokojnie, spokojnie! Resztki zdrowego rozsądku starały się zapanować nad dygoczącym ciałem. Tylko spokojnie, upomniał się jeszcze raz. W horrory nie wierzę, w duchy też nie, uspokajał się. A więc co pozostało? Czyżby Kazek postanowił zrobić mu makabryczny kawał? Ale dlaczego? Fakt, że ostatnio pokłócili się trochę o podział kasy z ostatniego kwadratu, ale wtedy to Wkręt zrobił większość roboty i słusznie należała mu się większa działka. Na pewno, uspokoił się ostatecznie. To jakiś kawał tego głupiego sk…syna. Niech no ja go dojdę, odgrażał się w myślach, wyobrażając sobie, co zrobi nielojalnemu wspólnikowi. Stanowczym, pewnym gestem odstawił krzesło i zamaszyście otworzył drzwi na korytarz. W tym momencie, jak na zawołanie, jarzeniówki litościwie mrugnęły i po chwili rozświetliły korytarz, surowym blaskiem rozpraszając mrok.

– Kazek, wyłaź – głośny szept Wkręta rozległ się w korytarzu – Wiem, że to ty, debilu. Już ja cię załatwię, jak wyjdziemy. Rób sobie co chcesz, ja spadam!

Zdecydowanie, po raz kolejny ruszył w stronę wyjścia na dach. Zrobił jednak jedynie dwa – trzy kroki, kiedy wstrzymał go dziwny stukot. Spojrzał w lewo, w kierunku źródła dźwięku dobiegającego od strony schodów, i natychmiast wbił sobie pięść w gardło, ostatnim wysiłkiem tłumiąc wzbierający wrzask przerażenia. Niczym kula do kręgli, podskakując na kolejnych stopniach, toczyła się w jego kierunku głowa Kazka. Z oderwanej szyi, niczym z przeciętego węża ogrodowego, tryskała krew, znacząc upiornym wzorem szlak lotu. Odbiwszy się na ostatnim stopniu, tracąc resztę pędu, podtoczyła się do nóg Wkręcińskiego. Z twarzy, wykrzywionej przedśmiertnym grymasem, spojrzały na Wkręta wytrzeszczone oczy kumpla. Jeszcze teraz widoczne było w nich nieopisane przerażenie.

– Wyyyszeeedłeeem –  zawodzący głos przechodził w przerażające, nieludzkie wycie dobiegające zewsząd i znikąd – Wyyyszeeedłeeem jaaak chciałeeeś. A czyyy tyyy wyyyjdzieeesz dooo mnieee?

Ciało Wkręta samo – zupełnie samo! – obróciło się w miejscu. Nogi same – zupełnie same! – zaniosły go ponownie do oazy spokoju, jaką był sekretariat. Ręce same – zupełnie same! – ponownie oddzieliły go od nierzeczywistej rzeczywistości, barykadując drzwi krzesłem. W budynku jednak nadal rozbrzmiewało przerażające wycie.

– Przyyyjdzieeeesz? Czyyy jaaa maaam przyyyść dooo cieeebieee? Aaa wteeedyyy POOŻAAAŁUUUJEEESZ!

Wkręciński klapnął na podłogę, osłaniając dłońmi uszy, odgradzając się od przenikliwego, nieludzkiego wycia. To jednak wciąż wibrowało mu pod czaszką upiornym echem.

- Przyyyjdzieeesz?

Nagle, jakby sam Stwórca miłosierny ulitował się nad Wkrętem, przerażające zapytanie ucichło jak za przekręceniem magicznego wyłącznika. Jednak dopiero po chwili dotarło do niego, że zapadła cisza.

Co to jest? Co to, k…a, jest?, pytał sam siebie. Jezu Chryste! Czy ja zwariowałem? Co robić? Co robić?!

Resztką woli Wkręt zdołał opanować rozdygotane ciało. Wytrzeszczone z przerażenia oczy skierował na korytarz, widoczny przez mleczną szybę drzwi sekretariatu. Jarzeniówki, jakby chcąc podkreślić nierealność chwili, zamigotały histerycznie, po czym zgasły ponownie. Jedynym źródłem światła w pomieszczeniu pozostała ciągle włączona pamiątka po Kazku – amerykańska latarka.

