Strona główna serwisu Gazeta Policyjna

Wróć nas na ojczyzny łono

Trzeci raz otoczono nasz dom na dwa dni przed wybuchem wojny niemiecko‑sowieckiej. Wcześniej zabrali najstarszego brata, a potem ojca. Teraz przyszła kolej na nas – Maria Gabiniewicz waży każde słowo, stara się powstrzymać emocje. – Ocaleliśmy dzięki Bogu, który nigdy na wygnaniu nas nie opuścił.

Poganica to mała wieś w Podlaskiem. Przed wojną mówiło się bliskie kresy, pogranicze Białostocczyzny i Grodzieńszczyzny.

– Kościół parafialny był w Sokolanach – dodaje pani Maria. – Powiat w Sokółce. Do Grodna w prostej linii było dwadzieścia kilka kilometrów.

ZWYCZAJNA, KOCHAJĄCA SIĘ RODZINA

W Poganicy państwo Gabiniewiczowie mieli ładny dom. To tutaj przyszła na świat pani Maria, jedyna córka spośród pięciorga dzieci. Przeżycia pod okupacją sowiecką i refleksje z długiej tułaczki do Polski pani Gabiniewicz zawarła w książce „W stronę domu ojczystego – przez Syberię, Kazachstan, Uzbekistan, Turkmenię, Persję, Indie, Afrykę”.

Tak pisała o latach dziecięcych: Tworzyliśmy bardzo zwyczajną, kochającą się wielopokoleniową rodzinę (…) Jak sięgnę pamięcią, rodziców zawsze widziałam razem: w domu, przy pracy. Wspólnie naradzali się, podejmowali ważne decyzje. (…) Ojciec troszczył się o nasze wykształcenie.

Najstarszego brata – Józka wysłał do gimnazjum w Sokółce. Zamierzał kształcić wszystkie dzieci. Uważał, że wiara, wychowanie, przygotowanie do życia oraz wiedza to najważniejsze wartości, w jakie rodzice mogą wyposażyć swoje dzieci.
Ojciec, Antoni Gabiniewicz, w 1920 r. uczestniczył w obronie Grodna przed nawałą sowiecką.

Po wojnie z bolszewikami przeszedł z wojska do policji. Tragiczne losy rodziny nie pozwoliły na przechowanie pamiątek, dokumentów, zbyt wielu zdjęć. Wiadomo jedynie, że jako funkcjonariusz Policji Państwowej służył w Jacowlanach albo w bliskich okolicach. Tu poznał Emilię Kunicką, z którą ożenił się w 1921 r. Wkrótce urodził się pierwszy syn Józef.

– Ojciec został przydzielony na inny posterunek – mówi Maria Gabiniewicz. – Wynajął ludzi, którzy uprawiali ziemię i prowadzili gospodarstwo, odziedziczone przez mamę, ale to nie wystarczało. W końcu uznał, że powiększająca się rodzina nie pozwoli na przenoszenie się z miejsca na miejsce i zrezygnował ze służby. Zajął się gospodarstwem.

Udział w wojnie z bolszewikami i kilkuletnia służba w Policji Państwowej stały się jednak wystarczającym powodem aresztowania głowy rodziny przez okupantów sowieckich.

WIERZĘ, ŻE ONA NAM GO WRÓCI

Łomotanie do drzwi wyrwało ze snu wszystkich domowników. Była noc z 22 na 23 maja 1940 r. NKWD przyszło po Józefa Gabiniewicza, 17-letniego syna Emilii i Antoniego.

– Józek zaangażował się w działalność niepodległościową – wyjaśnia pani Maria. –Razem z kolegami tworzył organizację „Błyskawica”, podlegającą ZWZ. Rodzice oczywiście o tym nie wiedzieli. Gdy przyszli po niego enkawudziści, próbował uciekać. Nie udało się. Wywlekli go ze strychu w bieliźnie.

(…)

Józef trafił do więzienia w Grodnie. Został skazany na osiem lat łagrów. Wywózkę uniemożliwił wybuch wojny między dwoma okupantami. Przeżył całą okupację. Wrócił. Dziś ma 87 lat i od ukończenia studiów mieszka w Łomży.

PAMIĘĆ O OJCU

– Drugi raz przyszli pod koniec lata – wspomina córka przedwojennego policjanta. – Tym razem po tatusia. Pamiętam, było jeszcze na tyle ciepło, że jeden z braci, Bronek, spał na sianie w stodole. Ojciec żegnał się z nami, brał nas w ramiona. Miałam wtedy siedem lat.

(…)

Antoni Gabiniewicz nigdy z „nieludzkiej ziemi” nie wrócił. Do tej pory nie wiadomo, co się z nim stało i gdzie jest jego grób. Można podejrzewać, że jest na białoruskiej liście katyńskiej, która dotychczas nie została ujawniona.

WYWÓZKA W NIEZNANE

– Po nas przyszli z 19 na 20 czerwca 1941 r. – mówi pani Maria. – Otoczyli dom. Bronek pilnował koni na pastwisku. Ostrzegli go sąsiedzi. Żołnierze go nie znaleźli. Po latach opowiadał, jak wielką walkę musiał stoczyć ze sobą – wyjść i dołączyć do nas, czy zostać w ukryciu. Mama była przekonana, że jedziemy na pewną śmierć. Mnie też powiedziała, żebym, gdy pójdę do drugiej części domu po buty, uciekła przez ganek. Wyszłam, ale wróciłam. Mama podziękowała mi za to kilka lat później, gdy byliśmy już w Afryce.

(…)

Pani Emilia z dziećmi trafiła do Krasnojarskiego Kraju, do kołchozu Jelniczna. – Mama i Stach pracowali od świtu do zmroku za kilogram chleba – wspomina pani Maria. – Ja i Tadek musieliśmy chodzić do szkoły, dzięki czemu otrzymywaliśmy po 250 g chleba na dzień. Mama, pamiętając o prośbie ojca, uczyła mnie czytać i pisać po polsku. Moim elementarzem była książeczka do nabożeństwa. Ratunek przyszedł od tworzącej się armii generała Andersa.

(…)

Pani Emilia z dwójką dzieci trafiła do afrykańskiego osiedla Bwana M’Kubwa w marcu 1943 r. Stach walczył w 2. Korpusie Polskim. Wszyscy szukali ojca i pozostałych w kraju braci.

Po wojnie Stanisław osiedlił się w Kanadzie. Chciał wszystkich ściągnąć do siebie. Z Afryki pojechał do niego Tadeusz. Matka z córką Marysią po likwidacji osiedli w Afryce wróciły w 1949 r. do Polski, gdzie spotkały się z Józkiem i Bronkiem.
Pani Emilia zmarła w 1980 r., ciągle czekając na wiadomość o swoim mężu. Jej córka skończyła studia. Przez lata pracowała w Instytucie Prymasowskim. Gdy zaczęło inwigilować ją UB, ks. prymas Stefan Wyszyński przeniósł ją do swojego sekretariatu.

Razem z ks. Peszkowskim służyła sprawom Golgoty Wschodu. Zaangażowała się w działalność na rzecz upamiętnienia ofiar polskich na Wschodzie. Od wielu lat jest sekretarzem Fundacji Archiwum Fotograficzne Tułaczy, które wydało dwa przejmujące albumy o polskich wygnańcach wielkiej wojny, którym nie zawsze było dane wrócić „na ojczyzny łono”.

Paweł Ostaszewski
zdj. autor i z archiwum Marii Gabiniewicz

Jest to fragment artykułu. Całość w tradycyjnej, drukowanej wersjii miesięcznika „Policja 997”.