Strona główna serwisu Gazeta Policyjna

Upamiętniamy wszystkich

Rozmowa z Maciejem Dancewiczem, naczelnikiem Wydziału Zagranicznego Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa

Nazwa „Bykownia” do szerszej świadomości społecznej przebiła się w 2001 r., gdy pod Kijowem rozpoczęto prace poszukiwawczo ekshumacyjne pod kierownictwem prof. Andrzeja Koli. Jesteśmy w przededniu otwarcia tam polskiego cmentarza. Jak doszło do odkrycia cmentarzyska w Bykowni?

– Na ślady grzebania w tym miejscu ofiar zamordowanych przez NKWD natknęli się już Niemcy w czasie wojny. Pisała o tym „gadzinowska” prasa we Lwowie. Podczas walk pociski artyleryjskie rozrywały ziemię i odsłaniały masowe groby. Nie łączono ich wtedy jeszcze z polskimi ofiarami.

To był kawał lasu zarządzany przez NKWD, ogrodzony wysokim płotem.

Przełom nastąpił w latach 90. W 1994 roku zastępca szefa Służby Bezpieczeństwa Ukrainy generał Andrzej Chomicz przekazał zajmującemu się sprawą katyńską prokuratorowi Stefanowi Śnieżce list z dołączonym wykazem akt 3435 obywateli RP aresztowanych na zachodniej Ukrainie, który po poddaniu go analizie historycznej pozwolił stwierdzić, że jest on wykazem osób przekazywanych z poszczególnych więzień na Ukrainie do dyspozycji NKWD w Kijowie. Nie mieliśmy jednak pewności co do tego, gdzie chowano zwłoki zamordowanych Polaków. Miejscem, które należało brać pod uwagę, był wspomniany las w Bykowni, gdzie sowiecki reżim ukrywał zwłoki mordowanych w latach trzydziestych własnych obywateli. Dzięki prokuratorowi z Ukrainy Andrzejowi Amonsowi, który sprzyjał ujawnieniu prawdy, dowiedzieliśmy się, że w latach 70. ub.w. Sowieci prowadzili na tym terenie prace zmierzające do zatarcia śladów zbrodni. On znalazł te informacje w archiwach, również i takie, które mówiły o spoczywających tam polskich ofiarach z tzw. ukraińskiej listy katyńskiej. M.in. w oparciu o te wiadomości Rada Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa w 2001 r. podjęła pierwsze próby prac poszukiwawczych na tym terenie. Stwierdzono wtedy jedynie, że groby tam są. Działań archeologicznych jednak nie podjęto od razu. Strona ukraińska w tamtych czasach nie była jeszcze chyba gotowa na doprowadzenie tej sprawy do końca. Prace ponownie ruszyły w latach 2006 i 2007.

Ale potem znowu się zatrzymały. Pamiętam, jak w tym pokoju, cztery lata temu robiłem wywiad ze śp. Andrzejem Przewoźnikiem, ówczesnym sekretarzem ROPWiM, i on bez ogródek mówił o kiepskiej współpracy ze strony ukraińskiej. Wtedy w 2008 r. rada w końcu nie dostała pozwolenia na kontynuowanie prac…

– I tak było przez parę lat. Wznowiliśmy je dopiero w 2011 r. We wcześniejszych latach strona ukraińska nie prezentowała jednego poglądu. Sprawie sprzyjał np. Witalij Kazakiewicz, szef Państwowej Międzyresortowej Komisji do spraw Upamiętnienia Ofiar Zbrodni i Represji Politycznych, ukraińskiego odpowiednika ROPWiM, a przeciwny był dowodzący wtedy kijowskim Memoriałem Roman Krucyk, który na prof. Kolę nasyłał prokuratorów i twierdził, że Polacy prowadzą badania nielegalnie. Oskarżał polskich archeologów, że ci przywożą do Bykowni przedmioty wykopane w innych miejscach, aby udowodnić, że leżą tam Polacy… Wobec nas stosowano chwyty mało eleganckie.

Tym bardziej że Polacy byli tam przecież grzebani jeszcze przed II wojną światową, jako ofiary wielkiej czystki z lat 1937–1938.

– Będziemy się starali upamiętnić w jakiś sposób także te osoby, może tablicą przy pomniku ukraińskim. W czasie czystki Jeżowa zamordowano 106 tys. Polaków, którzy znaleźli się w granicach państwa sowieckiego po 1921 r.