Opanuj się, skup się!, nakazał sam sobie Wkręciński. Snopem drżącego światła omiótł pomieszczenie. Jakby przypadkiem oświetlił widzianą już korkową tablicę, na którą wcześniej nie zwrócił szczególnej uwagi. Coś przykuło jego wzrok. Zmusił drżące nogi do posłuszeństwa, podniósł się i zbliżył do rozpiętego na niej szpigla. Jedno z wielkich pól opisane czerwonym tekstem głosiło:

Strona pierwsza – wydanie z 25 lipca. Nagłówek: Wydanie specjalne! Dwa zmasakrowane ciała znalezione w redakcji poczytnego pisma resortowego. Stan zwłok uniemożliwia identyfikację. Poniżej zdjęcia: nr 1 – głowa NN (uwaga – zamazać, zbyt drastyczne!), nr 2 – korpus bez głowy w szybie windy (zamazać z powodu jw.). Strona 2–4 – całość  tekstu (opracuje Jasiński – opisać zwłaszcza szok sprzątaczek po znalezieniu zwłok). Dalej w tekście (jeżeli kom. Zawada się zgodzi) opisać próby identyfikacji. Palce? DNA? Przy okazji zwrócić uwagę na brak wystarczającej liczby rekordów w bazie DNA oraz przepisy ograniczające daktyloskopię. Dalej opisać sposób wejścia do redakcji (dach). ZAPRZECZAĆ, ŻE Z SEJFU COKLWIEK ZGINĘŁO – SEJF BYŁ PUSTY!!! I TEJ WERSJI SIĘ TRZYMAĆ! UWAGI DO KOL. REDAKTORÓW: OFICJALNIE TO DWÓCH WŁAMYWACZY, KTÓRZY PRZYPADKIEM, UCIEKAJĄC PO WŁAMANIU, DOSTALI SIĘ W TRYBY MECHANIZMU WINDY!

I krótki podpis: Naczelna.

Nie wierzę, nie wierzę!, pomyślał Wkręciński. Ja chyba śnię! To niemożliwe! Czytając ponownie, osunął się na kolana i błagał w myślach, by to, co widzi, było jedynie wymysłem jego rozgorączkowanej wyobraźni.

Jednak szalony tekst nie chciał zniknąć sprzed oczu.

Wkręt nie czuł upływającego czasu. Po chwili, która wydawała się wiecznością, niczym oszołomiony ciosem bokser zdołał podnieść się z kolan. Lata samokontroli przydały się i – choć sam w to nie wierzył – postanowił skorzystać z ostatniej szansy na uratowanie zdrowego rozsądku. Podszedł do biurka, podniósł słuchawkę stojącego na nim telefonu. Zdrętwiałe palce z trudem wybrały znany, lecz znienawidzony numer. Po kilku sygnałach i nagranym ohydnym tekście w końcu usłyszał głos człowieka.

– Policja Mokotów, dyżurny, w czym mogę pomóc?

Resztką sił opanowując drżenie głosu i starając się brzmieć jak najbardziej wiarygodnie, rzucił do słuchawki:

– Chciałbym zgłosić włamanie, Domaniewska 36,  redakcja. Jacyś dwaj weszli przez dach, widziałem, są w środku. Przyjeżdżajcie jak najprędzej!!! – jego głos zaczął brzmieć coraz bardziej piskliwie, przechodząc w falset. – Przyjeżdżajcie jak najprędzej!!!

– Spokojnie – głos dyżurnego ociekał profesjonalizmem i spokojem. – Przyjedziemy jak najprędzej. Ale czy pan do nas wyjdzie? – chrząknięcie, krótki śmiech w słuchawce – Czy do naaas wyyyjdzieeesz? Bo jaaak nieee, to POOOŻAAAŁUUUJEEESZ!!!

Wkręt odrzucił od siebie słuchawkę niczym jadowitego węża. Ta, kołysząc się na kablu na wzór wahadła w opowiadaniu Poego, wciąż zanosiła się diabelskim śmiechem, wykrzykując z siebie ciągłe: Pożałujesz! Pożałujesz!

Długo tłumione przerażenie w końcu znalazło ujście.

– Nieee!!! – wykrzknął Wkręciński. – Nieee!

Jakby na dany sygnał śmiech i głos w słuchawce umilkł. Zamiast tego rozległ się z niej dobrze znany sygnał zajętości. Jarzeniówki na korytarzu rozbłysły pełnym blaskiem, mlecznym światłem rozświetlając sekretariat. Wkręt zamilkł, zaskoczony. Rozbieganym wzrokiem jeszcze raz omiótł korkową tablicę.  Nie wierząc własnym oczom, zbliżył się i ponownie odczytał tekst.

