Strona główna serwisu Gazeta Policyjna

Znikająca warszawa

Dla organów ścigania i wymiaru sprawiedliwości sprawa została zamknięta, kiedy po 25 latach zbrodnia uległa przedawnieniu

Napad na konwój wiozący pieniądze do banku "Pod Orłami" nie był największym skokiem w czasach Polski Ludowej, ale to właśnie on obrósł największą liczbą legend. Sprawcy strzelali tuż pod bankiem, w samym centrum stolicy. Zabili konwojenta, zabrali worek z gotówką i ślad po nich zaginął. Do dziś pozostaje tajemnicą, kim byli.

22 grudnia 1964 roku; godzina 18.35. Pod III Oddział Narodowego Banku Polskiego przy ul. Jasnej w Warszawie (nazywanego bankiem "Pod Orłami" z racji dwóch orłów autorstwa rzeźbiarza Zygmunta Otto znajdujących się na frontonie budynku) podjeżdża warszawa z Centralnego Domu Towarowego (dzisiejszy "Smyk"). Wysiada z niej kasjerka Jadwiga Michałowska wraz z konwojentami Henrykiem Piętką i Zdzisławem Skoczkiem. Pierwszy, nieuzbrojony, niesie worek z wyjątkowo dużym, przedświątecznym utargiem - 1 336 500 zł (wtedy równowartość dziewięciu domków jednorodzinnych). Drugi ma broń krótką. Nie zdąża nawet po nią sięgnąć.

(...)

Milicja ma twardy orzech do zgryzienia. Nie dysponuje nawet w miarę dokładnym rysopisem bandytów.

- Ustalono, że jeden to 28-30-letni wysoki, krótko ostrzyżony, lekko łysiejący blondyn o twarzy bladej, szczupłej. Był bez nakrycia głowy, ubrany w ciemnobrązowy skafander czy też kurtkę ortalionową lub skórzaną. O drugim zdołano jedynie ustalić, że był niskiego wzrostu - mówi dzień po napadzie płk Górecki.

Nie sposób też z całą pewnością orzec, w jakim kierunku uciekli sprawcy. Większość świadków twierdzi, że ul. Hibnera (przedwojenna i obecna ul. Zgody) w kierunku ul. Moniuszki, ale są też osoby przekonane, że ul. Kniewskiego (ul. Złota) i zniknęli wśród nowych budowli (początki tzw. ściany wschodniej, czyli współczesnej Galerii "Centrum" i wieżowców za nią).

(...)

"BO TO BYLI PRZEBIERAŃCY"?

Brawura, z jaką działali, tajemnicze "rozpłynięcie się" i bezsilność MO w poszukiwaniu choćby auta, którym posłużyli się sprawcy, były niezłą pożywką dla warszawskiej ulicy. Przez długi czas po napadzie z ust do ust powtarzano sobie coraz to nowe hipotezy. Według jednej z nich ataku na konwój mieli dokonać... byli akowcy, według przeciwstawnej... esbecy.

Tę ostatnią tezę uprawdopodobnia list, który (podobno) przyszedł w 1997 roku do redakcji "Expressu Wieczornego". Anonimowy autor, podający się za byłego milicjanta, miał w nim napisać, że już kilka miesięcy po napadzie sprawcy byli znani. Ponoć okazali się nimi wysoko postawieni funkcjonariusze MO i SB. Zrabowane złotówki wymieniono na dolary u zaprzyjaźnionych cinkciarzy, szaroniebieską warszawę zaś zaraz po napadzie spalono w piecu martenowskim huty "Warszawa", by zatrzeć ślady (umożliwił to esbek nadzorujący straż przemysłową). Gdy wyszło szydło z worka, sprawie postanowiono ukręcić łeb. Prawda to czy mit?

Dla organów ścigania i wymiaru sprawiedliwości sprawa została zamknięta 22 grudnia 1989 roku, kiedy po 25 latach zbrodnia uległa przedawnieniu. Ciekawe, czy gdyby MO miała swój "Wydział X", zdołałby on rozwikłać tajemnicę?

PRZEMYSŁAW KACAK

zdj. autor

Czekamy na listy, artykuły, wypowiedzi (gazeta.listy@policja.gov.pl). Najciekawsze z nich zamieścimy na naszych łamach.

Archiwalne wydania POLICJA 997 w postaci plików PDF, można pobrać z archiwum strony.