A ile znaleziono grobów z 1940 roku?

– Zlokalizowaliśmy ponad 200 dołów śmierci, 70 okazało się grobami ofiar z ukraińskiej listy katyńskiej. Znaleziono szczątki prawie 2000 osób uznanych za Polaków. W grobach uznanych za polskie odnaleziono drobne przedmioty produkcji polskiej, medaliki, guziki od mundurów, monety, niektóre bite w 1939 r. itp. Pomocna była też analiza antropologiczna. Ciekawostką jest fakt, że szczątki osób z grobów polskich wyraźnie różniły się od tych z pozostałych mogił. Należały do osób zdrowszych, lepiej odżywionych, leczonych stomatologicznie.

To będzie czwarty, po Katyniu, Piatichatkach pod Charkowem i Miednoje, cmentarz ofiar zbrodni katyńskiej. Ma on symbolicznie upamiętniać wszystkie ofiary z ukraińskiej listy katyńskiej.

– Tak, na tabliczkach znajdą się nazwiska wszystkich 3435 osób, choć część z nich nie została zamordowana w Kijowie. Według zachowanej notatki Berii dwa transporty po 500 osób miały zostać przekazane do dyspozycji NKWD w Chersoniu i Charkowie. Komuniści starali się ukryć swoje zbrodnie. Cmentarzysko w Chersoniu zostało całkowicie zniszczone. W Bykowni w 1971 r. także próbowano to zrobić. Podwyższano teren, nakładano nową darń. Sowieci prowadzili tu ekshumacje jeszcze pod koniec lat 80. ub.w. Cmentarzysko było jednak ogromne. Postawiono wtedy pomnik, który mówił, że spoczywają tu ofiary… faszystów. Dopiero po upadku ZSRR uznano to miejsce za największe cmentarzysko ofiar stalinowskich na terenie Ukrainy.

Ile osób z ukraińskiej listy katyńskiej to policjanci?

– Prowadzimy dość zaawansowane, jak na nasze skromne środki, prace badawcze w archiwach i wydzieliliśmy z tej grupy 900 osób, które na pewno były policjantami. To bardzo dużo jak na ogólną liczbę niespełna 3,5 tys. ofiar. Z tego, co wiemy teraz, jest w tej grupie co najmniej 35 wyższych oficerów PP.

W trakcie ostatnich prac w 2011 r. znaleziono identyfikator z numerem identyfikacyjnym z terenu Komendy Wojewódzkiej Policji Państwowej Województwa Krakowskiego. Niestety, nie możemy go przypisać do konkretnej osoby. Wprawdzie mamy dane trzech policjantów, ale nie mamy potwierdzenia. Być może dokumenty gdzieś w archiwach są. Gdyby np. jakimś cudem znalazł się spis funkcjonariuszy komendy w Brzesku wraz z ich numerami identyfikacyjnymi, o jeden z policjantów brany przez nas pod uwagę służył właśnie tam, albo inny dokument z nazwiskiem tegoż policjanta i jego numerem, to byłby strzał w dziesiątkę. Mielibyśmy dowód, że właściciel tego identyfikatora spoczywa w Bykowni. Przy sprzyjającym szczęściu można na coś takiego natrafić od razu, ale można też szukać takich dokumentów latami. Tego typu identyfikacja jest bardzo ważna, bo dotychczas w dołach śmierci odnaleźliśmy tylko kilka przedmiotów, które można by przypisać konkretnym osobom z tzw. ukraińskiej listy katyńskiej. Większość dowodów zniszczono.

W Policji jest dużo pasjonatów historii. Możemy zaapelować do nich o czujność, gdy przeglądają stare druki i dokumenty. A swoją drogą wiele osób, szczególnie krewnych ofiar, może być zawiedzionych, że nie ma pełnej identyfikacji ofiar, ani nawet nieznane są miejsca pochówku wszystkich osób z ukraińskiej listy katyńskiej.