Strona pierwsza – wydanie z 25 lipca. Nagłówek: Wydanie specjalne! Dwa nieoczekiwane awanse w komendzie głównej! Poniżej 2 zdjęcia wyróżnionych. Strona 2–4 – całość tekstu na temat (opracuje Jasiński – opisać zwłaszcza karierę zawodową awansowanych). Dalej w tekście (jeżeli kom. Zawada się zgodzi) opisać nowe próby identyfikacji. Palce? DNA? Przy okazji zwrócić uwagę na wzrost liczby rekordów w bazie DNA oraz przepisy umożliwiające daktyloskopię. Dalej opisać planowany remont redakcji (zwłaszcza  dach). ZAPRZECZAĆ, ŻE  RZEKOMO DOSZŁO DO WŁAMANIA DO SEJFU REDAKCJI! I TEJ WERSJI SIĘ TRZYMAĆ! UWAGI DO KOL. REDAKTORÓW: NIE BYŁO ŻADNYCH WŁAMYWACZY.POMARUDZIĆ, ŻE WINDA JUŻ DWA MIESIĄCE NIECZYNNA!

I krótki podpis: Naczelna.

Ja chyba dostaję na łeb, pomyślał Wkręciński. Ostrożnie podszedł do drzwi sekretariatu. Delikatnie odsunął barykadujące klamkę krzesło i odrobinę – tylko odrobinę! – uchylił drzwi. W powstałej szparze zniknął cały, bacznie lustrując korytarz. Nic! Żadna głowa nie wpatrywała się w niego, tym bardziej nie głowa Kazka. Jarzeniówki brzęczały uspokajająco, zalewając korytarz zimnym, białym światłem. Jedynym dźwiękiem, jaki brzmiał w jego uszach, był szum krwi pompowanej w arterie przez (jeszcze) rozszalałe serce.

Dziwiąc się własnej odwadze, szerzej uchylił drzwi, po czym wyszedł na korytarz. Dalej nic strasznego, nic dziwnego. Doszedł do załomu korytarza i ostrożnie omiótł wzrokiem ściany i podłogę. Tam, gdzie jeszcze kilka chwil temu szokowało krwawe graffiti, teraz widział normalne, urzędowe ściany i zwykły korytarz pokryty nienowym linoleum. Na wciąż drżących nogach (o, dzięki wam, wierne martensy!) ostrożnie zbliżył się do drabinki, prowadzącej do włazu na dach. Pokrywa włazu, wyłamana kilkanaście minut wcześniej, wciąż stała oparta o ścianę. Kręcąc głową z niedowierzania, z wysiłkiem pokonał kilka szczebli ku upragnionej wolności. Wydźwignął się na rękach, dłońmi chwytając krawędź otworu włazu, i już po chwili był bezpieczny. Z ulgą wciągnął w płuca duszne, letnie powietrze.

To jakiś koszmar, pomyślał. Wzruszył ramionami i skierował się w ku krawędzi dachu. Nie zauważył bezgłowej postaci, która niczym cień oderwała się od szybu windy i sunąc raczej niż biegnąc, dopadła go w mgnieniu oka. Jakąkolwiek chęć krzyku zmroził Wkręcińskiemu ochrypły szept, dobywający się znikąd.

- Przyyyszedłeeeś? Mówiłeeem, żeee pożaaałuuujeeesz!

Dalej była już tylko ciemność.

 

25 lipca, „Życie Warszawy”

Szokujące odkrycie w trakcie robót ziemnych na ul. Wołoskiej. Jak podaje nasz korespondent, wczoraj podczas robót ziemnych związanych z naprawą magistrali wodociągowej w rejonie skrzyżowania ulic Wołoskiej i Domaniewskiej, odkryto tajemniczy, podziemny grobowiec. Znalezione w nim artefakty wskazują jednoznacznie, że na terenach dzisiejszej Warszawy odkryto dowody tzw. migracji wołoskiej. Przypomnijmy, że od XII w. wołoscy pasterze, zamieszkujący tereny na południe od Dunaju, przemieszczali się na północ i zachód. Prawdopodobnie presja spowodowana zajmowaniem Bałkanów przez Turków skłoniła część klanów wołoskich do wędrówki jeszcze bardziej na północ i zachód i osiedlania się na terenach obecnej Ukrainy, Polski, Węgier,  Słowacji, a nawet Czech. Kierujący badaniami prof. Apolinary Ziemko zaprzecza, aby ślady ziemi i błota, prowadzące od grobowca w głąb ulicy Domaniewskiej, miały cokolwiek wspólnego ze znaleziskiem.

 – To bzdura – śmieje się profesor i prosi media, aby w jakikolwiek sposób nie łączyły odkrycia z legendą o hospodarze wołoskim Władzie Palowniku.

– Legendę o Draculi pozostawmy Bramowi Stokerowi – przekonuje profesor.

 

25 lipca, Warszawa, ul. Domaniewska, redakcja pewnego pisma resortowego

Naczelna, jak co dzień punktualnie o 8.00 spokojnie otworzyła stojący w gabinecie sejf. Sięgając po leżące na dolnej półce pilne notatki oraz plany przyszłych artykułów, ze zdziwieniem zauważyła na środkowej półce kartkę z odręcznym, starannie wykaligrafowanym napisem „Pożałujesz”. Zaintrygowana odwróciła kartkę i z coraz większą irytacją czytała widniejące na odwrocie słowa: Pożałujesz, jeżeli nie skorzystasz z mojego zaproszenia na dzisiejszą kolację. Mam pomysł, jak rozwiać mars z twego czoła i uczynić cię szczęśliwą. Kartka nie była podpisana, ale Naczelna nie miała wątpliwości, kto jest jej autorem. To była głupota udostępniać klucze od sejfu Zastępcy, pomyślała wściekle, wybierając numer wewnętrzny.

 

Fragment notatki służbowej z 23 września asp. Krzysztofa H. z KRP Mokotów

(…) dziwić może fakt, że co najmniej od miesiąca nie zanotowano informacji o aktywności oraz  miejscu pobytu pary znanych włamywaczy – Roberta Wkręcińskiego ps. Wkręt oraz Kazimierza Kaziuka ps. Kazek. Sprawdzenia miejsca ich pobytu zakończyły się wynikiem negatywnym. Jak wynika z relacji konkubiny Wkręta, ostatni raz widziała go 24 lipca. Podobno umówił się z Kaziukiem na jakąś robotę. Od tego czasu obaj nie pojawili się w miejscu zameldowania ani zamieszkania. Nie kontaktowali się także z nikim ze znanego kręgu osób. Można założyć, że wyjechali poza Warszawę. Brak oficjalnego zgłoszenia o zaginięciu.

 

11 października, „Życie Warszawy”, fragment artykułu

(…) wydaje się więc, że nowe metody działania warszawskich policjantów odnoszą coraz większy skutek. Od lipca br. liczba włamań do obiektów spadła niemal o połowę. Jak donoszą źródła policyjne, zdecydowana większość włamywaczy wynosi się poza teren Warszawy. Martwić może jedynie wzrost liczby zaginięć osób z tzw. półświatka. Czyżby kolejna wojna gangów?

 

31 grudnia

Czy można wyobrazić sobie lepszy dzień na włamanie do siedziby pisma typu tabloid niż sylwester? Wszak tutejsi dziennikarze, znani ze swego oddania pracy i niekonwencjonalnych godzin jej wykonywania, często opuszczali ją tuż przed północą. Ale nie dziś. Dziś wszyscy, co do jednego, mieli wolne lub bawili się na licznych imprezach.

Mrok za oknami rozświetlały kolorowe światła neonów oraz wybuchające tu i ówdzie race sztucznych ogni, jednak Jerzy „Śruba” Śrubowski nie miał czasu na podziwianie widoków. Kucając przy zamontowanym w gabinecie redaktora naczelnego sejfie, mimowolnie przygryzł wargę – jak zawsze w chwili, kiedy zbliżał się ten decydujący, ostatni ruch przed złamaniem zabezpieczeń.

Rozległo się cichutkie „pstryk” i sezam stanął otworem. Jerzy wstrzymał oddech, po czym z mocno bijącym sercem zaczął otwierać metalowe drzwiczki. W marzeniach cieszył się już ułożonymi ze złotych sztabek piramidkami, ustawionymi na fundamencie z banknotów o wysokich nominałach. Tymczasem sejf okazał się pusty niczym konto bankruta. Choć nie, nie całkiem; leżała w nim kartka, na której ktoś wykaligrafował komunikat o krótkiej, aczkolwiek wyrazistej treści: Pożałujesz!

Pożałujesz? Co to miało znaczyć, do cholery?!

Zbigniew Olszak