– Nie jesteśmy w stanie zidentyfikować osób, tak jak bywało to w przypadku wcześniejszych cmentarzy, gdzie przy ofiarach znajdowano dokumenty, rzeczy osobiste. Tu sprawa wygląda inaczej. Przede wszystkim dlatego, że są to ludzie przywiezieni nie z obozów jenieckich, a z więzień, gdzie wcześniej większość rzeczy im zabrano. Rewizja była dokładna. Jeżeli ktoś miał refleks, jak st. sierż. Józef Naglik, komendant strażnicy Korpusu Ochrony Pogranicza „Skałat”, który schował nieśmiertelnik do buta, to mógł coś drobnego przemycić.
Trzeba też pamiętać, że Sowieci w latach 70. naruszyli porządek anatomiczny tych grobów, próbując je ponownie zamaskować. Część rzeczy pozabierali. Ich ślady są w archiwach, jak np. strzęp prawa jazdy Franciszka Paszkiela, część ukryli bądź, co niestety najbardziej prawdopodobne, zniszczyli.

Cztery lata temu śp. Andrzej Przewoźnik wspominał, że sprawa jest skomplikowana także, jeżeli chodzi o Charków. Było tam więcej ciał, niż początkowo strona polska zakładała.

– To właśnie ten transport 500 osób z więzień z zachodniej Ukrainy, o którym wiemy z rozkazu Berii. W Charkowie upamiętnieni są jeńcy Starobielska. Nie mamy jednak list wywózkowych z tego obozu. Jest to bardzo ważne i podejrzane. Są spisy z Kozielska i Ostaszkowa, ale do dzisiaj Rosjanie nie przekazali nam list wywózkowych ze Starobielska. Mamy tylko listę „wybyłych” z obozu, ale są też na niej tacy, którzy opuścili potem ZSRR z Andersem. Liczba polskich ofiar spoczywających w Charkowie nie jest więc do końca wyjaśniona.

Na rozwiązanie czeka wciąż sprawa białoruskiej listy katyńskiej.

– Ślad prowadzi do Kuropat, ale mówi się też o kilku innych miejscach. To jest ponad 3 tys. osób, które zostały aresztowane lub siedziały już w więzieniach wcześniej, od września 1939 r., i w 1940 r. zostały zamordowane. Analogicznie – główne, największe więzienie na Białorusi było w Mińsku. Jeżeli nie wszyscy z białoruskiej listy, to na pewno spora część mordowana była właśnie tam, a zwłoki wywożono do lasu w Kuropatach. I podobnie jak w Bykowni, są tam zapewne szczątki ofiar zbrodni katyńskiej z 1940 r. i Polacy, obywatele sowieccy, mordowani podczas wielkiej czystki w latach 1937–1938.

Dziękuję za rozmowę.

PAWEŁ OSTASZEWSKI
zdj. autor



Bykownia – otwarcie we wrześniu

Podkijowska Bykownia będzie czwartym Polskim Cmentarzem Wojennym ofiar zbrodni katyńskiej.

Spoczywają tam ludzie z więzień zachodniej Ukrainy, ziem zajętych przez ZSRR po napaści na Polskę w 1939 r. Część z nich w 1940 r. siedziała już w więzieniach, część dopiero wtedy zatrzymano. Ze Stanisławowa, Lwowa, Równego transporty Polaków szły do więzienia NKWD w Kijowie, skąd już nie wychodzili. Niektóre transporty ze Lwowa szły jeszcze w czerwcu 1940 r., gdy więźniowie z obozów w Ostaszkowie i Kozielsku byli już wymordowani.

Kaci działali na podstawie wytycznych najwyższych władz ZSRR, które 5 marca 1940 r. podjęły decyzję o wymordowaniu 22 tys. obywateli polskich.

Otwarcie cmentarza ma odbyć się w drugiej połowie września br. z udziałem prezydentów Polski i Ukrainy.

Cmentarz swoim wystrojem będzie nawiązywał do rozwiązań z wcześniejszych nekropolii. W centrum ma być ściana ołtarzowa ze spisem nazwisk z ukraińskiej listy katyńskiej, a przed nią ołtarz. Będzie także dzwon, ale tutaj umieszczony nie pod ziemią, lecz wsparty na czterech filarach. Na każdym z nich widnieć będzie inny znak wyznaniowy (krzyż katolicki, prawosławny, gwiazda Dawida i półksiężyc). Dookoła będzie ciąg tabliczek epitafijnych z nazwiskami ofiar.

Tabliczki będą nie z metalu, a z białego granitu. Efekt spotęguje punktowe podświetlenie cmentarza.

W przyszłym roku planowane jest wydanie pierwszego tomu Księgi Cmentarnej Bykowni. Biogramy mają być poszerzone także o losy rodziny zamordowanego.

P. Ost.
zdj. Adam Kuczyński